Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Goofy601 z miasta Zabrze.



Rowerowanie w liczbach:


Na BikeStats jestem od maja 2009. Od tego czasu...

- dystans: 34312.14 km

- w terenie: 2208.10 km

- średnia prędkość: 17.84 km/h

- prędkość maksymalna: 60 km/h

- najdalej: 331 km
więcej

- najwyżej: 1709 m.n.p.m.
Wielki Krywań Fatrzański (SK) więcej

Więcej o mnie.

Przebiegi roczne:

2018 - wciąż do przodu ;)
button stats bikestats.pl
2017
button stats bikestats.pl
2016
button stats bikestats.pl
2015
button stats bikestats.pl
2014
button stats bikestats.pl
2013
button stats bikestats.pl
2012
button stats bikestats.pl
2011
button stats bikestats.pl
2010
button stats bikestats.pl
2009
button stats  bikestats.pl

Dnia 23.06.2015 stuknęło
50 000 odwiedzin :)

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Goofy601.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

MOT

Dystans całkowity:699.34 km (w terenie 233.60 km; 33.40%)
Czas w ruchu:62:58
Średnia prędkość:10.56 km/h
Maksymalna prędkość:60.00 km/h
Suma podjazdów:6864 m
Liczba aktywności:21
Średnio na aktywność:33.30 km i 3h 08m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
11.30 km 0.00 km teren
01:20 h 8.48 km/h:
Maks. pr.:31.00 km/h
Temperatura:8.0
Podjazdy: m

Beskid Śląsko-Morawski dzień 3 - Deszczowy prawie Radhost ;)

Piątek, 4 maja 2012 · dodano: 21.05.2012 | Komentarze 3

Po wczorajszych przygodach z burzą mieliśmy pewne obawy co do pogody. Dziś przypada ostatni dzień naszego debiutu w czeskich Beskidach. Przed powrotem do Polski mamy jeszcze w planach próbę zdobycia jeszcze jednego szczytu. Naszym celem na dziś jest Radhost. Niebo jednak nie wygląda najlepiej - jest zdecydowanie za nisko ;)

Poranek - mgły nad Małym Smrkiem © Goofy601


Podbudowani ostatnimi sukcesami postanawiamy nie zrażać się od razu - przecież nie pada. A i te 10'C nie takie straszne ;) Pakujemy dobytek, wylogowujemy się ze Skałki i ruszamy w stronę Frenstat pod Radhostem. Po drodze jeszcze postój w Ostravicach na zakupy i zwiedzanie.

Segreguj surowce - szkło ;) © Goofy601


W drodze do Frenstat kilka razy się gubimy. Niech żyją mapy drukowane z netu - nigdy więcej ;)

Gdy dojeżdżamy do celu zaczyna... padać ;) Czekamy. Po 20 min czekania rzeczywiście przestaje padać, zaczyna siąpić :P Duch bojowy jednak w nas nie ginie - przecież mamy sprzęt do zadań specjalnych. W pełnym rynsztunku bojowym rozpoczynamy podjazd zmoczonym asfaltem.

Pełna gotowość do wymarszu w trudnych warunkach atmosferycznych ;) © Goofy601


Już za pierwszymi zakrętami trafiamy na niedużą kapliczkę.

Kapliczka pod Radhostem © Goofy601


Pnąc się w górę co jakiś czas mijają nas chmury. Niektóre dołem a niektóre centralnie środkiem drogi ;)

Pod nami chmury ;) © Goofy601


Droga na Radhost - widoczność się pogarsza. © Goofy601


Mniej więcej w połowie drogi na przełęcz Pustevny, jakiś dobry człowiek postawił wiatę turystyczną pod którą można chwilę odpocząć od deszczu. Odpoczywając podziwiamy mostek ze stalowych rurek. Mokre wyglądają prawie jak z drewna ;)

Mostek skąpany w deszczu © Goofy601


Im dalej w górę tym mniej deszczu. Powietrze robi się natomiast coraz mniej przezierne tworząc niesamowity wręcz klimat ;)

Coraz lepiej... ;) © Goofy601


Oprócz dziur w jezdni Czesi oznaczają na asfalcie wszystko co może się przydać turyście ;)

Punkt widokowy :P © Goofy601


Gdy ponownie pojawia się deszcz trochę już przemarznięci zaczynamy poważnie zastanawiać się nad dalszym losem dzisiejszej wyprawy. Na przełęczy Pustevny (ok 1000 m.n.p.m) naszym oczom ukazuje się taki oto widok.

Pustevny - widoczność umiarkowana ;) © Goofy601


O zdjęciach już raczej możemy zapomnieć. O wędrówce niebieskim szlakiem na Radhost (4km) raczej też ;) We mgle znajdujemy drzwi do jakiegoś schroniska, które od wewnątrz przypomina raczej ośrodek sportowy. Tu okazuje się że z obiadu także nici bo jeszcze "zawrena".

Skonsumowaliśmy zatem na schroniskowym ganku przygotowane naprędce kanapki z dżemem ;)

Posiłek na ganku. © Goofy601


W międzyczasie widoczność pogorszyła się jeszcze bardziej i nie było sensu myśleć o czymś innym niż powrót.

Niebieski szlak na Radhost - musicie wierzyć na słowo ;) © Goofy601


Opuściliśmy to miejsce lekko zniesmaczeni, w przekonaniu że nie ma tu nic ciekawego. Dopiero gdy po powrocie zasiedliśmy do netu by dowiedzieć się czegoś więcej o przełęczy Pustevny prawie pospadaliśmy z krzeseł... Kilka zabytkowych, pięknie zdobionych schronisk górskich, kapliczki, pomniki... i to wszystko może z 15m od nas :PP

Paskudna mgła :P Już planujemy rewanż, bo jak widać warto. Nauczka na przyszłość - trzeba czytać gdzie się jedzie ;)

W drodze powrotnej wstąpiliśmy jeszcze pozwiedzać dworzec w Czeskim Cieszynie. Wyglądał dziwnie znajomo ;)

Dworzec kolejowy w Czeskim Cieszynie. © Goofy601


Do Ciśca dotarliśmy pod wieczór po uprzednim przebiciu się przez ogromną ulewę...

Autostrada do Ciśca :P © Goofy601


Tak oto zakończyliśmy pierwszą kilkudniową zagraniczną ekspedycję. A już po głowie mi chodzą kolejne. Cóż, apetyt rośnie w miarę jeżdżenia ;)
Kategoria MOT, 0 - 25km, Odkrywczo


Dane wyjazdu:
37.20 km 3.20 km teren
03:58 h 9.38 km/h:
Maks. pr.:49.00 km/h
Temperatura:27.0
Podjazdy: m

Beskid Śląsko-Morawski dzień 2 - Łysa Hora

Czwartek, 3 maja 2012 · dodano: 21.05.2012 | Komentarze 6

Po nocy przespanej jak dziecko w bardzo wygodnym łóżku, w przytulnym pokoiku przywitaliśmy drugi dzień w Czechach. Pogoda zapowiada się wyśmienita. To dobrze, bo na dziś mamy w planach bezpośrednie starcie z Lysą Horą (1323 m.n.p.m.) najwyższym szczytem Beskidu Śląsko-Moravskiego. Po pożywnym śniadanku żegnamy się z naszymi Gliwickimi znajomymi, którzy dziś już niestety muszą wracać do Polski.
W prognozie pogody wspominają coś o burzach, ale mamy nadzieję, że nas ta przyjemność ominie.

Wstępny plan działania obejmuje zjazd samochodem do zapory Šance i stamtąd już na kołach szturm na Łysą. Po drodze kupujemy porządna mapę okolicy co pozwala udoskonalić nasz plan. Daje też większą pewność że nie pobłądzimy gdzieś na stokach. Mapki wydrukowane z googla niestety pozostawiają wiele do życzenia ;)

Pod zaporą okazuje się że nie ma żadnego parkingu, a nie zamierzam zostawiać auta na cały dzień na poboczu górskiej drogi. Tym bardziej pod tablicą informującą by zabierać wszystkie rzeczy z auta bo kradną :P Wracamy do Ostravic zaparkować i stamtąd ruszamy na zaporę.

Cały czas jestem pod wrażeniem czeskich znaków drogowych. Takie jakieś bardziej ludzkie są ;)

Pozor, roboty drogowe. © Goofy601


Dobrą porę roku wybraliśmy na wyjazd. Świeże, tegoroczne liście pięknie kontrastują z zeszłorocznym igliwiem.

Łaciate góry. © Goofy601


Przy zaporze Sance zatrzymujemy się na chwilę. Oddana do użytku w 1969 roku hydrobudowla robi spore wrażenie. Ciekawe czy jest możliwość zwiedzania “od środka” :)

Pamiątkowa tablica. © Goofy601


Zapora w Ostravicach - wysoko :) © Goofy601


Słit focia na zaporze w Ostravicach ;) © Goofy601


Praga V3S © Goofy601


Zapora widziana z góry. © Goofy601


Zgodnie z tym co podaje mapa jedziemy niebieskim szlakiem wzdłuż brzegu jeziora. Widok w większości przesłaniają drzewa, ale czasami jest na co popatrzeć :) Tylko wody jakoś mało.

Jezioro Sance. © Goofy601


Niebieski szlak wiedzie nas wąską ale równa asfaltową ścieżką pomiędzy dwiema górami, doliną potoku Recice. Nie jest stromo i jedzie się przyjemnie.

Na niebieskim szlaku . © Goofy601


Na trasie można spotkać różne pomniki przyrody. Jak na przykład ta jodełka o promieniu pnia większym niż długość mojego roweru ;)

Jodełka przy drodze ;) © Goofy601


Dość już tej sielanki – wszak przyjechaliśmy w góry. Odbijamy na zielony szlak i zaczyna się prawdziwa wspinaczka :) Asfalt przechodzi w szuter i cały czas pnie się ostro w górę. Po niebie przechodzi jakaś chmura i skrapia nas trochę. Robimy więc przerwę techniczną by zjeść świeżo przygotowane przez Elę kanapki z dżemem. No teraz to można jechać dalej :)

Zielony szlak w drodze na Łysą Horę. © Goofy601


Zielony szlak prowadzi nas do przysiółka Vysni Mohelnice. Tu zmieniamy szlak na czerwony. Będziemy się go trzymać aż do samego szczytu.

Górska Chatka © Goofy601


Szlak poprowadzony jest dość nietypowo, bo przez czyjeś podwórko ;) Potem kawałek leśną ścieżką po kamieniach, przeskakujemy szlaban i znów jesteśmy na asfalcie.

Na szlaku czerwonym w drodzę na Łysą Horę. © Goofy601


Chmury ustąpiły i robi się znów słonecznie. Słonecznie i gorąco. Asfalt wije się, zakręca, czasem biegnie prosto, ale niezmiennie pod górę. Na wysokości 1000 m.n.p.m. widoki roztaczają się piękne, ale oprócz ich podziwiania trzeba mocno pracować nogami ;)

Cały czas pod górę ;) © Goofy601


Ela w starciu z Łysą Horą :) © Goofy601


Beskid Śląsko-Morawski widziany z góry :) © Goofy601


W miarę jak zbliżamy się do szczytu drzewa staja się niższe i bardziej zbite. Przy każdym zakręcie pojawia się nadzieja, że to może już niedaleko, ale nie jeszcze nie ;)

Zakrętów coraz więcej a szczytu jak nie było tak niema :P © Goofy601


Na którejś z kolei agrafce moim oczom ukazuje się taki oto sprytny pojazd do przemieszczania się w górach. Ciekawostka są tu dziwnie znajomo wyglądające koła. Identyczne jak w pojeździe o nieco mniejszych zdolnościach terenowych ;)

Lokalny wszędołaz :) © Goofy601


Dziwnie znajome koła - "cytrynki" :) © Goofy601


Wspinając się w zawrotnym tempie 3 km/h człowiek zaczyna zwracać uwagę na różne rzeczy. Na przykład na pomysłowy sposób w jaki Czesi radzą sobie z ubytkami w nawierzchni – znakowanie :)

Pomysłowe oznakowanie dziur :) © Goofy601


Gdy już zaczęliśmy wierzyć, że droga którą przemieszczamy się od ponad godziny składa się wyłącznie z zakrętów i nie prowadzi donikąd, naszym oczom ukazał się taki oto widok :)

Łysa Hora - już widać nasz cel :) © Goofy601


Żeby nie było tak łatwo droga funduje nam jeszcze pięć ostrych zakrętów. Nie ma tego złego – trafiamy pod schronisko na Lysej Horze :) Wygląda może nieszczególnie, ale w środku jest naprawdę przyjemnie.

Schronisko na Łysej Horze. © Goofy601


Pałaszujemy po talerzu pysznego spagetti z dużą ilością sera. Tak, ser być musi :) Teraz dopiero – najedzeni, czujemy smak zwycięstwa. Dotarliśmy na najwyższy szczyt czeskich Beskidów. Spore przewyższenie, ponad 3 godz. podjeżdżania, ale daliśmy radę. Ela dopiero wczoraj wsiadła na rower w tym roku. Co ciekawe nic jej nie jest ;)

Mięliśmy w planach rozejrzeć się po szczycie porobić zdjęcia, obejrzeć widoki. Niestety – nadchodzi pokaźnych rozmiarów burza i siedzenie na odsłoniętym szczycie nie byłoby najlepszym pomysłem ;) W takich okolicznościach musimy zrealizować nasze plany w trybie przyspieszonym.

Idzie burza... © Goofy601


Szybkie focenie, kilka widoczków i ruszamy w dół. Burza jest coraz bliżej ale deszczu na szczęście nie ma. Sine chmury są mnie więcej na naszej wysokości więc niby z czego miałoby padać ;)

Pamiątkowa focia na szczycie ;) © Goofy601


Jakby ktoś miał wątpliwości co do wysokości ;) © Goofy601


Zbieramy się nim lunie ;) © Goofy601


Czarne chmury nad/pod Łysą Horą. © Goofy601


W dół jedzie się o wiele przyjemniej. Gdyby nie sine niebo można by delektować się zjazdem. Nie ma nawet czasu na zdjęcia. Zmykamy stąd nim burza uderzy ;)

W dół jest o wiele szybciej ;) © Goofy601


Szczęśliwym trafem deszcz nas omija. Gdy wracamy na niebieski szlak droga jest mokra, ale nam się upiekło. Burza poszła trochę w bok i się oddala. Pozostaje dostać się „ na sucho” do auta. Marzenie ;) Na wysokości zapory zaczynają spadać duże ciężkie krople by po chwili zmienić się w regularny deszcz. Całości dopełnia piorun uderzający na lewo od nas. Błysk równo z dźwiękiem, więc musiało być blisko. W powietrzu czuć zapach mokrej ziemi i trochę jakby spalenizny. Do auta docieramy jeszcze w miarę, ale zanim rowery wylądują w bagażniku jesteśmy już całkiem przemoknięci :P

Teraz już nam deszcz nie straszny. W 10min docieramy do schroniska gdzie możemy się wysuszyć. Jeszcze tylko kolacja – wyborny kurczak z ryżem, ciepły prysznic i do śpiwora :) Trzeba się wyspać bo jutro kolejny etap czesko-górskiej przygody :)

Ostravice-Vysni Mohelnice-Huserka (929 m.n.p.m.)-Zimny (1080 m.n.p.m.)-Lysa Hora (1323 m.n.p.m)
Kategoria MOT, 25 - 50km, Odkrywczo


Dane wyjazdu:
6.90 km 0.00 km teren
00:55 h 7.53 km/h:
Maks. pr.:35.00 km/h
Temperatura:25.0
Podjazdy: m

Beskid Śląsko-Morawski dzień 1 - Prasiva

Środa, 2 maja 2012 · dodano: 21.05.2012 | Komentarze 2

Długi majowy weekend - 3 dni urlopu, 9 dni wolnego :) Po pieszej rozgrzewce na stokach Rysianki przyszedł czas na rowerową część wypoczynku. Nawiązując do zeszłorocznej wycieczki na Trójstyk postanowiliśmy z Elą przyjrzeć się dokładniej jakież to Beskidy mają za naszą południową granicą. Tym sposobem wyruszyliśmy na spotkanie z Beskidem Śląsko-Morawskim.

Zaopatrzeni jedynie w mapę wydrukowaną z netu trochę błądziliśmy podziwiając uroki czeskich wiosek jakże innych od naszych (chociażby ze względu na jakość dróg nawet najbardziej podrzędnej kategorii :) ). Co ciekawe nie spotkaliśmy żadnego fotoradaru, natomiast w większości mijanych miejscowości na wjeździe i wyjeździe wisi sprytne urządzenie pokazujące kierowcy bieżącą prędkość. Przy przekroczeniu wartości dopuszczalnej tablica ostrzega "ZPOMALTE", natomiast jadący przepisowo kierowcy mają szansę zobaczyć uśmiechniętą buźkę :) Urządzenie działa też na rowerzystów. I tu kolejna ciekawostka - działa. Kierowcy w większości utrzymują prędkość 45-50 km w obszarze zabudowanym. I to bez stróża prawa ukrytego z suszarką za krzakiem. Niesamowite :P

Proste i o dziwo skuteczne :) © Goofy601


Całe to kluczenie po czeskich drogach lokalnych miało na celu oszczędzenie na winietce, która w Czechach obowiązuje na autostradach i niektórych drogach ekspresowych. Przy okazji pozwoliło przyjrzeć się dokładniej pięknej okolicy.
Czeskie Beskidy już na pierwszy rzut oka różnią się od polskich. Większość szczytów wygląda jak kopczyki o stromych zboczach usypane na rozległej równinie. Te strome zbocza sprawia, że nawet najmniejsze górki wydają się większe i bardziej niedostępne. Może mnie teraz skrytykuje jakiś znawca tematu, ale takie było nasze pierwsze wrażenie gdy zawitaliśmy w okolice masywu Lysej Hory (Łysej Góry).

Jako, że zakwaterowanie i nocleg mieliśmy zaplanowane dopiero na wieczór postanowiliśmy po drodze zaliczyć pierwszy szczyt z naszej listy. Była to Mała Prasiva (706 m.n.p.m.). Trafić nie było łatwo, bo droga na szczyt zaczyna się niepozornie, a drogowskaz jest zdecydowanie symboliczny ;)

Imponujący drogowskaz ;) © Goofy601


Dla wybierających się w te okolice zdecydowanie lepszym punktem będzie dobrze widoczna z drogi figura św. Antoniego. (kościół pod jego wezwaniem znajduje się na szczycie niedaleko schroniska)

Figura św. Antoniego. © Goofy601


Ponieważ na dole nie bardzo jest gdzie zostawić samochód decydujemy się na tzw. odwrotne zdobywanie góry. Wjeżdżamy samochodem, potem rowerowy zjazd żeby w końcu szczyt "zdobyć" ;) Szczerze mówiąc trochę dziwna technika, ale w tym wypadku nie było innego wyjścia. 3km zjazd przebiega sprawnie, choć trochę dziwnie na świeżo poskręcanym rowerze. Do tego te rowy odpływowe... Ela pierwszy raz w tym roku siedzi na siodełku - ambitne rozpoczęcie sezonu ;)

Dojeżdżamy do figury św. Antoniego, batonik na zachętę i w drogę na górę.

Prasiva - początek wspinaczki. © Goofy601


W połowie drogi na Prasive. © Goofy601


Droga ładna, asfaltowa. Jedzie się przyjemnie bo mimo że ciepło i trochę duszno, to drzewa dają cień. Powoli nie spiesząc się pedałujemy pod górę. W połowie drogi ostry zakręt i mostek. Dobre miejsce na postój.

Wymarzone miejsce na odpoczynek :) © Goofy601


Potok Hlisnik © Goofy601


Nie ma to jak bidon schłodzony w górskiej rzece :P © Goofy601


Fajnie się tak siedzi, ale pora ruszać dalej. W końcu na górze czeka na nas auto. No i może jakiś obiad - jest motywacja ;)

Pora zdobyć szczyt ;) © Goofy601


Ostatni etap trochę stromy, ale pojawiają się widoki. Pojawiają się pierwsze większe chmury, gdzieś daleko słychać burzę, ale mamy nadzieje że do nas nie dotrze. W końcu trochę już zmęczeni pierwszą poważniejszą górą w tym roku docieramy do drewnianego schroniska z 1921 roku. Tu raczymy się zimnymi napojami i rozmyślamy nad obiadem :)

Nagroda :P © Goofy601


Schronisko na Prasivie - jadalnia. © Goofy601


Wybór odpowiedniego posiłku nie jest taki prosty gdyż menu napisano po czesku ;) Mimo, że zajmuje tylko jedną stronę :) Nawet szukanie w słowniku niewiele pomaga. O przepraszam, przez następne kilka dni musimy zapomnieć o używaniu takich słów jak "szukać" czy "pachnieć"... Dla własnego dobra oczywiście :P

W końcu jakoś dogadujemy się z Panem Kelnerem. Wybór padł na "smazeny syr" i "hranolky". Nasz czeski jest chyba jednak daleki od ideału bo hranolków dostajemy dwie bardzo duże porcje :P Ale ser jest pyszny :)

Menu + słownik - niezbędnik obiadowy :P © Goofy601


Bardzo sycący obiad to był. Siedzimy jeszcze chwilę chłonąc atmosferę schroniska po czym ruszamy na mały spacer po okolicy.

Schronisko z zewnątrz prezentuje się bardzo oryginalnie. Zwłaszcza wieża widokowa na dachu. Obecnie z przyczyn technicznych niedostępna.

Prasiva - Schronisko w całej okazałości. © Goofy601


Niedaleko znajduje się drewniany kościół św. Antoniego z 1640 roku. Niestety również zamknięty.

Prasiva jest jednym ze szczytów wykorzystywanych przez paralotniarzy. Podobnie jak u nas Matyska czy Żar. Gdy błogą ciszę przerywają dochodzące z pobliskich krzaków radosne okrzyki "Ku##a! ale się latało..." od razu wiemy że trafiliśmy na ekipę rodzimych lotników. Profilaktycznie udajemy Czechów i oddalamy się na bezpieczna odległość :P

Drewniany kościół pod wezwaniem św. Antoniego. © Goofy601


Zbieramy nasz dobytek z powrotem do auta i ruszamy w stronę Ostravic, gdzie umówiliśmy się ze znajomymi z GMK i gdzie czeka na nas nocleg. Z samych Ostravic trzeba się jeszcze trochę powspinać by dotrzeć do chatki na Skałce, ale musze przyznać, że warto. Miejscówkę tą polecił nam Darek, który od lat przyjeżdża w te strony i organizuje tu wycieczki rowerowe.

Schronisko na Skałce. © Goofy601


Na miejscu spotykamy się z Darkiem, Basią i jeszcze jednym kolegą. Są tu od soboty, i chętnie oprowadzają nas po okolicy instruując przy okazji co i jak.

Czeskie Beskidy sprawiają wrażenie trochę bardziej dzikich niż polskie. Może to za sprawą pobliskiego rezerwatu przyrody z którego czasem różne stworzenia przychodzą w odwiedziny. Słuchamy opowieści o zwierzynie jaką można tu spotkać i wybieramy się na polowanie na zające. Oczywiście polowanie z aparatem ;)

Polowanie na zające :) W tle Łysa Hora. © Goofy601


Trafiony zatopiony ;) © Goofy601


Przed zmrokiem idziemy jeszcze zobaczyć prawdziwy szczyt Skałki (613 m.n.p.m.) Pierwszy raz widzę tak kamienisty las. Po krótkiej wspinaczce wśród zajęczych norek odpoczywamy chwilę na skalistym wierzchołku.

Szczyt Skałki. (trafna nazwa ;)) © Goofy601


W planach na wieczór miała być jeszcze wycieczka do pobliskiego źródełka po wodę, jednak spotkane po drodze tajemnicze leśne stworzenie skłoniło nas do powrotu. Cóż, w nocy zwierzęta przejmują kontrolę nad lasem ;) na pocieszenie poszliśmy obserwować żaby nad jeziorem ;) Pod wieczór jeszcze małe piżamaparty i do łóżek. Po tak emocjonującym dniu trzeba się wyspać przed jutrem. W końcu to dopiero początek :)

Darku, jeszcze raz dzięki Wam wielkie za pokazanie tych wszystkich pięknych zakątków :)

Dla zainteresowanych:
OŚRODEK SKAŁKA
CHATA NA PRASIVIE

rowerowo:
Prasiva (706m.n.p.m.)-Vysni Lhoty-Prasiva (706 m.n.p.m.)
Kategoria MOT, 0 - 25km, Odkrywczo


Dane wyjazdu:
72.10 km 3.70 km teren
05:10 h 13.95 km/h:
Maks. pr.:60.00 km/h
Temperatura:17.0
Podjazdy:1130 m

Wrześniowe szaleństwo - 3 kraje w jeden dzień ;)

Piątek, 30 września 2011 · dodano: 03.10.2011 | Komentarze 0

No i stało się. Przyszła kolej na ostatni z założonych na ten rok celów beskidzkich wycieczek. No właśnie – kolej ;) Zaopatrzony w jednodniowy urlop, rower i trochę niezbędnego bagażu wsiadłem wczesnym rankiem w pociąg w kierunku Katowic. Trafiłem na przełomowy moment bo już od jutra miały zacząć kursować pociągi nowego przewoźnika – Kolei Śląskich. Z tej okazji Pani w kasie nie dała się przekonać, że dziś jest ostatni dzień promocji na przewóz rowerów ;) Będąc posiadaczem biletu za pełną stawkę mogłem bez obaw stać z rowerem w przedziale „dla pasażerów z większym bagażem”. Brak światła, poranna mgła za oknem i ożywione rozmowy Pań Konduktorek „jak to będzie u nowego przewoźnika” tworzyły niepowtarzalną atmosferę rozpoczynającej się przygody :)

W Katowicach przesiadka na pociąg do Wisły Głębce. Ostatni raz starym składem – od jutra tą trasę obsługiwać będą w weekendy nowiutkie ELFy. Na pocieszenie dostaję pierwszoklasowy wagon zaadaptowany na drugoklasową bagażówkę. I to na tym samym peronie :) Jest wygodny fotel z podłokietnikiem i sporo miejsca na rower. Pora ruszać.

Droga do Wisły mija nawet szybko. Słońce wspina się leniwie coraz wyżej roztapiając poranny szron. Jest chłodno, ale ma być ładna pogoda. W przedziale obok wycieczka dziewcząt w wieku gimnazjalnym. Muzyka, tańce, a po chwili nawet serpentyny z papieru toaletowego powiewają za oknem – jest impreza :P

W miarę punktualnie pociąg dociera do ostatniej stacji – Wisła Głębce. Dalej już muszę radzić sobie sam. Pierwszym wyzwaniem jest przeciśnięcie roweru z sakwą i właścicielem przez drzwi otwarte jedynie do połowy... Czar PKP, jednak ma to swój klimat ;)

Dalej już tylko na kołach ;) © Goofy601


Na początek podjazd pod Kubalonkę. Niby chłodno, ale już po paru minutach intensywnego machania nogami robi się coraz cieplej. W ruch idą zamki i rękawy. Bardzo starannie wykonana droga pnie się serpentynami w górę.

Podjazd na Kubalonkę. © Goofy601


Zdecydowanie wolałbym tędy zjeżdżać. Na szczęście nawet najwyższa góra kiedyś się kończy, a za nią czeka najlepsze – zjazd. :) W moim przypadku w kierunku Istebnej.

Trudny wybór. © Goofy601


Droga w dół do Istebnej nie jest już w prawdzie tak „wypasiona” jak ta, którą dane mi było podjeżdżać, lecz mimo łat i dziur zapewnia sporo wrażeń. Długie proste odcinki pozwalają szybko nabierać prędkości. Trzeba jednak zachować ostrożność, bo jest i parę ciasnych zakrętów. Do tego piękne widoki, a przede mną cały dzień... no i czego chcieć więcej :)

Na jednej z takich długich prostych nieoczekiwanie pada rekord prędkości – 60km/h. Moje wyczyny nie uchodzą uwadze miejscowego stróża porządku.

Na celowniku :P © Goofy601


Na szczęście tym razem kończy się na pouczeniu. Jeszcze tylko wspólna fotka i pora ruszać dalej ;)

Nie taki znowu straszny ;) © Goofy601


Kolejna długa prosta w dół i Istabna zostaje za mną. Rzut oka za siebie i niedowierzające spojrzenie na licznik spojrzenie na licznik. A wydawało się, że taka niepozorna górka ;)

Widok na Istebną. © Goofy601


Mijam rondo i rozpoczyna się wspinaczka w kierunku Jaworzynki. Po osiągnięciu wysokości ok 600 m.n.p.m. droga robi się łagodniejsza i dalej biegnie już szczytami. Nie ma tu lasu, co gwarantuje wspaniałe widoki. Zwłaszcza przy takiej pogodzie jak dzisiaj.

Krótki postój robię przy gospodarstwie agroturystycznym „Na Grapie” gdzie mieści się prywatne muzeum regionalne. Niestety w tym momencie zamknięte. Przez okna niewiele widać, oglądam więc tylko z zewnątrz chałupę góralską z dawnych czasów oraz stodołę i wymyślne ule.

Muzealna chałupa. © Goofy601


Pomysłowa rynna :) © Goofy601


Lokalizacja świetnie pomyślana, z widokiem na graniczny łańcuch górski. Aż by się chciało usiąść na ławie przed izbą i porozmyślać... Dziś jednak nie mam na to czasu – plany ambitne a dzień już mimo wszystko jesienny. Muzeum, a właściwie gospodarstwo oferuje możliwość noclegu, więc być może wrócę tu kiedyś by lepiej przyjrzeć się okolicy :)

Noc w muzeum? ;) © Goofy601


Kawałek dalej kościół Św. Piotra i Pawła. Jest otwarty, więc mam okazję zajrzeć do środka by przez chwilę podziwiać pięknie zdobione wnętrze. Lubię ten styl w tutejszych kościołach – białe ściany i drewno. Wszystko na swoim miejscu, bez zbędnego przerostu formy. Skromny, ale zadbany beskidzki kościółek.

Kosciół w Jaworzynce. © Goofy601


Wnętrze kościoła św. Piotra i Pawła w Jaworzynce. © Goofy601


Nie spiesząc się specjalnie przejeżdżam przez całą Jaworzynkę (która ciągnie się przez dobre 3 kilometry) i docieram do ośrodka sportowego o nazwie, jakże by inaczej -„Jaworzynka” ;) Tu właśnie wyznaczono punkt, gdzie można uzyskać pamiątkową naklejkę potwierdzają odwiedzenie Trójstyku.

Okazuje się jednak, że naklejki niedawno się skończyły. Pech. Na szczęście duża tablica przed wejściem o treści: „Miejsce przyjazne rowerzystom” nie kłamała i miła Pani w recepcji wykonuje kilka telefonów by już po chwili poinformować mnie, że mogę takową naklejkę zakupić... w muzeum „Na Grapie” :P

Cóż, wracać się po kawałek papieru przez 3 km... Niby bez sensu, ale jak człowiek się uprze ;) Poza tym Pan Właściciel muzeum obiecał, że otworzy dziś na chwile z okazji mojego przyjazdu ;)

Przydrożny krzyż. © Goofy601


Znajome już górki i dolinki pokonuję szybciej i po 10 minutach jestem już pod muzeum. Wróciłem tu szybciej niż bym się tego spodziewał ;) Na miejscu okazuje się, że Pan Właściciel wysłał córkę, która nie tylko przekazuje mi obrazek z wizerunkiem Trójstyku lecz również podsuwa ciekawy pomysł na trasę w drodze powrotnej.

Miło się rozmawia, ale na mnie już pora. Jest już prawie południe. Trzeci dzisiaj przejazd przez Jaworzynkę mija mi prawie sprintem ;)
Jeszcze chwila i docieram do Trójstyku – miejsca zetknięcia się trzech granic – Polski, Czech i Słowacji.

Trójstyk - widok ogólny ;) © Goofy601


Miejsce nie jest może jakieś super zjawiskowe – ot zaciszna dolinka nad brzegiem potocka. Jednak fakt zetknięcia granic nadaje jej jakieś specjalne znaczenie, które przyciąga turystów. Pewnie też dlatego przestrzeń wokół jest całkiem przyjemnie zagospodarowana. Są szlaki turystyczne, tablice informacyjne, wiaty w których można posiedzieć, odpocząć lub.. rozpalić grilla ;) Są też trzy granitowe obeliski – po jednym dla każdego państwa.

Polska część Trójstyku. © Goofy601


Wymarzone miejsce na dłuższy postój i jakiś pełniejszy posiłek. Do wyboru mam dwie wiaty – czeską i za mostkiem słowacką. Po polskiej stronie wiaty niema. Są za to schodki, obok których biegnie wąska asfaltowa dróżka, jakby stworzona z myślą o rowerzystach.

Odpoczywam pod wiatą u Czechów. Jest niesamowicie wręcz cicho i spokojnie. Niema wiatru, turystów też niewielu. Ci co są, podziwiają krajobraz w milczeniu albo rozmawiają prawie szeptem. Od razu widać że nie z Polski ;) Nie chciałbym nikogo obrazić, ale duża część naszych rodaków ma tendencje do zbyt głośnego zaznaczania swojej obecności ;)

Wylegujące się nieopodal zwierzęta również zachowują bezgraniczny spokój ;)

Bycek ? ;) © Goofy601


Rzeczywisty punkt styku trzech granic znajduje się pośrodku wyznaczonego przez obeliski trójkąta – w korycie górskiego potoku. Jest on trudno dostępny, ale również oznakowany.

Prawdziwy punkt styku granic. © Goofy601


Trójstyk - ujęcie ze strony słowackiej. ;) © Goofy601


Po zjedzeniu kilku porządnych kanapek i zebraniu sił ruszam ponownie wąską ścieżką rowerową, tym razem w kierunku Czech. Jak to dobrze, że nie ma problemu z przekraczaniem granicy. Skoro już tu jestem, warto by odwiedzić najbardziej wysunięty na wschód kawałek Republiki Czeskiej. Mowa oczywiście o wsi Hrcava.
Z Trójstyku prowadzi mnie szybkim zjazdem po betonowych płytach żółty szlak. Zjazd ten wymyślono chyba tyko po to by za chwilę rozpocząć mozolną wspinaczkę. Na niecałym kilometrze do pokonania 100 m różnicy wysokości. Tu po raz pierwszy dziś prowadzę rower, a i to nie jest łatwym zadaniem ;)

Do Hrcavy docieram nieźle zmordowany, ale od razu humor mi się poprawia. Wioska nieduża, z jedną tylko drogą dojazdową, zabudowa w dużej części zabytkowa, ale jakież to wszystko zadbane :) Widać że skromnie, ale porządnie i czysto. I to jest piękne :)

Domy w Hrcavie. © Goofy601


Łatwość przekraczania granicy powoduje, że dopiero na widok przedmiotów nazwijmy to “codziennego użytku” człowiek orientuje się, że jest w innym kraju ;)

Prosto, janso, na temat :) © Goofy601


Krążąc po uliczkach trafiam na drewniany kościół św. Cyryla i Metodego. Trochę inny niż te widywane na Śląsku. Może to przez te okienka?

Drewniany kościół Cyryla i Metodego. © Goofy601


Przez Hrcavę przechodzi kilka szlaków tematycznych i rowerowych, a większość ciekawych miejsc jest bardzo dobrze oznaczona.

Sporo opcji do wyboru - skrzyżowanie w Hrcavie. © Goofy601


Podziwianie widoków :) © Goofy601


A jest co podziwiać :) © Goofy601


Nacieszywszy się widokami ruszam dalej, tym razem do sąsiadów Słowaków. W poszukiwaniu zielonego szlaku pieszego ponownie muszę zmierzyć się z trójstykową stromizną. Tym razem w dół. Już się nie dziwię czemu podchodziło się tak ciężko. Utrzymanie roweru na dwóch hamulcach wymaga niezłej gimnastyki, zwłaszcza na zakrętach ;)

Jako że dziś jestem nastawiony głównie na asfalty cieszy mnie, że zielony szlak ( najkrótsza droga na Słowację ) ma tylko 800m. Przejedzie się go rach ciach, a potem znowu po równym. Tylko gdzie on może być? Pomagając sobie GPSem trafiam w końcu na zielony znaczek i ... zagłębienie w trawie do kolan. „Ścieżka” przez moment prowadzi łagodnie, ale za chwilę robi się bardziej stromo. Przejazd utrudniają niskie gałęzie. Pieszo chyba idzie się tędy w kucki :P

Znakowany szlka turystyczny w wydaniu słowackim ;) © Goofy601


Kawałek dalej następuje pewna poprawa. Jest droga, nawet szeroka... tylko płynie nią strumień. Cóż, nie będzie tak łatwo jak się wydawało ;)

Kawałek dalej ;) © Goofy601


Trochę to trwało, ale w końcu dotarłem do cywilizacji. Tak, tu czułem się jakbym przekraczał granicę „na dziko”. Na szczęście nikt do mnie nie strzelał :P

Trafiam do miejscowości Cierne. Tu również oznakowanie inne niż u nas. W tym kapeluszu i wdzianku ludzik z pasów przestaje być anonimowy ;)

Ten pieszy ma osobowość ;) © Goofy601


Z racji późnej godziny przez Cierne przejeżdżam dość szybko, focąc tylko co ładniejsze widoczki.

Obrodziło tej jesieni :) © Goofy601


Stylowy przystanek. © Goofy601


Jedzie czy nie jedzie? ;) © Goofy601


Kieruję się na żółty szlak do turystycznego przejścia granicznego ( tak głosi ustawiona tam tabliczka). Przed ponownym wjazdem w las, na lichym blaszanym moście robię postój na batonika. Uwagę zwraca wielokrotnie naprawiana barierka. Jak widać nie tylko w Polsce da się zreperować most przy pomocy starej deski i kawałka drutu ;) Na wszelki wypadek szybko opuszczam to miejsce.

Bo wszystko da się naprawić domowymi sposobami :P © Goofy601


Przeprawa przez las. Jest przejście, jest nawet znakowana trasa rowerowa. Niestety z powodu „nieczytelności” drogowskazu nie będzie mi dane z niej skorzystać.

Zbliżamy się do Polski :/ © Goofy601


Wybieram więc czarny szlak pieszy w kierunku Czadeczki. Wbrew pozorom jedzie się bardzo przyjemnie :)

Slalom między drzewami :) © Goofy601


Po kolei ;) © Goofy601


Docieram do pierwszych polskich zabudowań oraz asfaltu. Nareszcie ;) Pogoda w dalszym ciągu przepiękna. Praktycznie bezchmurnie :)

Całkowite zachmurzenie na dzień dzisiejszy :P © Goofy601


Jako że wrócił mi w końcu zasięg Plusa szybki telefon do Eli, która też chciała dziś pojeździć. Umawiamy się w Koniakowie.

Zgodnie z sugestią Córki właściciela muzeum „Na Grapie”, aby zapewnić sobie trasę z fajnymi widokami, powinienem teraz wyruszyć wzdłuż rzeki Czadeczki i odbić na zielony szlak rowerowy. Tak też robię i tuż za mostkiem czeka na mnie kolejny stromy podjazd. Póki droga prowadzi przez las jakoś daję radę i powoli brnę do przodu. Tuż za lasem jednak słońce zaczyna przygrzewać i kapituluję. Nie ma sensu się tak męczyć, lepiej podziwiać widoki ;)

Panorama Jaworzynki. © Goofy601


Spacer pod górkę pozwolił mi trochę odpocząć. Mogę więc jechać dalej po w miarę równym górski grzbiecie. Mijam różne zabudowania, starsze, nowsze, nowo budowane domki letniskowe i działki z przyczepą kempingową. Nie dziwię się, że ludzie chcą się tu budować. Piękny stąd widok na Jaworzynkę, Istebną i Koniaków.

Drewniana chałupka :) © Goofy601


Bo kanapa i telewizor to podstawa :P © Goofy601


Powoli zaczynam rozmyślać o obiedzie, ale to dopiero w Koniakowie. Póki co na drodze stoi mi jeszcze jeden szczyt – Ochodzita. Jest to najwyższy punkt dzisiejszej wycieczki i mimo, że nie muszę wjeżdżać na samą górę ( 894 m.n.p.m) to na wygłodniałym rowerzyście robi wrażenie ;)

W oddali Ochodzita. © Goofy601


Widok w kierunku Istebnej ze stoków Ochodzity. © Goofy601


Podjazd wyglądał groźnie, ale nie był taki zły, a dodatkowo wynagrodził pięknymi widokami. W Koniakowie przyjemny zjazd i po paru minutach jestem na miejscu. Jak się okazuję przed czasem. Stawiam więc rower na wielostanowiskowym parkingu i odpoczywam w cieniu pałaszując ostatniego znalezionego w sakwach batonika ;)

Parking rowerowy pod kościołem w Koniakowie. © Goofy601


W międzyczasie, po nierównej walce z mapą dotarła też Ela. Ruszamy poszukać czegoś do zjedzenia. W drodze do Ciśca pozostał nam tylko jeden podjazd – ponowna konfrontacja z Ochodzitą. Z powodu dużej liczby spraw do obgadania pokonujemy go jednak piechotą ;)

Ostatni podjazd na trasie :) © Goofy601


Obowiązkowo sweet focia okolicznościowa ;)

Na ludowo-rowerowo :) © Goofy601


Jesień... © Goofy601


U szczytu podjazdu czeka na nas Karczma Ochodzita. Idziemy coś zjeść. Po całym dniu na siodełku można trochę zaszaleć. Nazwy w karcie dań brzmiały zwyczajnie. Ich rzeczywiste odpowiedniki ze „zwyczajnością” miały niewiele wspólnego, niemniej były bardzo smaczne :)

„Sałatka z kurczakiem”:

Coś pożywnego. © Goofy601


„Naleśniki z serem”:

I coś na słodko :) © Goofy601


Po bardzo sycącym posiłku posiedzieliśmy jeszcze trochę ciesząc oczy widokiem z karczmowego tarasu. Bardzo dobra lokalizacja.

Wieczorne Beskidy :) © Goofy601


Karczma Ochodzita. © Goofy601


Od razu widać, że to już jesień. Ledwo słońce dotknęło horyzontu a już bardzo szybko zaczęło robić się ciemno. Niby fajny nastrojowy klimat, ale do Ciśca zostało nam jeszcze 15 km, a Ela nie zabrała lampek ;) Pora jechać.

Zachód słońca :) © Goofy601


Mimo protestów zarządzam odzianie się w odblaskowe kamizelki. Co z tego że „okropnie wygląda”, przynajmniej będzie nas widać ;)

Na drodze pusto, a w planach żadnego więcej podjazdu. 15 km czystej jazdy w dół :) Póki jest jeszcze widno możemy trochę poszaleć po drodze technicznej przy trasie 69. Jest super. Od Milówki robi się już na prawdę ciemno, więc musimy trochę przystopować. Staram się trzymać możliwie blisko na kole i swoimi lampkami oświetlać nasz tandem ;)

Bądź widoczny na drodze :) © Goofy601


Nowa droga w kierunku Zwardonia © Goofy601


Tym sposobem cało i zdrowo dojeżdżamy do Ciśca.




Rokitnica-Mikulczyce-Zabrze Centrum-pociąg-Wisła Głębce-Istebna-Jaworzynka-Hrcava(CZ)-Cierne(SK)-Jaworzynka-Koniaków-Szare-Milówka-Cisiec
Kategoria MOT, 50 - 75km, Odkrywczo


Dane wyjazdu:
35.40 km 14.80 km teren
04:24 h 8.05 km/h:
Maks. pr.:43.00 km/h
Temperatura:24.0
Podjazdy:946 m

Pedałuj aż zbaraniejesz ;)

Poniedziałek, 15 sierpnia 2011 · dodano: 19.08.2011 | Komentarze 2

Będzie to opowieść o kolejnej, tym razem udanej próbie zdobycia drugiej co do wielkości góry Beskidu Śląskiego - Baraniej. Szczyt ten już od ładnych paru lat skutecznie odpiera wszelkie próby osiągnięcia go rowerem. Niespodziewane załamania pogody, długoterminowe ulewy, nagłe zmiany planów wyjazdowych, to wszystko sprawiało, że do tej pory nie udało mi się tam postawić stopy i opony jednocześnie ;)

Z samego rana, zaraz po dopełnieniu obowiązków świątecznych wyruszyliśmy z Elą w stronę Kamesznicy. Pogoda wydawała się niepewna, więc zabraliśmy po trochę rzeczy na każdą okoliczność. W końcu z Baranią nigdy nie wiadomo ;)

Na rozgrzewkę niebieski szlak rowerowy. Krótka wspinaczka i już naszym oczom ukazuje się wspaniały wiadukt w Milówce. Tym razem mieliśmy okazję przyjrzeć mu się z bliska. Na prawdę udana konstrukcja - wysoka a jednocześnie na tyle delikatna, że nie zakłóca otaczającego krajobrazu.

Wiadukt w Milówce © Goofy601


Z Kamesznicy postanowiliśmy przypuścić szturm na Baranią dość nietypowo bo żółtym szlakiem. Może uda się ją wziąć z zaskoczenia? :P

Jeszcze przed wjazdem na szlak następuje całkowita zmiana pogody. Czyste niebo, piękne słońce, gorącooo... Już wiemy że nie będzie łatwo. Pod drewnianą wiatą przystanku autobusowego, przypominającego raczej jamę zbójników niż typowy przystanek, zarządzamy naradę bojową. Zmiana ciuchów na lżejsze, warstwa kremów ochronnych i już jesteśmy gotowi zmierzyć się ze szlakiem.

Śpiący rowerzysta :P © Goofy601


Początek zapowiada się obiecująco. W zeszłym roku położono tu nową asfaltową drogę ( mniej więcej tak jak na Halę Boraczą). Ten sposób nabierania wysokości wydaje się dużo przyjemniejszy. ;)

Nowa droga na żółtym szlaku. © Goofy601


Drogi asfaltowe mają jednak to do siebie, że żeby powstały to muszą dokądś prowadzić. Wraz z ostatnimi zabudowaniami szlak żółty przyjmuje więc normalną postać - leśny dukt nieco zaśmiecony gałęziami po zwózce.

Żółty szlak na Baranią © Goofy601


Powoli i mozolnie pniemy się w górę. Upał nie ułatwia zadania. Szlak co pewien czas przecinają małe potoczki. Ogólnie zauważyliśmy, że w odróżnieniu od reszty zdobywanych przez nas ostatnio szczytów, masyw Baraniej Góry jest dosyć mokrym obszarem. Pełno tu źródełek, strumyków, bagien i innych mokradeł. Cóż, w końcu to gdzieś tutaj mają swój początek Biała i Czarna Wisełka.
Póki co, woda na szlaku pozwala ochłodzić zmęczone stopy. Ponadto jest zadziwiająco czysta :)

Trochę wody dla ochłody :) © Goofy601


Niedaleko pierwszego na trasie szczytu - Karolówki (931 m.n.p.m)wychodzimy na otwartą przestrzeń. Tu dopiero zaczynają się widoki. Konkretnie to w stronę Istebnej i Koniakowa. Po drodze wyprzedza nas kilku rowerzystów nic sobie nie robiących z niestabilności podłoża ;)

Dwie techniki pokonywania wzniesień ;) © Goofy601


Pierwsze widoki :) © Goofy601


Jeszcze parę metrów i docieramy na szczyt Karolówki - dość dużego węzła szlaków turystycznych. Tu kolejna narada bojowa + odpoczynek w cieniu ;)

Karolówka 931 mnpm - węzeł szlaków. © Goofy601


Na szczyt jeszcze daleko. © Goofy601


Odpoczynek ;) © Goofy601


Kawałek dalej czeka na nas ciekawostka - pontonowy most z bali :) Dobry patent na podmokłą ścieżkę. Pieńki zanurzają się z głośnym pluśnięciem ale pozwalają przejechać w miarę bezproblemowo, dostarczając przy tym sporo frajdy :)

Drewniana droga :) © Goofy601


Jako że wdrapaliśmy się na szczyt Karolówki, czeka nas teraz długi szybki zjazd zielonym szlakiem w kierunku południowego stoku Baraniej.

Zjazd w stroną Baraniej. © Goofy601


Po drodze mijamy zabytkową kamienną kapliczkę.

Kapliczka. © Goofy601


Od momentu wjechania na zielony, nasz szlak przeplata się ze szlakiem Habsburgów. Trasa ta powstała stosunkowo niedawno i prowadzi z Wisły na przełęcz Przysłop łącząc tym samym dwa schroniska - stare(Zameczek Myśliwski) i nowe (o którym za chwilę ;) )

Szlak Habsburgów © Goofy601


Mijamy drewniany mostek i zjeżdżamy posiedzieć chwilę nad brzegiem urokliwego potoczka, który okazał się później Czarną Wisełką ;)

Zagubieni w lesie ;) © Goofy601


Nasz szlak skręca w prawo, potem w lewo i... kończy się skalną ściana. Autorowi tej trasy chodziło chyba o to by wspiąć się ten krótki kawałek na wysokość ok 4m. Pomysł ciekawy, ale skakanie z rowerem po tej stromiźnie nie bardzo nam się uśmiecha. Po chwili znajdujemy jednak nieco łagodniejsze podejście, i zaczepiając rowery o kamienie stosujemy przećwiczoną ostatnio na Skrzycznem technikę "wrzuć podciągnij" (wrzuć rower podciągnij siebie ;) )Poszło nawet sprawnie :)

Mijamy kilka rozbitych butelek i puszek po piwie, znaczy schronisko musi być niedaleko ;) I rzeczywiście jest. Wielkie, betonowe i brzydkie ;) Różne opinie o tym miejscu słyszałem, niektórym może się podobać, owszem. Jednak moim skromnym zdaniem ta kanciasta budowla, która równie dobrze mogłaby stać przy deptaku w Jastrzębiej Górze, zupełnie nie pasuje do górskiego krajobrazu.

Hotelo-schronisko w całej okazałości ;) © Goofy601


No ale zobaczymy jak jest w środku. Parkujemy rowery za śmietnikiem i idziemy coś zjeść. Przez aluminiowe przeszklone drzwi z minionej epoki wchodzimy do wnętrza przypominającego krzyżówkę baru na katowickim dworcu i góralskiej chałupy ;)

Menu też jakieś takie ciężkawe. Ja rozumiem, że na jedzenie w górach nie wolno kręcić nosem, ale żeby był dostępny schabowy w pięciu smakach, a zmęczony rowerzysta nie mógł liczyć na zwykłego naleśnika?? Za to piwa jest duży wybór, co nas akurat nie urządza ;)

No i ten irytujący dźwięk obwieszczający każdorazowo zmianę numerka na tablicy świetlnej :P

Na pocieszenie muszę dodać, że posiłki przygotowywane są szybko, i są dobrze upieczone. Zawsze to jakiś plus :)

Zjadamy szybko porcję placków ziemniaczanych, zagryzając jajkiem sadzonym i zarządzamy ewakuację ;) Po drodze jeszcze pamiątkowa pieczątka... przypięta do stolika łańcuchem :P

"Klimatyczne" schronisko na Przysłopie ;) © Goofy601


Nasze dzielne wierzchowce :) © Goofy601


Ruszamy w kierunku szczytu Baraniej Góry. Po wrażeniu jakie wywarło na nas schronisko zapominamy zwiedzić izbę leśną i muzeum turystyki górskiej. Cóż, może następnym razem.

Przysłop zostaje za nami. © Goofy601


Droga niestety nas nie rozpieszcza. Pół godzinki prowadzenia po kamieniach (do wyboru są tez korzenie ;) ).

Trochę kamieni, trochę pod górkę, ale nastrój wyśmienity ;) © Goofy601


Pniemy się coraz wyżej i po chwili juz da się jechać. Krajobraz trochę się zmienił odkąd byliśmy tu ostatnio. Dużo suchych drzew, część lasu w ogóle gdzieś zniknęła.

Drewniana droga 2. © Goofy601


Rozglądając się wokół docieramy na szczyt. Udało się! :D

Wieża widokowa :) © Goofy601


Jeszcze kilka lat temu żeby zobaczyć coś ze szczytu Baraniej trzeba było wdrapać się na wieżę widokową. Dziś las gdzieś wcięło i od wschodu rozciąga się piękny widok na Kotlinę Żywiecką :)

Oczywiście Z wieży nadal można podziwiać wspaniałą panoramę obydwu Beskidów.

Widok ze szczytu Baraniej Góry :) © Goofy601


Był las... © Goofy601


Chyba Barania nie mogła się pogodzić z faktem, że pozwoliła nam dotrzeć tak daleko, bo już po chwili z za drzew zaczęły dochodzić groźne pomruki, zerwał się wiatr i zrobiło się chłodniej. Nadchodzi burza.

Na szczycie momentalnie zrobiło się pusto ;) My również zarządzamy odwrót. Zjeżdżamy czarnym szlakiem. Już na samym początku wita nas okazałe rozlewisko.

Dark Water :P © Goofy601


Wąskimi singielkami i kamienistymi rynnami jedziemy w dół. Nie wiem czy to przez ucieczkę przed burzą, ale nawet trudne technicznie odcinki idą nam bardzo sprawnie ;)

Czarnym szlakiem z Baraniej. © Goofy601


Burza depcze po piętach. © Goofy601


Po drodze trafiamy na taką oto tabliczkę. Nie wiedziałem że w tych okolicach można spotkać misia ;)

A to niespodzianka ;) © Goofy601


Burza jest coraz bliżej. Zaczynają spadać pierwsze ciężkie krople. Docieramy w okolice Fajkówki, skąd już tylko szybki zjazd po płytach i jeszcze szybszy równiutkim asfaltem.

Okolice schroniska na Fajkówce © Goofy601


Mimo że zakręty są ciasne, a wskazania licznika oscylują w granicach 40km/h Ela i tak co chwile znika mi z oczu ;) Doganiam ją dopiero na dole. Szlak przewidziany na ponad 2 godz. przejechaliśmy w niecałe 40min :P

Zrobiło się ciemno i wietrznie, więc żwawym tempem jedziemy w stronę Milówki. Na wysokości wiaduktu przetacza się przez nas ściana deszczu. Wiadukt wysoki, schronienia nie daje, ale pelerynka z Lidla owszem ;)

Kilka minut i opad traci na intensywności. Zaczyna świecić słońce, a na niebie pojawia się piękna tęcza. Chyba najwyraźniejsza jaką zdarzyło mi się dotąd oglądać :) Pełny łuk i do tego bardzo blisko.

Wiadukt w Milówce od spodu ;) © Goofy601


Tęcza :) © Goofy601


Sine chmury przed nami... © Goofy601


Nie mogło oczywiście zabraknąć tradycyjnej fotki okularowej ;)

Pamiątkowa słit focia :P © Goofy601


Gdy nasyciliśmy już oczy widokiem ruszyliśmy w stronę Ciścia. Deszczu już prawdzie nie było, nawet asfalt zdążył wychlać, ale znad Baraniej nadciągnęły błyskawice. Zdążyliśmy przed następna wielką ulewą ;)
Kategoria MOT, 25 - 50km, Odkrywczo


Dane wyjazdu:
50.30 km 13.50 km teren
04:34 h 11.01 km/h:
Maks. pr.:46.00 km/h
Temperatura:20.0
Podjazdy:1053 m

Na Rysiankę :)

Sobota, 16 lipca 2011 · dodano: 18.07.2011 | Komentarze 3

Drugi dzień rowerowego urlopu upłynął pod znakiem przelotnych opadów i burz-znienacków ;) Dlatego spożytkowaliśmy go na wożenie się po komisach w poszukiwaniu jakiegoś wozidełka dla Eli.

Tabliczka :) © Goofy601


Dziś dzień trzeci, a więc wypadałoby trochę porowerować :) Pogoda bardzo łaskawa, bo ani nie grzało za bardzo ani nie padało. Za pierwszy cel obraliśmy Halę Boraczą. Tam pomyślimy co dalej. Ostatnie zakupy na drogę i ruszamy.

Wodospady w Żabnicy. © Goofy601


Przez Węgierską Górkę do Żabnicy, i na czarny szlak. Ostatnio gdy tu zawitaliśmy był już nowy asfalt, ale my nie mieliśmy rowerów. Teraz mamy i jedzie się wyśmienicie :)

Ela próbuje swoich sił w kasku, ale tu gniecie, tam uwiera więc ostatecznie ubierze go gdy wjedziemy w teren ;) Przynajmniej na nowych oponach ma lekko. Continentale też dają radę na równym.

Kask nie jest taki straszny ;) © Goofy601


Potoczek. © Goofy601


Asfaltem docieramy prawie pod samo schronisko. Mimo zakazu wjazdu mija nas sporo samochodów. Cóż, trzeba uważać, bo droga wąska.

Przed nami Hala Boracza. © Goofy601


Posiłek w plenerze :) © Goofy601


Pod schroniskiem pierwszy dłuższy postój. Kanapki i decyzja co dalej. Spróbujemy zdobyć Rysiankę :) To już któreś z kolei podejście, ale przecież nie wypada się poddawać, w końcu to nasza ulubiona góra ;)

W tle nasz cel na dziś :) © Goofy601


Jako że zielony szlak mamy już obcykany na nogach, i wiemy że jest wąski i korzeniasty, postanawiamy spróbować żółtym, gdzie podobno czekają fajne widoki. A pogoda dziś na prawdę widokowa.

Widok na Kotlinę Żywiecką. © Goofy601


Widok na Halę Boraczą. © Goofy601


Stoki Rysianki i Lipowskiej. © Goofy601


Jeszcze kilka zdjęć i ruszamy najpierw w dół, a potem w górę zielonym by po chwili odbić na czarny. Mapa w telefonie to jednak przydatny wynalazek :)

Na zielonym szlaku. © Goofy601


Po drodze mijamy dwie Panie na dwóch rowerach typu Zenit (piszę typu, bo nie przyjrzałem się dokładnie. Na pewno nie były to rowery górskie. No chyba że miały jakieś tajemne ukryte moce ;) )Jak się okazało, Panie zamierzały pokonać tą samą trasę co my. Na takim sprzęcie gratuluję odwagi :) Miejmy nadzieję że ta ekspedycja odniosła sukces.

Nietypowy sprzęt do turystyki górskiej (no ale przecież liczy się pomysłowość :) ) © Goofy601


Czarny szlak pnie się stromo po zboczu. Są kamienie, trzeba pchać. Ale te widoki za plecami... :D

Trochę stromo ;) © Goofy601


Damy radę :P © Goofy601


Kawałek dalej trafiamy na szeroką równą ścieżkę którą stopniowo nabierając wysokości docieramy do żółtego szlaku. Tu mały postój na złapanie oddechu. Widok zjazdu do Rajczy jest na prawdę kuszący, jednak mamy tu pewną górę do zdobycia więc zabieramy się do wpychania rowerów na szczyt Redykalnego Wierchu.

Wygląda ładnie ale my w dół nie jedziemy ;) © Goofy601


Ta odrobina wysiłku po chwili odpłaca się pięknym zjazdem na Halę Bacmańską skąd roztaczają się wspaniałe widoki na granicę i Słowackie Beskidy.

Zjazd na Halę Bacmańską. © Goofy601


Widok na Wielką Rycerzową i słowackie Beskidy :) © Goofy601


Gdzie my to jestesmy? ;) © Goofy601


I tak jeszcze kilka razy - pod górkę przez las, zjazd na Halę, podziwianie widoków. Jest też okazja pożywić się rosnącymi przy szlaku borówkami (tym to Ela nie odpuści ;) ), które niestety w tym roku coś słabo obrodziły.

Rower czy borówka... trudny wybór ;) © Goofy601


I w górę przez las.. © Goofy601


Na ostatnim podjeździe przez las docieramy do znanego nam dobrze zielonego szlaku (biegnie tu razem z żółtym). Tu niezależnie od pogody praktycznie zawsze jest błoto ;) Do tego małe potoczki, śliskie kamienie w ilości dużo i trochę korzeni. Innymi słowy na żółtym szlaku mieliśmy luksus. Ale nie spodziewaliśmy się niczego innego po tym odcinku, wiec zamiast marudzić brniemy wytrwale do przodu.

Już niedaleko - znowu żółty z zielonym. © Goofy601


I tu ciekawostka - zmęczona wcześniej Ela przejeżdża ten trudny technicznie etap z zadziwiającą lekkością. Czyżby schronisko było już blisko? ;) Próbuję dotrzymać jej kroku, ale niezwyciężone Contunentale pokazują swoją pierwsza jak dotąd słabość - nie lubią wody :P A konkretnie szybkich manewrów na mokrym. Kilka niekontrolowanych uśliźnięć i decyduję się jednak poprowadzić kawałek ;)

Po chwili droga robi się znów szeroka i równa, więc oboje na kołach docieramy do schroniska na Lipowskiej. Tu tylko na chwilę po pamiątkową pieczątkę. Wszak postój zaplanowaliśmy na Rysiance :)

Kilka minut później triumfalnie docieramy pod schronisko. Tak udało się dojechać :D Rowery trochę ufyfrane, ale to na ostatnim odcinku. Zrobiło się chłodno. Narzucamy bluzy i idziemy coś zjeść.

Nareszcie u celu ;) © Goofy601


Tak się złożyło, że trafiliśmy na porę obiadową. Ruch spory, w końcu to środek weekendu. Znajdujemy wolne miejsce, zamawiamy po talerzu pomidorowej i pierogi z jagodami. (jakoś trzeba sobie zrekompensować nieurodzaj borówek ;) )

W górach nawet najprostsze potrawy smakują najlepiej :) © Goofy601


W schronisku spędzamy jakąś godzinkę podziwiając widoki za oknem. Rysianka ma chyba najlepsze okno widokowe w Beskidach. Przynajmniej spośród tych które widziałem ;)

Magiczne okno :) © Goofy601


Wymarzony widok z okna :) © Goofy601


Już po drodze zapadła decyzja, że zjeżdżamy czarnym szlakiem do Złatnej. Sporo jeszcze km przed nami, więc pora się zbierać. Jeszcze tylko sesja zdjęciowa "dzielnych zdobywców" i ruszamy.

Dzielny Zdobywca 1 (gdzieś w oddali Babia Góra :) ) © Goofy601


Dzielny Zdobywca 2 :P © Goofy601


Czarny szlak należy do tych krótkich, ale stromych. Znamy go dobrze z wcześniejszych pieszych wypadów na Rysiankę. Ma jednak tą zaletę, że jest w miarę równy i szeroki, a wokół biegnie kilka równie szerokich dróg technicznych o mniejszym kącie nachylenia.
I właśnie w oparciu o te drogi opracowaliśmy koncepcję zjazdu bezpiecznego dla średnio wprawnego rowerzysty :)

Widok z Hali Rysianki :) © Goofy601


Ponieważ jednak nie ma rozwiązań idealnych, kilka odcinków czarnego szlaku trzeba było zjechać. Początkowo nie wyglądało to różowo, ale po zastosowaniu triku wytrawnych MTB-owców (opuszczeniu siodełka :P ), rower dosłownie przykleił się do stoku :) Tak to można jechać.

Na czarnym szlaku. © Goofy601


Czarny szlak. © Goofy601


I dalej w dół :) © Goofy601


Ela opuściła siodło prawie całkiem i pomknęła w dół. Ja z racji barku amortyzatora również, ale trochę wolniej ;) Tym sposobem zjechaliśmy praktycznie cały czarny szlak, co dało nam ogromną satysfakcję :)

Ostatni zjazd do potocka :D © Goofy601


Na dole nie odmówiliśmy sobie taplania się w strumyku :P

Płytko było ;) © Goofy601


I czemu mam mokre buty? ;) © Goofy601


Złatna - tu jeżdżą takie wynalazki :) © Goofy601


"Słit focia" na mostku musi być :P © Goofy601


Dalszy ciąg trasy to już ponad 20km asfaltu różnej jakości. Ale praktycznie cały czas z górki :) Po drodze odwiedziliśmy Eli dziadka w Ujsołach. Posiedzieliśmy chwilkę i ruszyliśmy dalej do Ciśca, gdzie dotarliśmy pod wieczór.

Kościół w Rajczy. © Goofy601


Stodoła w Milówce o zachodzie słońca ;) © Goofy601


Licznik pokazał równe 50km. Sporo jak na wypad z takimi przewyższeniami. Dla mnie najdłuższa jak dotąd wycieczka (rowerem) po górach, dla Eli kolejna życiówka. (i nawet nie była bardzo zmęczona :P)

Trzeba będzie pomyśleć nad kolejnymi takimi wyjazdami. Póki co, ciepła kąpiel i regeneracja sił :)

P.S. Opony przeszły test na medal ;)


Cisiec-Węgierska Górka-Żabnica-Milówki-Hala Boracza-Hala Redykalna-Redykalny Wierch(1144mnpm)-Hala Bacmańska-Hala Gawłowska-Hala Bieguńska-Hala Lipowska-Rysianka(1322mnpm)-Hala Rysianka-Złatna-Ujsoły-Rajcza-Milówka-Cisiec.
Kategoria MOT, 50 - 75km, Odkrywczo


Dane wyjazdu:
16.34 km 10.00 km teren
01:51 h 8.83 km/h:
Maks. pr.:38.00 km/h
Temperatura:26.0
Podjazdy:642 m

Na Klimczok :)

Czwartek, 14 lipca 2011 · dodano: 18.07.2011 | Komentarze 0

Deszczowa pogoda nie jest najlepsza na rower... słoneczna też nie zawsze się sprawdza. Dziś na przykład trafił się wyjątkowy upał. Nie przeszkodziło to jednak rozpocząć rowerowego urlopu.

Tablica prawdę Ci powie ;) © Goofy601


Po tym jak udało się upakować rower do bardzo małego sedana stwierdziłem, że teraz już musi się udać ;)

A kto powiedział że trzeba mieć kombi? :P © Goofy601


Jak w góry to oczywiście do Eli. Po drodze jednak chciałem zmierzyć się z Klimczokiem. Skierowałem się więc do Szczyrku z godzinną przerwą na korek w rozkopanym Bielsku.
Na miejscu problem z zaparkowaniem bo w środku sezonu ktoś postanowił remontować parkingi ;)Po chwili kluczenia znalazłem jednak dogodną miejscówkę. Skręciłem rower w całość, przebrałem ciuchy na bardziej "stosowne" i już byłem gotów na spotkanie z przygodą :) Mając w pamięci ostatnie przygody tym razem nie żałowałem kremu z filtrem :P

Kierując się zielonymi znaczkami najpierw po asfalcie, potem po płytach rozpocząłem mozolny podjazd. Początek zawsze jest najgorszy zanim się rytm złapie.

No to ruszamy na Klimczok :) © Goofy601


Za płytami skończyła się jazda, zaczęło się pchanie. W tym gorącu każda próba podjęcia wspinaczki kończyła się bardzo szybko. Ponieważ wybrałem się na Klimczok dla przyjemności a nie w celu sprawdzenia maksymalnej wartości pulsu, dalszą drogę pokonywałem pieszo podjeżdżając bardziej płaskie odcinki.

Chwila ochłody w potoczku. © Goofy601


Stopniowo było ich coraz więcej, a w miarę nabierania wysokości pojawił się lekki wietrzyk i coraz piękniejsze widoki.

W dole Szczyrk a nad nim Skrzyczne. © Goofy601


Skrzyczne - tam już byliśmy ;) © Goofy601


Jadę :P © Goofy601


Zakręty w górach są super :) © Goofy601


Tym sposobem trochę "z buta" trochę na kołach dotarłem do schroniska "Klimczok", które wcale na Klimczoku się nie znajduje ;). Jest położone na zboczach Magury, ale Klimczok właściwy widać już z okna, więc na szczęście nie jest daleko.

Schronisko "Klimczok" © Goofy601


Bardzo surowe tu mają zasady ;) © Goofy601


W schronisku. © Goofy601


Schronisko spore, kamienne w fajnym PTTK-owym stylu. Posiliłem się pysznymi naleśnikami z serem, odpocząłem chwilę i ruszyłem na szczyt Klimczoka.
W międzyczasie jakaś nisko przelatująca chmura część widoków dając ciekawy efekt.

Chmura zawadziła o Klimczok... oby nie padało ;) © Goofy601


Jeszcze mi się nie zdarzyło oglądać takiej mgły ;)

Bo pamiątka musi być. © Goofy601


Krótka acz mozolna wspinaczka nartostradą i docieram do celu. Gdyby nie wspomniana chmura widok byłby na pewno super. Dobrze że chociaż widać schronisko ;)

Magura widziana z Klimczoka © Goofy601


Magura (nie)widziana z Klimczoka ;) © Goofy601


Zdjęcie pod słońce ;) © Goofy601


Na samym szczycie. © Goofy601


Jako że odgłosy burzy zaczęły się nasilać czym prędzej zebrałem się w drogę powrotną. Tym razem czerwono żółty szlak w kierunku Bystrej. Ścieżka szeroka, w miarę równa. Jechałoby się wręcz sielankowo, gdyby nie sporej wielkości świerk lądujący nagle na drodze 10m przede mną. Panowie drwale nie raczyli nikogo poinformować że tu się pracuje... :/

Magura - czerwono żółty szlak. © Goofy601


Kawałek dalej okazało się, że pracowali pilnie od rana, w związku z czym czekało mnie noszenie roweru na plecach ;)

Dobrze że chociaż znaczek ocalał ;) © Goofy601


Dalej czekała miła niespodzianka - genialny wprost widok na panoramę Bielska :) Gdyby nie ta "czapa" w powietrzu pewnie byłoby stąd widać nawet GOP.

Bielsko widziane z góry. © Goofy601


Odbiłem ze szlaku i alternatywnymi drogami, przejezdnymi dla roweru ruszyłem w dół. Warto się pogimnastykować pod górę dla tej przyjemności podziwiania widoków z siodełka i emocji gdy droga robi się bardziej stroma ;)

Drogami, których jak się później okazało nie było na mapie ;), dotarłem do skrzyżowania ze szlakiem niebieskim, którym to zamierzałem dojechać do Szczyrku.

Odkrywanie nowych dróg. © Goofy601


Skalny stwór. Na szczeście roślinożerny ;) © Goofy601


Jeszcze tylko kawałek po kamieniach i nawierzchnia zmieniła się w jakże lubiane przez rowerzystów dziurkowane płyty, a potem w gładki asfalt. Specjalny znak przypominał miłośnikom większych prędkości, że poruszają się tędy też nieświadomi niczego piesi. Ponieważ i tak nie zamierzałem się rozpędzać (na co nie pozwalały ciasne i efektowne zakręty), ruszyłem dalej delektując się zjazdem ale nie przekraczając 40stki ;)

Jak pięknie jest jechać na dół... © Goofy601


Sanktuarium Na Górce. © Goofy601


Po drodze mijam salezjańskie Sanktuarium na Górce, gdzie mylę drogę i zamiast niebieskim, docieram do Szczyrku zielonym szlakiem . Tym którym wyjechałem. ;)
Po drodze na parking w oczy rzuciła mi się karczma z ciekawą dekoracją.

Dłonie na ścianie ;) © Goofy601


Dłonie bardziej lub mniej znanych osób odciśnięte w betonie pokrywały całą elewację budynku. Uważam, ze od betonu lepszy byłby gips, ale pomysł mimo to ciekawy :)

Jako, zrobiło się późno, a przecież miałem się zameldować u Eli na obiedzie, zwiedzanie miasta zostawiłem sobie na "innym razem"

Gdy tylko spakowałem rower i zatrzasnąłem za sobą drzwi auta zaczęło kropić, a chwilę później przyszło oberwanie chmury i burza (znad Klimczoka :P ) Ale fart... Dobrze że nie podkusiło mnie jeszcze na Szyndzielnię ;)

Jak to w górach - za Żywcem już po burzy ani śladu, zaczęło nawet wychodzić słoneczko. Wypogodziło się na tyle, że wieczorem wybraliśmy się jeszcze z Elą nad Sołę, potaplać się w chłodnej wodzie ;)

Latarnia morska? ;) © Goofy601


Prusów przesłonięty chmurką ;) © Goofy601


Tak to zakończył się rowerowego urlopu dzień pierwszy :D


Szczyrk Górny-Klimczok(1117mnpm)-Magura(1109mnpm)-Szczyrk Górny.
Kategoria MOT, 0 - 25km, Odkrywczo


Dane wyjazdu:
42.30 km 13.40 km teren
03:25 h 12.38 km/h:
Maks. pr.:35.00 km/h
Temperatura:19.0
Podjazdy:623 m

Na Krawców Wierch :)

Piątek, 24 czerwca 2011 · dodano: 27.06.2011 | Komentarze 2

Dzisiejszy dzień upłynął pod znakiem kolarstwa górskiego z prawdziwego zdarzenia. Było wszystko czego trzeba – strome podjazdy, upał, trochę błota, loty przez kierownicę, techniczne zjazdy, szerokie szutry i obiad w bacówce :) Ale po kolei…

Tablica na schronisku. © Goofy601


Po wczorajszym zwiedzaniu sztuki sakralnej przyszedł czas na prawdziwie górską przygodę :) Umówiliśmy się ze znajomymi na wspólne zdobywanie Krawców Wierchu (1064 mnpm). Na miejsce zbiórki (do Rajczy) dojechaliśmy sobie pociągiem. Niby to tylko trzy stacje, ale Pan Konduktor przez dobre 10min wypisywał ponad półmetrowej długości bilet ;) Kiedyś uwinąłby się z tym raz dwa na małej karteczce papieru, lecz teraz ma do dyspozycji terminal. Jak ta technika idzie na przód ;)

Dworzec w Rajczy. © Goofy601


Na dworcu w Rajczy szybki sms do Piotrka. Spotykamy się w drodze do centrum. Na bliskiej stacji dołącza do nas Sandra i w takim składzie ruszczmy do Glinki.
Po drodze mijamy stary kamieniołom nad którym można sobie zjechać na linie by niczym mucha złapać się siatki po drugiej stronie. Może innym razem skorzystamy z tej atrakcji, bo jesteśmy już trochę spóźnieni.

Kamieniołom w Ujsołach. © Goofy601


Sandra w jest umówiona z koleżanką, więc odprowadzamy ją do Glinki (odprowadzamy to mocne słowo, bo nie możemy jej dogonić na podjazdach ;) ) i ruszamy na podbój górskich szczytów w składzie Ela i dwa Piotrki ;)
Jeszcze kawałek przez wieś i skręcamy na żółty szlak, który ma nas doprowadzić do celu.

Ciekawy pojazd w Glince. © Goofy601


No to zaczyna się "podjazd właściwy" ;) © Goofy601


Na początek ostre podejście po betonowych płytach. Podejście, bo jazda jest bardzo problematyczna. Mimo że na nogach to i tak jest wesoło. Nabieramy wysokości i zaczynają się pojawiać odcinki nadające się do jazdy ;)

Serpentyny z płyt dziurkowanych ;) © Goofy601


W drodze na Krawców Wierch. © Goofy601


A za plecami takie widoki :) © Goofy601


Kawałek dalej zaczyna się teren. Tu już jedzie się przyjemnie. Czasem stromo, czasem trochę błota po wczorajszej burzy. Mijamy schronisko i szturmujemy kolejne podjazdy.

Po drodze zachmurzyło się i zaczęło mocniej kropić. Pora założyć kurtki.

Trochę deszczu - czas ubrać kurtki. © Goofy601


Kwiatuszek ;) © Goofy601


Deszcz szybko minął zostawiając po sobie kilka kałuż u sporo błota, które tylko potęgowało frajdę z jazdy :P

Po błocie podjeżdża się najlepiej :) © Goofy601


Nawet niespecjalnie brudni dotarliśmy na Halę Krawculę gdzie znajduje się bacówka. Znów wyszło słońce i zrobiło się przyjemnie, zostaliśmy więc na dworze oddając się błogiemu lenistwu.

Już widać bacówkę :) © Goofy601


Ponad godzinę zabawiliśmy na szczycie. Pogaduchy, zdjęcia, opowieści no i oczywiście coś pożywnego do zjedzenia. Nigdzie mi tak zupy nie smakują jak w beskidzkich schroniskach ;) Takie… treściwe :)

Bacówka na Krawców Wierchu. © Goofy601


Generalnie bardzo sympatyczne miejsce. Trochę na uboczu szlaków turystycznych więc nie ma tłoku. Czysto, zadbane i wszystkiego tak w sam raz :)

Czytelny komunikat :) © Goofy601


Na zjazd wybraliśmy niebieski szlak do Złatnej. Tu już nieco bardziej wymagająca trasa. Wąsko, momentami bardzo stromo a po szlaku płynie woda. Piotrek twardo zjeżdżał gdzie tylko się dało, my asekuracyjnie prowadziliśmy.

Bywało wąsko. © Goofy601


Na jednym z kamieni stracił tylny błotnik a chwilę później wykonał efektowne turlanie się z górki. (prawdopodobnie od tej pory Ela zaczęła rozważać zakup kasku :P ) Nic mu się na szczęście nie stało, tylko rower zgubił tylne koło. Po wprawnym rozdzieleniu zaciśniętych klocków przy pomocy nożyka możemy ruszać dalej. :)

Szybki serwis :) © Goofy601


Kawałek dalej droga zmieniła się nie do poznania – szeroka szutrówka aż kusiła by się bardziej rozpędzić. Zupełnie inny komfort jazdy ;)

Tak to można zjeżdżać :) © Goofy601


Żwawym tempem, praktycznie bez wysiłku docieramy do samych Ujsół. Tu dołącza do nas Sandra i w komplecie wracamy do Rajczy. Reszta wieczoru upłynęła bardzo miło u Piotrków w ogródku.

Efekt szybkiego zjeżdżania ;) © Goofy601


Zebraliśmy się dopiero wieczorem bo Ela chciała wracać do Ciśca na kołach. Zaopatrzony w kamizelkę i tylne lampki zamykałem peleton. Chyba byliśmy widoczni na drodze bo dotarliśmy w jednym kawałku, a było już prawie ciemno. Przy okazji Ela pokonała dziś swój życiowy dystans – pierwsze 40km. I to w jakim stylu :D

Rajcza-Ujsoły-Glinka-Krawców Wierch (1064 mnpm)-Złatna-Ujsoły-Rajcza-Milówka-Ciesiec.
Kategoria MOT, Odkrywczo, 25 - 50km


Dane wyjazdu:
34.50 km 9.40 km teren
h km/h:
Maks. pr.:48.00 km/h
Temperatura:17.0
Podjazdy:970 m

Przemarsz przez Skrzyczne :P

Sobota, 25 września 2010 · dodano: 12.10.2010 | Komentarze 7

Tylko tak można nazwać naszą dzisiejszą „wyprawę rowerową” ;) W planach było zdobycie jakiejś góry. Najlepiej powyżej 1000mnpm. Zaplanowałem fajną trasę na Rysiankę, ale okazało się, że nie uwzględniłem możliwości kondycyjnych Eli.
Jako że wycieczka ma być przyjemnością, z samego rana zabrałem się za opracowywanie czegoś prostszego. Padło na Skrzyczne – najwyższy szczyt Beskidu Śląskiego. Jak wynikało z wielu relacji górę przyjazną rowerzystom. Jak się później okazało, takie trasy należy planować bardziej dokładnie ;)

Wyruszyliśmy pociągiem do Łodygowic by stamtąd dojechać asfaltem do Szczyrku. Jedziemy przez Rybarzowice, gdzie przy samej drodze rośnie ponad 500letni dąb szypułkowy. Wygląda może nieszczególnie, ale ciągle rośnie :)

Dąb w Rybarzowicach. © Goofy601


Kościół w Rybarzowicach. © Goofy601


W Szczyrku przecinamy nowy rowerowy szlak (z Bielska na Słowację). Nie mamy go jeszcze na mapie, ale prezentuje się interesująco. Może na przyszły sezon? ;)

Trasa rowerowa Bielsko - Martin © Goofy601


Trafiamy na czerwony szlak pieszy. To tędy mamy zamiar wjeżdżać. Już na starcie robi się „ciekawie”. A to dopiero początek...

Początek czerwonego szlaku... © Goofy601


Po jakimś czasie stromizna przechodzi w wąską ścieżkę trawersującą strome zbocze. Tu, z zachowaniem ostrożności, da się w miarę płynnie jechać.

Tu jeszcze dało się jechać ;) © Goofy601


Powoli pniemy się wąską ścieżką do góry. W oddali między drzewami pojawia się Skrzyczne.

To tam zmierzamy ;) © Goofy601


Krótki postój na przełęczy z widokiem na Szczyrk i ruszamy dalej. Ela jest już trochę zmęczona. Usiłuję ją pocieszyć tłumacząc, że teraz już powinno być łatwiej... Niestety już za chwilę czerwony szlak pokazuje swoje prawdziwe oblicze.

Im dalej w las tym... bardziej stromo © Goofy601


Troche kamieni na szlaku © Goofy601


Kawałek z górki i znów ostro do góry. Kamienie, korzenie i stroma ścieżka... To po prostu katastrofa. Mozolnie wrzucamy rowery po dużych głazach. Widoki owszem, są super, ale normalnie nie da się iść, o jeździe nawet nie wspominając.

Jesienny widok na Szczyrk © Goofy601


Resztkami sił wnosimy rowery po czymś na kształt wąskich schodków z korzeni. Niedługo powinniśmy dotrzeć do zielonego szlaku, stamtąd już niedaleko...
Niestety, nie ma zmiłuj – zielony szlak również nie miał dla nas litości ;)

I ciągle pod górę... © Goofy601


Po wspinaczce po luźnych kamykach skręcamy w las, gdzie na trasie leżą już naprawdę duże kamole, a także poprzewracane drzewa. Mamy serdecznie dość, ale teraz już niema odwrotu, trzeba dotrzeć do schroniska.

Odpoczynek w lesie ;) © Goofy601


Kawałek dalej wychodzimy z lasu i trafiamy na dwóch bikerów jadących w jedynym słusznym kierunku – w dół :P Przemykają koło nas i z dziecinną łatwością pokonują kamienisty odcinek pod który gramoliliśmy się przez ostatnie 15 min. Taką jazdę to rozumiem ;)

No, tak to można jechać :) © Goofy601


Żeby nie było tak wesoło wracamy do rzeczywistości. A dla nas, aż do samego szczytu wygląda ona tak:

Skrzyczne nie daje za wygraną... © Goofy601


Na szczycie widok zapiera dech, choć muszę przyznać, że dokładniej przyjrzałem mu się dopiero na zdjęciach. Podczas ich wykonywania ledwo stałem na nogach, a przed oczami mi ciemniało ;)

Widok ze szczytu :D © Goofy601


Ledwo żywi dotarliśmy do schroniska. Dopiero po porcji pierogów i gorącej herbacie dotarło do nas, że wjechaliśmy, a raczej doszliśmy na szczyt ;)
Czas najwyższy pomyśleć o powrocie. Skoro poczuliśmy się lepiej trzeba by zjechać w dół nim ten błogi stan minie. Po konsultacji z Panem w sklepie z pamiątkami stawiamy na szlak niebieski do Lipowej. Pan zapewnia, że tylko trochę na początku po kamieniach, a potem już da się jechać. Focimy trochę na szczycie i ruszamy w dół.

Pod schroniskiem © Goofy601


Maszt na Skrzycznem © Goofy601


Po kamieniach oczywiście sprowadzamy, bo zjazd tędy niechybnie skończyłby się śmiercią lub kalectwem. Niecierpliwie wypatrujemy tego wymarzonego, przejezdnego odcinka. Zamiast niego ukazuje nam się...

Cudowna przestrzeń :) © Goofy601


Widok niesamowity, ale szlak usłany luźnym kamieniem i patykami. Jedynie kawałek drogi w dół jest w miarę równy, co zaraz wykorzystujemy. Cała reszta niebieskiego szlaku to dalej prowadzenie. Na nogach docieramy do cywilizacji. Przysiadamy na chwilę na murku, mówimy sobie „Nigdy więcej!!!” i ruszamy w stronę Ciśca by zdążyć przed zmrokiem.

W drodze do domu :) © Goofy601


Tak na prawdę to tutaj zaczyna się jazda. Po asfalcie, mimo że pagórkowatym, jedzie nam się zadziwiająco dobrze. Jakby ktoś nam silniczki wszczepił :P Przez Twardorzeczkę lecimy na Radziechowy, gdzie mijamy stary wapiennik.

Wapiennik w Radziechowach © Goofy601


Zachodzące słońce oświetla Kotlinę Żywiecką zachęcając do focenia :) Za nami zostaje Skrzyczne i cała udręka związana ze wspinaczką ;)

Skrzyczne za nami. © Goofy601


Rowerzysta w polu ;) © Goofy601


Po uczcie fotograficznej, jakby z nową energią ruszamy do domu. Eli marzy się pewnie ciepłe łóżeczko, bo narzuca ostre tempo. Skąd ona wzięła jeszcze tyle siły? ;) Praktycznie nie schodząc poniżej 20km/h docieramy do Ciśca. W samą porę, bo zrobiło się już szaro i zimno.

A morał z tej wycieczki jest taki, że jadąc w góry trzeba na prawdę dobrze przygotować trasę, by uniknąć całodziennego spaceru z rowerem na plecach. Nikomu nie polecam ;)
P.S. Ale wycieczka udana :)

Łodygowice-Rybarzowice-Buczkowice-Szczyrk Dolny-Skrzyczne(1257mnpm)-Lipowa-Twardorzeczka-Radziechowy-Cięcina-Węgierska Górka-Cisiec
Kategoria MOT, 25 - 50km, Odkrywczo


Dane wyjazdu:
37.40 km 2.60 km teren
03:24 h 11.00 km/h:
Maks. pr.:30.00 km/h
Temperatura:16.0
Podjazdy: m

Zejście z gór ;)

Środa, 28 lipca 2010 · dodano: 02.08.2010 | Komentarze 7

Wieczór i noc spędziłem w schronisku na Stożku – najstarszym polskim schronisku w Beskidzie Śląskim. Powstało w 1922 roku i do dziś ma prawie nie zmienioną formę. Warunki jak na schronisko całkiem niezłe. Pokój z umywalką, bogate menu. Generalnie klimatyczne miejsce. Tylko ceny trochę rozbrajające, ale w tego typu obiektach to przecież normalne ;). Wieczór upłynął mi na rozwiązywaniu krzyżówek. Miałem nadzieję na ładne widoki – budynek usytuowany jest na wschodnim stoku Stożka, ale jedyne co było widać to drzewa rosnące do 10 metrów. Dalej wszystko tonęło w mleku :/. Z nadzieją na poprawę pogody położyłem się wcześnie spać.
Całą noc padało. Rano jedynym widokiem z okna pokoju były szyszki na pobliskim świerku;)
Cóż, w planach na dziś była Barania Góra. Trzeba przyznać, że dzielnie broni się przed zdobyciem. Z braku alternatywy postanowiłem zjechać do Wisły i stamtąd pociągiem wrócić do domu.

Malownicza panorama za oknem ;) © Goofy601


Zjadłem śniadanie, spakowałem plecak i w drogę. Jeszcze tylko pamiątkowa fotka przed schroniskiem. Miało być widać całe, ale we mgle przy tej odległości od aparatu nie było nic widać :P

Czas się zbierać. © Goofy601


Mokrym zielonym szlakiem spokojnie zjeżdżam w dół.

Spokojny zjazd ze Stożka © Goofy601


Jest ślisko, kamienie mokre a po drodze płynie woda. Im niżej jestem tym więcej widać :)

Zielonym szlakiem w kierunku Wisły-Głębce © Goofy601


Docieram do asfaltu. Tędy już jedzie się szybciej. Tylko deszcz regularnie leje. Z gór spływają duże ilości wody tworząc mniejsze i większe potoczki.

Woda spływa z gór © Goofy601


W Wiśle Głębce mijam efektowny wiadukt kolejowy.

Wiadukt kolejowy Wisła - Głębce © Goofy601


Całe szczęście mają tu szerokie chodniki, bo na ulicy spory ruch. Docieram do centrum Wisły a następnie na dworzec. Pociąg dopiero za 3 godziny więc mam czas pozwiedzać :) Deszcz jakby się zmniejszał, ale profilaktycznie nie ściągam peleryny. W centrum Wisły na deptaku nawet w taką pogodę sporo ludzi. Atrakcje turystyczne dobrze opisane, kawiarnie, stoiska z pamiątkami. Nawet całkiem sporo sklepów ze sprzętem sportowym.

Kolarstwo ekstremalne - w deszczu po dachu ;) © Goofy601


Niedaleko dworca trafiam pod zabytkowy zameczek myśliwski Habsburgów z 1898 roku. Dawniej stał on na Przysłopie i pełnił rolę bazy wypadowej w czasie polowania. Później był schroniskiem turystycznym. W 1985 roku w celu ochrony przed zniszczeniem został przeniesiony do centrum Wisły. Obecnie pełni rolę siedziby Wiślańskiego PTTK.

Zameczek myśliwski Habsburgów z 1898r © Goofy601


Miałem ochotę pozwiedzać, niestety ( tu wielki minus dla Wisły) w całym praktycznie mieście nie ma gdzie postawić roweru przy miejscach wartych odwiedzenia. Jako że nie miałem kogo zostawić na warcie pojechałem dalej w miasto.
Pokręciłem się po ścieżkach rowerowych, dobrze utrzymanych i oznaczonych.

Rowerem po schodach? ;) © Goofy601


Deszcz znów daje o sobie znać, więc znajduję schronienie w amfiteatrze. Jest zadaszony, ale ogólnodostępny.

Dobre schronienie przed deszczem - amfiteatr w Wiśle :) © Goofy601


Ludzie przychodzą siadają na chwilę, rozmawiają, idą dalej. Tylko jedna postać niezmiennie trwa po środku widowni. Jest to pomnik prof. Stanisława Hadyny twórcy Zespołu Pieśni i Tańca Śląsk.

Pomnik prof. Stanisława Hadyny w Wiślańskim amfiteatrze. © Goofy601


Odpoczywam tu chwilę, przyrządzam prowizoryczne kanapki i jadę dalej. Odwiedzam Dom Zdrojowy, gdzie znajduje się figura mistrza Adama Małysza. Figura nie byle jaka, bo wykonana z białej czekolady :P

Aaaadam uwieczniony w białej czekoladzie :P © Goofy601


Jeszcze kilka rundek po ścieżkach rowerowych wzdłuż Wisły, która ciągle przybiera. I czas jechać na dworzec.

Wezbrana Wisła © Goofy601


Dworzec w Wiśle - czas wracać. © Goofy601


A na Baranią jeszcze wymyślę sposób ;)

Stożek – Wisła Głębce - Wisła Uzdrowisko – pociąg – Zabrze - Mikulczyce - Rokitnica
Kategoria 25 - 50km, Odkrywczo, MOT