Info
Ten blog rowerowy prowadzi Goofy601 z miasta Zabrze.Rowerowanie w liczbach:
Na BikeStats jestem od maja 2009. Od tego czasu...
- dystans: 34312.14 km
- w terenie: 2208.10 km
- średnia prędkość: 17.84 km/h
- prędkość maksymalna: 60 km/h
- najdalej: 331 km
więcej
- najwyżej: 1709 m.n.p.m.
Wielki Krywań Fatrzański (SK) więcej
Więcej o mnie.
Moje rowery
Wykres roczny
Dane wyjazdu:
154.90 km
0.00 km teren
06:16 h
24.72 km/h:
Maks. pr.:53.00 km/h
Temperatura:25.0
Podjazdy: m
Rower:DemoTywator
V Śląski Maraton Szosowy - Radlin 2014 ;)
Niedziela, 29 czerwca 2014 · dodano: 10.07.2014 | Komentarze 3
Rano nie pada. Niebo jeszcze trochę zachmurzone, ale wszystko wskazuje na to, że jeszcze się wypogodzi. Do tego nie ma wiatru :) Dla pewności zabieram jedna kurtkę i zostawiam przy rowerze tylny błotnik. Ot tak, na wszelki wypadek ;) Szybkie pakowanie, micha pożywnej owsianki i ruszam do Radlina. Po wczorajszym ślęczeniu nad mapą nie mogę powiedzieć że jestem rześki i wypoczęty, ale tragedii nie ma - może się jeszcze obudzę.Pod Ośrodkiem Sportu powoli zaczynają się zbierać "sto pięćdziesiątki".
Jeszcze pusto ;)© Goofy601
W oczekiwaniu na start© Goofy601
Starty poszczególnych grup zaplanowano na 9:30. Dopytuję jeszcze co i jak i cierpliwie czekam na swoją kolej. Co jakiś czas dojeżdżają ludzie po całonocnej tułaczce. Jedni wyglądają na wykończonych, inni spokojnie podbijają kartę i ruszają po 600km. Szacun! :) Tu i ówdzie da się słyszeć narzekania na deszcz w nocy i wiatr łamiący gałęzie... A więc nie mieli lekko.
Punkt kontrolny A - biuro zawodów© Goofy601
Dla nas pogoda zapowiada się wręcz idealna. Powoli ustawia się pierwsza grupa startowa. Cykam kilka pamiątkowych zdjęć, póki wszyscy pełni sił ;) Ruszyli.
Pierwsza grupa na 150 ruszyła :)© Goofy601
Org wyczytuje drugą grupę startową. Jestem w trzeciej, więc mam jeszcze trochę czasu na zdjęcia... ale zaraz, wyczytał moje nazwisko?? Lecę z pytaniem.
-"tak tak, był pan w grupie trzeciej ale kilku przed panem się nie zgłosiło, więc przesunęliśmy wyżej by było po równo..."
-Super... :P
Na szybko łapię rower, przygotowuję, sprawdzam przednią piastę, która poluzowała mi się jeszcze na parkingu i z braku narzędzi skręciłem ją palcami... ok, chyba zadziała. Można ruszać ;)
START!
Ruszamy zwartą kolumną przez Radlin. Kierunek Wodzisław. W piętnastoosobowej grupie nie znam nikogo (nawet z netu ;) ), mamy za to mieszany skład. Jadą z nami trzy sympatyczne Maratonki. Nie mam pojęcia na jakie tempo się nastawiać, więc jadę asekuracyjnie. W myślach powtarzam trasę. Byle by się nie zgubić... :P
Już za pierwszym zakrętem grupa zaczyna przyspieszać. 27... 35... 43km/h... Oj nie będzie to zwykła niedzielna przejażdżka ;) W drodze do Wodzisławia orientuję się, że jadę ostatni. Trzeba podgonić. Na zjeździe doganiam koło ostatniego w kolumnie, na podjeździe zaczynam powoli piąć się w górę stawki. Tak dla pewności, że będzie za kim jechać gdybym jednak zbłądził. Trzy ronda, zjazd i już na kolejnym długim podjeździe peleton zaczyna się rozciągać. Niektórzy, pocisnęli na przód, inni przeszacowali siły, jeszcze inni postanowili trzymać swoje tempo. Zwalniam i ja, bo długo takiej średniej nie wytrzymam ;) Chwilę trzymam się za dziewczynami bo jadą z optymalną prędkością.
(I żeby mi nikt nie zarzucił, że się bezczelnie wiozłem na kobiecym kółku sprostuję. Co to jest zmiana, do czego służy i jak się ją daje dowiedziałem się dopiero na trasie ;) Taka kolarska szkoła życia. Startowałem zupełnie zielony w te klocki :P )
Grupa 9 jeszcze w miarę kompletna ;)© Goofy601
Na kolejnym podjeździe stwierdzam, że jednak chyba za wolno jedziemy i podciągam do przodu. Po chwili jadę już sam. Kierunek Mszana. W zasięgu wzroku mam dwóch kolejnych kolarzy. Dystans spory, ale staram się utrzymać. Wyglądają jakby znali trasę ;)
Po podjazdach przyszła kolej na długi zjazd. Z moimi nie do końca prostymi kołami trochę rzuca, ale da się utrzymać poprawny tor jazdy. Asfalt za to elegancki.
Prosta równa droga, czego chcieć więcej :)© Goofy601
Robi się coraz cieplej, podwiewa też jakby mocniej w twarz. Pomny rad mądrych ludzi staram się regularnie pić. Zaciągam więc większy łyk z bukłaka i po chwili czuję, jak mokną mi spodenki... Co jest? Wygląda na to że zaworek w ustniku się sp...spsuł ;) Izotonik małymi kropelkami spływa po rurce i kapie na nogi... Na liczniku ok. 40km/h. Walczę z wężykiem, paskiem od plecaka i aparatem, gdy nagle bardzo powoli wyprzedza mnie jakiś samochód... A ten czemu tak wolno jedzie? Dopiero po chwili widzę wystawione przez okno kamerę i aparat... :P No tak, filmik kręcą! :D (sławny będę ;) 6:15min , 7:27min oraz pomniejsze epizody w drugim planie :P)
Uporawszy się z cieknącym ustnikiem mijam Wodzisław i odbijam na tzw. mijankę w kierunku Ruptawy. Tu jest dopiero faliście ;) Odcinek o tyle ciekawy, że zawodnicy jadą tu w obu kierunkach jest więc okazja pomachać tym najmocniejszym na środku ich ostatniej pętli. Tu czasem kogoś wyprzedzę, to znów jestem wyprzedzany. Taka rotacja. Pogoda coraz ładniejsza, chmury znikają, wokół widoki na pola... Nagle czuję uderzenie o pasek od kasku. Owad, nic szczególnego. Ale zaraz... dalej bzyczy... Trzepiąc nerwowo głową wiedziałem już co za chwilę nastąpi. Bzyczący agresor w końcu się uwalnia, a ja mogę w spokoju wyciągnąć ze skroni pszczele żądło... :P Pięknie... Teraz pytanie - jestem uczulony czy nie? :P Skroń swędzi i chyba trochę puchnie, ale jechać trzeba.
Chyba skok adrenaliny sprawia, że mimo lekkiego już podmęczenia odzyskuję siły. Wyprzedzam kilku zawodników na podjazdach i podłączam się do pana na czarnym trekingu. Bezbłędnie przejeżdżamy przez najbardziej dla mnie zagmatwany odcinek trasy z Ruptawy do Golasowic. Trzymam się na lekki dystans, żeby nie było, że się wiozę ;) Poza tym jakoś nie lubię jechać tak blisko innego roweru. Mijamy naprawdę urokliwą okolicę. Wśród pól pełno małych stawików, aleje wysadzane starymi drzewami... Wszystko o dziwo po bardzo dobrym asfalcie :) Próbuję podczas jazdy coś focić ale chyba jestem nie wprawiony. Za duża prędkość ;)
Kościół w Pielgrzymowicach sfocony przez ramie ;)© Goofy601
Przed Bąkowem pan zagaduje czy przez wiślankę pojedziemy razem. Bo się podobno straszny wiatr robi w tunelu między ekranami a we dwóch będzie łatwiej. Cóż, chętnie. Nie wiem wprawdzie jak się te zmiany daje, ale w końcu będzie okazja trochę popracować :)
Wkrótce dołącza do nas jeszcze jeden zawodnik w czerwonej koszulce, a przed samym zjazdem na DK81 dołączają dziewczyny i jeszcze kilku kolarzy. Od razu wskakują do przodu i ostro tam walczą z wiatrem. Jest więc mocna ekipa dyktująca konkretne tempo.
Na pszczelim dopingu jedzie mi się zadziwiająco dobrze. Rzekłbym nawet, że to jeden z najprzyjemniejszych etapów na radlińskiej pętli. (mimo że większość mówiła o nim bardzo brzydko ;) ) Muszę jedynie pilnować swojego miejsca w kolumnie by nie spowalniać tych za mną. Na poboczu hmm, jeż ściele się gęsto. Jakiś pogrom musiał być minionej nocy:/ Ciśniemy tak równym rytmem aż do Skoczowa. Później grupa zaczyna się rwać.
Pędzimy wiślanką© Goofy601
Mijamy roboty drogowe i zgodnie ze strzałkami skręcamy do centrum Ustronia. Tu dopada mnie pierwszy kryzys... Ale chyba nie tylko mnie, bo mimo wleczenia się 15km/h po prostym wyprzedzam czerwoną koszulkę ;) Przez głowę przechodzą myśli, że może by tu zostać, poopalać się nad Wisłą. Wszak góry latem są takie piękne... a może to pszczoły mi szkodzą? ;) Robię w głowie krótki rachunek sumienia, i chyba wiem w czym problem. Do tej pory nigdy nie jechałem non stop dłużej niż 30km. A tu nie licząc jednej pszczelej podpórki nie dotykałem asfaltu przez prawie 60km. Na punkcie muszę złapać oddech.
Gdy widzę krzątającego się przy rondzie Orga wraca mi dobry humor. Wpadam na punkt kontrolny B, podbijam kartę i do kolejki po jedzonko :) W zasadzie to już trochę zgłodniałem. Na punkcie całkiem spora gromadka. Ci, którzy mnie wyprzedzili na trasie albo już pojechali, albo właśnie wyjeżdżają. Ja jednak muszę przynajmniej 10 min pochodzić po twardym i odpocząć. Inaczej czarno widzę dalszą jazdę. Słońce zaczęło już ostro przygrzewać. Kawałek dalej w cieniu opatrują gościa po wywrotce. Nieźle poobijany, spodenki podarte, ale jedzie dalej. To jednak impreza dla prawdziwych twardzieli :)
Punkt kontrolny B - Ustroń© Goofy601
Na dzień dobry 2 kubki izotoniku z kanistra (dobry, bardziej wodnisty niż mój ;)), kubek wody. Teraz do cienia skonsumować przydział żywnościowy. Jest buła z wszystkim czym się dało, drożdżówka i wafelek. Bułka znika szybko, chwilę potem drożdżówka. Apetyt dopisuje, to dobrze :) Wraca chęć do dalszej jazdy. Ba, nawet wielka chęć :) Jeszcze tylko kilka szybkich zdjęć, by zapamiętać jak to tu było i w drogę.
No tak, zdjęć... tylko czemu aparat się tak dziwnie klei? Aha, wyciekający z ustnika izotonik zamiast po nogach spływał całą drogę po aparacie...Pięknie :/ Migawka prawie nie działa a zoom trzeba obsługiwać dwoma rękami... tak się wszystko pokleiło :/ Trudno, nie będzie fotek. A najpiękniejszy odcinek trasy przede mną... :/
Poddenerwowany ruszam w dalszą drogę. Przede mną bardzo górzysty odcinek z Ustronia do Cieszyna. Na punkcie dało się słyszeć opinie, że wredny, pagórkowaty i męczący. Zobaczymy ;) Miałem rację, odpoczynek był mi potrzebny, siły powróciły. Nogi same wyrywają się do dalszej jazdy. Duża grupka ucieka mi na światłach w Ustroniu. Diabelstwo jest na czujnik, więc swoje muszę odstać aż nadjedzie jakieś auto ;) Doganiam ich dwa podjazdy dalej.
Rzeczywiście droga jest nazwijmy to urozmaicona. Góra, dół, góra, dół ale nie są to jakieś karkołomne podjazdy. A tych "w dół" jest nawet więcej i są długie i kręte :) No ale przecież czy nie w takich warunkach jeżdżę na co dzień? Czuję się jak ryba w wodzie. Szybko łykam krótkie podjazdy by po chwili delektować się zjazdem. Na tyle łagodnym, że nie trzeba dusić hamulca. Wokół góry, za nimi granica... Po prostu pięknie :D Rozumiem, że kolarzy "nizinnych" mógł ten odcinek denerwować, ale dla mnie był po prostu rewelacyjny. Tak mogło by być aż do samego Radlina.
Po tych górkach ganiam się z trójką kolarzy najprawdopodobniej z Krakowa (jeden w koszulce Bikeholicy). Wyglądają bardzo PRO, ale jadą dość asekuracyjnie. Pewnie to nie pierwsze ich okrążenie. Tak więc mijamy się na zjazdach i podjazdach.
W Cieszynie ma nastąpić zwrot akcji - wreszcie będę jechać z wiatrem. Zbliża się południe, słońce praży już całkiem solidnie, przydało by się wiatrowspomaganie ;) Życzenie spełnia się, ale w sposób trochę odmienny od oczekiwań. Na roncie w Cieszynie owszem zakręt w prawo, a za nim... prawdziwa ściana płaczu! Podjazd gigant wyrósł przede mną zupełnie znienacka, ledwo zdążyłem zredukować. No i zaczęło się mozolne mielenie. Ambitnie próbuję nie zmieniać na najniższy blat z przodu. Jak szosa to szosa ;) Po drodze monumentalna zabytkowa brama cmentarza komunalnego a tu nawet niema jak zdjęcia zrobić... Szalenie demotywujące. Wiatr w plecy więc praktycznie nie czuć że wieje. Do tego stok ustawiony centralnie na południe. Duszno jak na patelni... PRO grupka z Krakowa powoli się oddala. Zostaję z tym problemem sam ;) Nadchodzi kryzys nr2. Myślę sobie, doczołgam się jakoś do końca tej góry i stop. Nie da się dalej jechać Jest za gorąco. Poszukam cienia... Gdy w końcu trafiam na szczyt jakiś obłok przesłania słońce, robi się jakby chłodniej. Jest rondo, są strzałki i dłuugi zjazd. Zataczam się się na tym rondzie w kierunku strzałek, i sunąć w dół pod wpływem pędu ożywczego powietrza odzyskuję siły. Kryzys jak się pojawił, tak szybko znikł. Wyprzedzam grupkę z Krakowa i już równym tempem lecę aż do samych Zebrzydowic. Tu punkt kontrolny C umieszczono w zabytkowym pałacu.
Akurat zaczynałem znów odczuwać głód, więc cieszy mnie kolejny punkt żywieniowy. Tym razem w menu banan i batonik. Ale najpierw 2x herbata. Szczęśliwie zimna ;) Odpoczynek tym razem na siedząco. Twarda podłoga w zamkowym holu jest ciekawą alternatywą dla siodełka ;) Można się też trochę porozciągać i w końcu schować bezużyteczny już aparat do plecaka. Szkoda, że nie ma czasu na zwiedzanie. Szkoda, że nie ma jak zrobić zdjęć...
Na punkcie nie zabawiam długo. Przy wyjeździe mignęli mi znani z BS eranis z djtonikiem. Mimo ostatniego okrążenia wyglądali na skoncentrowanych. Trzymam kciuki za dobry wynik :)
Teraz czas powrócić do Ruptawy na mijankę. Droga wlecze się okrutnie. Ewidentnie nie spasował mi ten batonik z pakietu. Trochę zamulony przejeżdżam kolejne górki. Od izotonika już mną wstrząsa, więc przerzucam się na sok z bidonu. Od razu lepiej. Dosyć tej chemii ;)
Na mijance przez większość trasy pusto. Pszczoły na szczęście nie przypuszczają ataku by pomścić koleżankę ;) Nęka mnie za to uparcie myśl, że jak z mijanki skręcę w prawo to mam już tylko 16km do Radlina... Może już dość na dziś? W końcu to ponad 100km tego szalonego jak na mnie tempa.... Ostatnia szansa by się wycofać. Na ostatnim zjeździe przed skrzyżowaniem wyprzedzam dziewczynę jadącą na 450km. Wygląda na bardzo zmęczoną ale jedzie dalej. No to chwila, ona jedzie a ja nie mogę? Szarpię kierownicę mocno w lewo i wracam na trasę. Po chwili już wiem, że była to dobra decyzja :)
Pora zmierzyć się z ostatnią pięćdziesiątką ;) W drodze do Godowa doganiam poznanego na punkcie w Zebrzydowicach Grzegorza z Rybnika. Od teraz jedziemy już we dwóch. Prędkość trochę spada, ale za to jest czas trochę porozmawiać.
W Godowie mała niespodzianka od Orgów - strzałka na rondzie odwrócona w drugą stronę, na szczęście orientujemy się w porę ;) W Łaziskach doganiamy jedną z Maratonek - Marzenę (różowa koszulka, opony i akcenty w rowerze). Czyżby została w tyle za Teamem? Zbieramy ją na koło i lecimy dalej w kierunku Gorzyc. Tu wreszcie przydaje się nocne siedzenie nad mapą. Zapobiegam katastrofie nawigacyjnej i prowadzę dalej z pamięci. Ha, pierwsza prawdziwa zmiana ;) Jako, że nigdzie nie ma strzałek, moi współtowarzysze mają lekkie obawy czy na pewno jedziemy dobrą drogą. Ja jednak swoje wiem. Minąwszy Olzę, po przekroczeniu Odry spokojnie docieramy do wąskiej ścieżki przewidzianej przez organizatorów jako skrót ;) Żeby było zabawniej spora część zawodników pomijała ten skręt nadkładając dobre kilka kilometrów przez Chałupki.
Dalej w trójkę docieramy do Krzyżanowic, skąd trzeba pokonać jeszcze 3km odcinek do Tworkowa na punkt D. Pierwotnie punkt miał być w samych Krzyżanowicach, ale kilometrówka by się nie zgadzała więc Orgowie kawałek dalej przesunęli ;) Na polnej drodze pozdrawiamy zawodników wracających z punktu. Całkiem spora kumulacja. Zostawiamy naszą różową koleżankę na nieco spokojniejszym kółku i już we dwóch docieramy do celu.
Na punkcie w Tworkowie nie ma jedzenia. I całe szczęście bo od tej końcowej gonitwy zupełnie straciłem apetyt ;) Wlewam za to w siebie trzy kubki wody i zamawiam herbatę z cytryną. Uzupełniam też bidon, który przez wstręt do izotoniku zbyt szybko się wyczerpał ;) Dogania nas Marzena, ale chyba zbyt długo biesiadujemy, bo wyjeżdża na trasę przed nami. Mocna jest, bo gonić ją będziemy aż do samego Pszowa ;)
Po krótkiej naradzie ruszamy dalej. W końcu to ostatnie 20km. Grzegorz narzuca dość szybkie tempo, a ja staram się nie zostać w tyle. Jednocześnie cały czas usiłuję przekonać wypite na punkcie płyny, że opuszczanie mnie w tym momencie nie jest najlepszym pomysłem... Jednak zmęczenie robi swoje ;) Dojeżdża jeszcze dwóch zawodników (tych, którzy nadkładali drogi przez Chałupki) i tworzymy mały peleton. Prędkość jeszcze wzrasta bo panowie pewnie chcą czasy z zeszłego roku poprawiać. Nieśmiało wspominam kilka razy, że w Syryni trzeba uważać na skręt w lewo w wąską drogę... Mimo strzałek pojechali prosto :P Grzegorza udało mi się zawrócić od razu, pozostali musieli gonić.
Wąska uliczka miała doprowadzić nas do Pszowa. Po drodze czaił się jednak najbardziej nagłośniony podjazd tego maratonu. Nie wiem dokładnie ile procent, ale stromy był. Po raz kolejny cieszyłem się, że jednak zamontowałem w rowerze kasetę z 34T :P Zrzuciłem na młynek i spokojnie piąłem się w górę słuchając opowieści o wyjazdach w góry :)
Na szczycie podjazdu kolejna niespodzianka - drogowcy wycięli pokaźne dziury w asfalcie. Ledwo udało się ominąć. W Pszowie doganiamy Różową Kolarzystkę i lecimy dalej bo zaczęła się walka z czasem. Wprawdzie do limitu mamy spory zapas, ale pojawiła się szansa by zmieścić się poniżej 7 godzin :) No kto by pomyślał?
Koledzy wrzucają najwyższy bieg a ja tradycyjnie staram się nie odpaść. Ciśniemy tak aż do granicy Radlina. Teraz powinno być z górki. A jednak. Czeka nas jeszcze sporo mocnego kręcenia, bo od tablicy granicznej do "centrum" jest dobre 8km ;) Po drodze pan na czarnym trekingu, z którym jechałem początek trasy pojawia się jakby spod ziemi i mija nas jakbyśmy stali w miejscu... :P Skąd on wziął tyle mocy?? :D
Docieramy na metę. Wciąż są szanse zmieścić się w 7 godzinach. Odbijamy karty, jakieś problemy z odczytem, ale w końcu zaskakuje. (nie wiem czemu później okaże się, że mamy 7 minut różnicy w czasach ;)).
A z resztą nieważny czas. Powoli dociera do mnie, że UDAŁO SIĘ! Pomimo pewnych przeciwności, pomimo trudnej trasy udało się dojechać. I to nawet godzinę szybciej niż zakładałem :) Satysfakcja z ukończenia jest dużo większa niż przychodzące w trasie momenty zwątpienia :D
Gawędzimy sobie jeszcze o rowerach patrząc na nadjeżdżających kolejnych zawodników. Godzina 18:00 zbliża się nieubłaganie :)
Odliczanie do 18:00 trwa ;)© Goofy601
Zaczyna kropić, więc czas schować rowery. Właściwie to mógłbym tak siedzieć na tym deszczu, ale zaczyna się ulewa :P
Lekki deszczyk ;)© Goofy601
O 18:00 biuro zawodów zostaje zamknięte. Trwa wielkie sprzątanie i oczekiwanie na uroczystą dekorację zwycięzców. Ale to dopiero o 20:00. Jest trochę czasu na wymianę wrażeń, kąpiel czy odespanie po całonocnej jeździe...
Pomaratońskie rozmowy :)© Goofy601
Odsypiać można wszędzie ;)© Goofy601
Taki doping na pewno musiał być skuteczny :)© Goofy601
Niedotankowane paliwo... ;)© Goofy601
O 20:00 po raz kolejny udajemy się do sali teatralnej na uroczyste zakończenie. Stoły uginają się od pucharów. Następuje uroczysta dekoracja najlepszych i najwytrwalszych. Panie biorące udział po raz pierwszy również zostają nagrodzone. Są błyski fleszy i oklaski. Właściwie to nikt nie został pominięty, bo dla każdego uczestnika, który ukończył maraton przygotowano pamiątkową IMIENNĄ statuetkę. Tym sposobem otrzymałem pierwszy w życiu pełnowymiarowy puchar :) Aż się miło zrobiło :)
Puchary - sporo tego :)© Goofy601
Najwytrwalsi - ukończyli wszystkie edycje Maratonu© Goofy601
Do domu wracałem w pełni usatysfakcjonowany :)
Podsumowując,
Debiutancki start w maratonie szosowym uważam za więcej niż udany. Udało się uciąć godzinę z zakładanego czasu przejazdu oraz poznać swoje możliwości w zupełnie nowych warunkach. Pierwsze doświadczenie z kolarstwem szosowym, bardzo fajna atmosfera. Mimo tak wysokiego poziomu każdy mógł znaleźć sobie niszę i przejechać trasę w tempie dla siebie optymalnym. Nie do końca wiem, czy jazda na czas mnie wciągnie, ale już nabrałem apetytu na większe dystanse. Może się to wydać śmieszne po tylu kryzysach na najkrótszej trasie, ale po godzince odpoczynku na mecie miałem już ochotę na więcej :P Jak będzie w praktyce czas pokaże ;)
Póki co do kolekcji trafiło 13 nowych gmin, a w temacie przyszłorocznego Radlina jestem zdecydowanie na tak :)
Miłe pamiątki z Radlina :)© Goofy601
P.S.
Gdy zobaczyłem przednią oponę po maratonie padł na mnie blady strach. O ile nowa (najtańsza w sklepie ;) ) tylna nawet się porzadnie nie dotarła to przednia ostatecznie wyzionęła ducha... Dobrze że utrzymała się w jednym kawałku :P
Opona już może się rozluźnić ;)© Goofy601
Radlin-Wodzisław Śląski-Mszana-Jastrzębie Zdrój-Ruptawa-Pielgrzymowice-Golasowice-Bąków-Drogomyśl-Ochaby-Wiślica-Skoczów-Harbutowice-Hermanice-Ustroń-Goleszów-Bażantowice-Cieszyn-Hażlach-Kończyce Małe-Zebrzydowice-Ruptawa-Jastrzębie Zdrój-Gołkowice-Godów-Łaziska-Gorzyczki-Gorzyce-Olza-Roszków-Krzyżanowice-Tworków-Krzyżanowice-Syrynia-Pszów-Radlin
Komentarze
barklu | 17:21 poniedziałek, 14 lipca 2014 | linkuj
No to pocisnąłeś :) Aż sobie przypomniałem moje składakowe zmagania na Mazovia MTB w na Wzniesieniach Łódzkich, było chyba 56km. Dojechałem gdzieś na końcu: bez przerzutki, bez amortyzacji, za to z błotnikami, bagażnikiem i zgubioną na wybojach śrubą od jednej ze sprężyn siodełka ;) A powód był prosty: konieczność zaliczenia "sportowej imprezy masowej" na uczelniany WF. A że biegać nie lubię, a wcześniej zdarzało mi się przejechać ponad 40km w jeden dzień (co uznawałem za dużo) wybrałem maraton rowerowy. Na Jubilacie wyglądałem zupełnie jak z innej planety ;) Wtedy na dobre dopadła mnie cykloza...
A oponą się nie trzeba przejmować: moja ma podobnie gdzieś od 2000 km, i póki oplot cały dętka nie ma prawa wyleźć.
A oponą się nie trzeba przejmować: moja ma podobnie gdzieś od 2000 km, i póki oplot cały dętka nie ma prawa wyleźć.
wloczykij | 15:21 piątek, 11 lipca 2014 | linkuj
Jeszcze raz wielkie gratulacje!!
Ja w tamtym roku debiutowałem maratonie na dystansie 150 i ukończyłem z czasem 6.15 co było dla mnie ogromnym sukcesem. W tym roku zapisałem się na 300km ale kilkanaście dni przed startem zmieniłem na 450 . Sam w siebie nie wierzyłem ale jakimś cudem sie udało. Dlatego tez wiem jaki to dla ciebie sukces a w przyszłym roku proponuje podnieść poprzeczkę :)
Pozdrawiam serdecznie
Komentuj
Ja w tamtym roku debiutowałem maratonie na dystansie 150 i ukończyłem z czasem 6.15 co było dla mnie ogromnym sukcesem. W tym roku zapisałem się na 300km ale kilkanaście dni przed startem zmieniłem na 450 . Sam w siebie nie wierzyłem ale jakimś cudem sie udało. Dlatego tez wiem jaki to dla ciebie sukces a w przyszłym roku proponuje podnieść poprzeczkę :)
Pozdrawiam serdecznie