Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Goofy601 z miasta Zabrze.



Rowerowanie w liczbach:


Na BikeStats jestem od maja 2009. Od tego czasu...

- dystans: 34312.14 km

- w terenie: 2208.10 km

- średnia prędkość: 17.84 km/h

- prędkość maksymalna: 60 km/h

- najdalej: 331 km
więcej

- najwyżej: 1709 m.n.p.m.
Wielki Krywań Fatrzański (SK) więcej

Więcej o mnie.

Przebiegi roczne:

2018 - wciąż do przodu ;)
button stats bikestats.pl
2017
button stats bikestats.pl
2016
button stats bikestats.pl
2015
button stats bikestats.pl
2014
button stats bikestats.pl
2013
button stats bikestats.pl
2012
button stats bikestats.pl
2011
button stats bikestats.pl
2010
button stats bikestats.pl
2009
button stats  bikestats.pl

Dnia 23.06.2015 stuknęło
50 000 odwiedzin :)

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Goofy601.bikestats.pl

Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
293.50 km 0.60 km teren
16:03 h 18.29 km/h:
Maks. pr.:58.00 km/h
Temperatura:34.0
Podjazdy: m

Maraton Podróżnika 2015 :)

Sobota, 13 czerwca 2015 · dodano: 16.06.2015 | Komentarze 7

Nie ma co ukrywać, że do tego dnia przygotowywałem się intensywnie przez ostatnie pół roku. Zachęcony pozytywnym debiutem w Radlinie, skuszony barwnymi opisami z pierwszej edycji, postanowiłem spróbować swych sił w Maratonie Podróżnika. Mimo, że wybrałem dystans krótszy (300km przez niektórych uważany nawet za rekreacyjną przejażdżkę ;) ) to i tak miałem spore obawy czy podołam. Wszak nie przejechałem w tym roku zbyt wielu długich tras, a pierwszy górski "trening"  również zaliczyłem dopiero tydzień przed startem. Ale co tam, spróbować trzeba.

W piątkowe popołudnie spakowawszy samochód ruszam w kierunku Krakowa, by w miarę swoich skromnych możliwości zmierzyć się z górską trasą na dystansie prawie 300km. Po niecałych trzech godzinkach jazdy docieram do urokliwej Doliny Będkowskiej. W dolinkach podkrakowskich nigdy wcześniej nie bywałem. Tym większe wrażenie zrobił na mnie ogrom białych ścian Sokolicy górującej nad polem namiotowym gospodarstwa Brandysówka. To tu mieści się baza tegorocznego maratonu. Rozbijam namiot, przygotowuję rower, zostaje nawet trochę czasu na naleśniki na kolację. Spać idę wcześnie (jak na mnie ;) )bo przed 22:00. Trzeba wypocząć, jutro wielki dzień :)

Sokolica - Dolina Będkowska © Goofy601

Wstaję przed szóstą, by zdążyć wszystko spokojnie przygotować do startu. W nocy mimo sporej tremy spałem zaskakująco dobrze. Nie przeszkadzały mi nawet odgłosy biwakującej po sąsiedzku młodzieży... To pewnie zasługa świeżutkiej i pachnącej pościeli, którą dzięki uprzejmości Pani Właścicielki mogłem zabrać do namiotu. (tak tak, wybrałem się na biwak bez śpiwora :P ). Miło jest obudzić się rano z widokiem wprost na olbrzymią ścianę Sokolicy :) Ogarniam "obóz", pakuję prowiant, potrzebne na trasie drobiazgi i ruszam na odprawę. Do startu jeszcze trochę czasu, ale są już prawie wszyscy, ponad 60 osób. Da się wyczuć koncentrację i lekkie podenerwowanie. Jeszcze się na dobre dzień nie zaczął, a już wiadomo, że będzie gorąco. Chyba nawet bardzo. Sprawny podział na grupy, wyznaczenie liderów, informacje co i jak. Trafiam do grupy, którą przez Kraków w ramach startu honorowego poprowadzi Księgowy. Jest okazja trochę poznać osoby, z którymi będę dzielić trudy na trasie przez następne... no właśnie 24 godziny, jeśli się uda dojechać ;)

Pierwsze ruszają "pięćsetki". Trzy grupy w odstępach co 5 min. Dużo niebieskich BBTourowych koszulek. Startują prawdziwe forumowe legendy. Przed nimi nawet 40 godzin nieprzerwanej jazdy, 500km i ponad 7000m przewyższeń. Najbardziej hardkorowo do sprawy podchodzi Kot, która ruszyła na trasę już o 4 rano. Szacun :)

8:20 przychodzi czas na nas - "trzysetki". Grupy już na pierwszy rzut oka bardziej zróżnicowane. Różne rowery, niektóre bardzo nietypowe. Zawodnicy również niestandardowo poubierani. Trafiają się zwykłe koszulki, niekolarskie spodnie, wełniane czapeczki... :) Ogólnie jakby więcej luzu :) A przecież trasa, mimo że krótsza, to wcale nie mniej wymagająca. Spora część zawodników/czek jedzie z sakwą. Miło, nie będę sam. Ot prawdziwy maraton podróżnika :)

Przygotowania do startu Maratonu Podróżnika :) © Goofy601

Pada hasło do startu. Ruszamy. Witaj przygodo! :) Początkowo grzecznie suniemy w dół doliny Będkowskiej. Już za pierwszym zakrętem wyrasta przed nami krótka ścianka o sporym nachyleniu. W peletonie słychać szybkie redukcje przełożeń. To tylko mały przedsmak tego co ma nas dziś czekać. Manetki jeszcze się napracują, nie mniej niż klamki hamulców ;)

Jedziemy równym tempem w stronę Krakowa. Jest z górki albo po płaskim, więc mimo coraz większego upału jedzie się całkiem dobrze. Małopolskie drogi są generalnie w bardzo dobrym stanie. To duży atut dzisiejszej trasy. Już na pierwszym krętym zjeździe mijamy krzątającą się na poboczu grupę "pięćsetek". Łatają gumę. Czyżby pierwsza ofiara upału?

W mieście robi się jeszcze cieplej. Drogowe termometry wskazują, że na jezdni można by z powodzeniem usmażyć jajecznicę. A jeszcze niema dziesiątej ;) W ruch idą bidony. Przyjąłem taktykę "mało ale często" i po łyczku dowadniam się co jakiś czas. Orzeźwiający smak "wody miodowej"  psuje nieco krem do opalania, który najprawdopodobniej spłynął wraz z potem na ustnik. Eh, nic to, wszak jedziemy przez sam środek miasta Kraka, mijamy Wawel, i powoli zbliżamy się do nieznanych dotąd gór :)

Dla zwiększenia bezpieczeństwa Księgowy zarządza jazdę w parach. Kolumna jest krótka, widać nas i łatwiej jest wyprzedzić. Jak na masie krytycznej. W to mi graj ;) Z przodu trzymający równe tempo lider, z tyłu Karol popiskujący hamulcami na znak, że wszyscy przejechali już skrzyżowanie i nikt nie został... Wzorowa organizacja ;) Ani się obejrzałem, a już Wieliczka. Czekamy w cieniu na grupę piątą i szykujemy się do startu ostrego. Dużo osób jest już mocno podmęczonych. Trudno się dziwić. W cieniu mamy już mocne 35'C, a przecież to dopiero pierwsze 40km. Bez specjalnego przekonania wsuwam jednego z otrzymanych na starcie batoników i popijam sporą ilością wody. Powinien się przyswoić ;) Gdy dojechali już wszyscy (łącznie z najbardziej odjechanym na tych zawodach rowerem) Księgowy dał znać, że jako lider podaje się do dymisji i odtąd już każdy sobie rzepkę skrobie ;)

Start ostry w Wieliczce © Goofy601


Rower typowo górski ;) © Goofy601

To właśnie tu, pod Wieliczką zaczęła się moja pierwsza przygoda z Beskidem Makowskim i Wyspowym :) Na powitanie  i rozgrzewkę mały podjazd (jakieś 8%), potem zjazd (9%) i tak na przemian ;) Przyznam, że takich nachyleń, nie spotykałem do tej pory zbyt często. A już na pewno nie w takim zagęszczeniu. Początkowo rozpędzając się w dół, można było spokojnie dojechać do szczytu kolejnego wzniesienia, ale z czasem górki zaczęły przeważać nad zjazdami. Gdzieś trzeba nabrać wysokości ;)

Pierwsze koty za płoty ;) © Średni

Na jednym z dłuższych podjazdów w drodze do Gdowa doganiam Kahę, Oszeja i Żubra. Tak uformowany pociąg metodycznie zdobywa górkę mijając po drodze studzącego się w krzakach Księgowego ;) Żubr mocno napiera do przodu, a mnie zachciało się focenia widoczków, bo okolica jest tak piękna, że grzechem było by tego nie uwieczniać. Przy okazji wlewam co nieco wody do kasku, tak dla lepszego samopoczucia. W międzyczasie mija mnie Kaha z Oszejem. Stylowa czapeczka podobno świetnie izoluje od szkodliwych promieni. Z pewnością też dodaje trochę punktów do mocy, bo zaraz mi odjeżdżają ;)

Jedziesz maraton, a gminy zbierają się same ;) © Goofy601

W Gdowie na zjeździe pierwsza nieduża pomyłka nawigacyjna, ale szybko poprawiam i tuż za Łapanowem jadę dalej urokliwą dolinką wzdłuż rzeczki. Pachną łąki, szemrze strumyk... jest upał, ale to już wszyscy wiemy ;)

Za Kępnowem łapię pod sklepem ekipę naszych. Tak, najwyższy czas na postój. W sklepie klimatyzator a pod nim utrudzeni rowerzyści ;) Podmieniam bidon, bo pierwszy się skończył. Kupuję też trochę wody "na zapas". Pod sklepem jest również Tater, który trasę objechał sobie wcześniej i chętnie dzieli się z nami szczegółami co do następnych podjazdów. Co, gdzie, kiedy, wszystko już wiemy. Takich informacji próżno szukać na wgranym przed startem śladzie GPS. Tater mówi, że tuż przed nami zaczynają się ścianki o dwucyfrowych nachyleniach ale szczęśliwie w prawie wszystkich wioskach są sklepy czynne do 22:00. Właśnie spakowałem do sakwy dodatkowe 2l płynów "na ciężkie czasy"... :P.

Pod sklepem © Goofy601

By nie rozsiadać się za długo w kurczącym się szybko przysklepowym cieniu ruszyliśmy dalej z Księgowym i Taterem. Nie ujechaliśmy daleko, bo już za paręset metrów trafiło się dogodne zejście do potoku :P Jak dzieci pierwszy raz widzące śnieg rzuciliśmy się potaplać w przyjemnie chłodnej wodzie. Namoczone koszulki i chusty dały zupełnie nową jakość dalszym podjazdom.

Księgowy poczuł instynkt łowcy - poluje na pstrągi ;) © Goofy601

A podjazdy nie byle jakie, bo po 12-13%. Te już się dały odczuć w nogach i zapiętych niskich biegach. Nowa technika jazdy okazała się całkiem skuteczna. Górka, odpoczynek, zdjęcia,  zjazd, górka, odpoczynek, zdjęcia, zjazd. I tak przejechaliśmy przez Zegartowice - rodzinną miejscowość Rafała Majki :) Fajnie się z chłopakami jechało, ale poczułem znajome burczenie w brzuchu, a obiecałem sobie, że głodzić się nie będę ;) Upatrzyłem zacieniony trawnik pod kamiennym płotem kościoła na Górze Św. Jana i tam spocząłem by spożyć przygotowane na tę okoliczność kanapki z nutellą* (*podrabianą, ale skład identyczny z naturalnym :P ). Efekt? Błyskawiczna regeneracja. Znów miałem siłę się uśmiechnąć i podziwiać urok krajobrazów wokół :) W międzyczasie nadjechali Kaha i Oszej i również skorzystali z tej chłodnej miejscówki ;)

Każdy cień jest na wagę złota :) © Goofy601

No kilku kolejnych, coraz dłuższych górkach tempo robi się raczej spacerowe. Górskie widoki zapierają dech w piersiach, ale nie można wykluczyć, że przyczynia się do tego również temperatura oscylująca wokół 40'C w słońcu. Na jednym z przystanków Kaha częstuje magnezem w dropsach. Dzięki Kaha! :D
Woda (w temperaturze zupy) zyskuje sporo wartości odżywczych, morale również idzie w górę :). Tasując się między grupkami docieramy do wspaniałego długiego zjazdu do Kasiny Wielkiej.

Zjazd do Kasiny Wielkiej © Goofy601

Wjeżdżamy na DK28 w kierunku Rabki. Ten odcinek jest wybitnie rekreacyjny. Łagodnie w dół lub po płaskim. Można sobie trochę odpocząć i poczuć jak na górskiej wycieczce. Można, o ile wgrało się właściwy ślad do GPSa :P Na skrzyżowaniu w Mszanie czekamy na światłach z Karolem. On ma ślad prosto, ja w lewo. Postanawiamy zweryfikować je empirycznie. W końcu i tak spotkamy się w Rdzawce ;) W efekcie Karol jedzie sobie wygodnie krajówką, a ja po kilku zakrętach funduję sobie przeprawę przez jedyny pagórek w okolicy ;) W pakiecie spacer pod prawie pionową uliczkę między domkami i zjazd 13% szosówką po szutrze... Chyba jako jedyny mam terenowy odcinek w swoim dorobku :P No i te panoramy ze szczytu... :D

Panorama z górki w Mszanie ;) © Goofy601

Ścieżka, a jakże łączy się po chwili z właściwą trasą. Jadę z pełnym przekonaniem, że teraz to już na pewno jadę ostatni ;) Pojawiają się pierwsze rozważania filozoficzne na temat sensu startowania w maratonach, przeceniania swoich możliwości itp. Z czarnowidztwa wyrywa mnie pierwsza dziś na niebie... chmura. Niezbyt duża, ale jakże inaczej jedzie się w jej cieniu :D Do tego chwilę później dogoniłem Kahę, a pod sklepem spotkaliśmy jeszcze Karola. Reszta podobno zaopatruje się gdzie indziej. Nic dziwnego, skoro pod tym "śmierdzi trupem" :P Do tego parking jest o wiele za drogi ;)

Parking, dobrze że klientów cennik nie obowiązuje ;) © Goofy601

 Dziwnie szybko kończy się ta woda. Kolejna butla ląduje w sakwie. Reszta w bidon, razem z sokiem multiwitaminowym w odpowiedniej proporcji. Każdy ma swoje sposoby ;) Ruszamy dalej. Droga z płaskiej przechodzi w lekko acz systematycznie wznoszącą. Ciągle jesteśmy w dolinie Raby, więc na razie będzie spokój. Nie wiedzieć kiedy peleton dołącza do  Żubra, który omal nie wyprowadza nas w pole. Na szczęście trzy GPSy do jednego zdecydowały o właściwym wyborze kierunku. Możliwe, że u Żubra podświadomie zadziałał instynkt samozachowawczy, bowiem już za chwile docieramy do pierwszej poważnej przeszkody na trasie - podjazdu w Rdzawce. Na jego szczycie czeka na nas pierwszy punkt kontrolny. Ale nim tam dotrzemy czeka nas 1,8km pagórka o nachyleniu ok 20% :P Mając w nogach 125km brzmi pysznie. Autobusy zawracają, auta pokazują się rzadko, a maratończycy jadą dalej :P Trzeba to trzeba ;)

Rdzawka, początek ściany płaczu... ;) © Goofy601

Kaha obiera ciekawą strategię podjazdu wężykiem. Ma to sens, bo nachylenie staje się mniejsze. Jakiś czas wychodzi całkiem zgrabnie, ale ostatecznie mówię pas. Reszta z buta. Trochę szkoda mi kolan, a będą mi jeszcze potrzebne. Zaczęło się też kręcić w głowie. Nie tyle od gorąca co od tych zawijasów :P Kaha metodycznie zdobywa kolejne metry. Podjechała całość. Szacunek!

To się musi dać podjechać :P © Goofy601

Dojeżdża też umęczony Karol. Teraz czas na odpoczynek :) A nie, najpierw SMS :P Nasze zmagania są bowiem objęte monitoringiem online. Zaliczenie punktów kontrolnych, tudzież swoje osobiste przemyślenia można wysłać smsem. Efekty takiej relacji na żywo można oglądać tutaj :)  Na przełęczy, przy zakopiance jest stacja benzynowa.  Reszta ekipy już jakiś czas biwakuje na tarasie z niesamowicie pięknym widokiem na Tatry. :D My na nie patrzymy, a gdzieś tam za nimi zmagają się z trasą "pięćsetki".

Panorama Tatr :) © Goofy601

Jest chwila by złapać oddech, pogadać, wymienić spostrzeżenia. Z smsów dowiadujemy się, że sporo osób z obu dystansów wycofało się ze względu na pogodę. Niedobrze. Teraz  najlepszy czas by przemyśleć dalsze poczynania, zrobić bilans sił i możliwości. Potem do pociągu będzie daleko ;) Z wizją dojechania w planowany czasie pożegnałem się już dawno, ale może wypadało by chociaż dojechać?... Niech zadecyduje kanapka z "nutellą". Jeśli się przyjmie, jadę dalej ;)

W międzyczasie na punkt dojeżdżają kolejni zawodnicy. (więc nie jesteśmy ostatni, hehe :) ). Próbujemy jakoś przywrócić do życia morale Karola, który wygląda na wypłukanego z mikroelementów. Każdy więc radzi jak może, co zjeść, czego nie, co pić, czym uzupełniać itp. No i przede wszystkim dłuższa przerwa :) Ja również spędzam na tym punkcie dobre 45min ;)
Gdy tak dyskutujemy o sposobach na upał i uzupełnianiu niedoborów nagle przypomina mi się scena z pewnej wiekowej kreskówki (2:14 minuta). W tym momencie pasuje jak ulał ;)

Kto zdążył wypocząć zbiera się w dalszą drogę. Najpierw Tater z ekipą, potem Księgowy z Kahą i Żubrem. Czas powoli i na mnie. Karol chce się zabrać z Oszejem, ale ten po zastosowaniu taktyki "na śpiocha" (przespanie w krzakach największej patelni) ostatecznie decyduje się wycofać z powodu bólu kolan. Pozostaje zaczekać na Elizium.

Czas ruszać na PK2 © Goofy601

Kanapka zadecydowała - pora ruszać. W końcu do PK2 "tylko" 50km ;) Zabieram się z Witkiem dosiadającym poziomki. Na bardzo widokowych serpentynach zakopianki nie jestem w stanie go dogonić. Ależ toto zasuwa :D Niestety chwilę później nasza wspólna jazda się kończy, bo poziomka traci linkę tylnej przerzutki :/ Klops. Skąd w tej sennej okolicy znaleźć jakiś warsztat, a co dopiero rowerowy? (później życie pokaże, że na Maratonie Podróżnika wszystko jest możliwe ;) ). Ustalamy żebym jechał dalej sam.

Na dogonienie kogokolwiek nadziei wielkich nie mam, bo wystartowali sporo przede mną. Kulam się więc spokojnie w kierunku Zubrzycy obserwując zachodzące powoli słońce. Cały dzień usiłowało nam dopiec, a teraz zmęczone samo układa się do snu... Mnie taki luksus dziś ominie, ale na razie nie myślę o tym. Kto wie co się przez te kilka godzin zdarzy. Miarowo połykam mniejsze i większe pagórki, chłonąc atmosferę sobotniego popołudnia w górskich wioskach. Eh, prawie jak na wycieczce :)

Popada czy nie popada? © Goofy601

Mając w pamięci wskazówki Tatera wiem, że przede mną znajduje się najwyższy punkt na trasie (Przełęcz Krowiarki), ale że od tej strony podjazd jest dosyć łagodny. Nie powiem, cieszyło mnie to bardzo, do momentu gdy orientuję się, że przed nią znajduje się jeszcze jedna przełęcz - Zubrzycka. A ta już do łagodnych nie należy :P Mozolnie zdobywam kolejne metry, a uparta górka nie chce się skończyć. Straszy tylko serpentynami, komarami, a gdy to nie pomaga - dobija ostatecznie nastoprocentową kumulacją. Spacer :P.

Zjazd do Zubrzycy dłuży mi się niemiłosiernie. Nie żebym nie chciał odpocząć, ale z każda minutą uciekają z takim trudem zdobywane metry. A przecież zaraz i tak trzeba będzie zacząć wspinaczkę od nowa. Cóż za marnotrawstwo :P
Na szczęście podjazd pod Krowiarki faktycznie jest bardzo sympatyczny i straty można odrobić bez bólu :).

Na szczycie obowiązkowy SMS - wszak to już drugi punkt kontrolny:) Teraz wycofywanie się nie ma już sensu. Następny to właśnie meta ;) Zapada zmierzch. A więc zdążyłem pokonać ten odcinek z dnia :)  Próbuję trochę poleżakować na przydrożnym płotku z bali, lecz komary biorą mnie za darmową wyżerkę i szybko spraszają kumpli.  Ja jeszcze szybciej się stąd ewakuuję ;) Postanawiam również znaleźć coś ciepłego do jedzenia. Jest po 21:00 więc czas już najwyższy. Należy mi się jakaś nagroda za te dwa punkty ;)

Zapomniałem ubrać kurtki, więc na zjeździe prócz solidnego wytelepania na dziurach lekko zmarzłem. W pakiecie otrzymałem regeneracyjny piling z much. Podobno delikatne uderzenia chitynowych pancerzyków skutecznie poprawiają ukrwienie skóry twarzy zapewniając witalność i świeży wygląd. Przyda się po nieprzespanej nocce :P

Gdy dojeżdżam do Zawoi jest już ciemno. W licznych restauracjach/karczmach trwają weekendowe zabawy. Pod jedną z nich dostrzegam błyski rowerowych światełek. Nasi! :D A więc trochę podgoniłem :) Jedna ekipa już pojechała. Zagaduję jeszcze z Księgowym i Żubrem, którzy też się już zbierają. Polecają pierogi. Uśpiony do tej pory żołądek odkleja się od kręgosłupa i mówi stanowcze "Taaak" :D

Parkuję rower na ganku przy jednym ze stolików i lecę zamówić. Biorę również wodę. Mała i w szkle :P Ale z lodem i odrobinę posolona smakuje wybornie :) Nie minęło nawet 15 min jak na stole wylądował talerz pełen pysznie wyglądających ruskich pierożków. Prawdziwa uczta :) W hotelu obok chyba organizowane są jakieś zawody, bo co chwilę z lasu wybiegają ludzie z numerkami, witani brawami ze sceny :P
Nagroda - obiadek w prawdziwie góralskim klimacie :) © Goofy601

Ok, dość już tego siedzenia. Gdzieś tam za górami pod wielką białą skałą stoi sobie samotny zielony namiot i czeka aż ktoś się w nim wyśpi ;) Zapowiada się piękna noc. Idealna do jazdy, mimo że bezksiężycowa. Zarzucam lekką kurtkę, kamizelkę, odpalam lampki i w drogę. Na stacji uzupełniam jeszcze zapasy wody i soku. Sklepy całodobowe trzeba będzie teraz raczej omijać z daleka ;)

Jedzie się pięknie. Pierogi błogo wypełniają żołądek, noga mimo wszystko podaje, nic nie boli, nic nie uwiera. Profilaktycznie, żeby się nie stresować nie analizowałem dokładnie odcinka z PK2 do mety. Tater coś wspominał o agrafkach w Stryszawie i na to się nastawiam. Grunt to dobre nastawienie. Niespodzianki w nocy nie są fajne ;)

Rzeczywiście, niebawem pojawia się znak na Stryszawę. Z głównej, dobrze oświetlonej drogi skręcam w lewo i… wpadam w ciemność ;) Tak, boczne drogi w górach nocą. Będzie ciekawie :) Bocialarka rozświetla mi trochę tą czerń ale i tak jazda jest mocno na wyczucie, bo na drodze niema pasków. Trochę mielenia na najniższym biegu ale udało się podjechać. W nagrodę zjazd do centrum Stryszawy i kolejna główna droga. Ta lekkimi pagórkami prowadzi wprost do Suchej Beskidzkiej, której rozświetlone centrum przypomina małe Las Vegas. Przynajmniej w porównaniu do ciemności wiejskich przysiółków ;) Trafił się nawet ładnie podświetlony most nad Skawą :)

Sucha Beskidzka - most nad Skawą © Goofy601

Do Makowa Podhalańskiego znów jedzie się świetnie. Pagórki nie męczą, ruch minimalny, latarnie… Nic nie zapowiada tego co ma za chwilę nastąpić. Nieopodal rynki ślad skręca w lewo. Przejeżdżam wybrukowany ryneczek, mijam knajpkowe „nocne życie” . Droga zaczyna piąć się do góry serpentynami. Trochę zaskoczony zaciskam zęby i podjeżdżam. Na kolejnej nawrotce kończą się latarnie. Ok, przy lampce też można jechać ;) Coś tam narzekam pod nosem, że znów pod górę, ale przecież zaraz te pętelki się skończą i zacznie się zjazd, albo chociaż jazda szczytami…Faktycznie, agrafki robią się coraz krótsze, koniec wydaje się blisko. Nieznacznie przyspieszam, jeszcze w lewo i… Co jest? Skończyły się, tylko czemu rower nie jedzie?? Otóż serpentyny może i się skończyły, ale podjazd, bynajmniej :P Teraz leci na krechę do góry. Spacer! ;)
W nocy, w lesie jakoś szybciej te marsze idą. Motywacja większa. Jednak wolę siedzieć na siodełku w nieznanej okolicy. Choć podobno za dnia jest tu pięknie :) Uf, wreszcie szczyt. Ta niespodziewana ścianka okazała się być maskotką tego maratonu – Górą Makowską. Dopiekła chyba wszystkim zawodnikom ;)
Zaczynam się zastanawiać, czy dużo jeszcze będzie takich niezapowiedzianych „myków w lewo” zakończonych karkołomnym podjazdem w ciemnościach. Oby nie, bo przeprawa do czekającego gdzieś tam namiotu potrwa chyba całą wieczność ;) Póki co czeka mnie długi, wąski i bardzo stromy zjazd do Jachówki. Bardzo dobra nawierzchnia, ale spadek taki, że hamulce aż piszczeć zaczęły z przeciążenia. Dobrze było zmienić klocki przed startem… W dolinie chyba wszyscy już śpią. Przejeżdżam bardzo blisko drewnianych domów, lecz wszędzie panuje jednolita ciemność. Trudno się dziwić, jest środek nocy ;)
Na zachodzie co jakiś czas niepokojąco błyska. Na razie nie słychać, więc może burza jest jeszcze daleko. Zrywa się za to porywisty wiatr unoszący tumany kurzu. Wyjazd z doliny na szczęście nie wiąże się z żadnym nieprzyjemnym podjazdem. Prowadzi w dół rzeki. Póki  jest rzeka jestem podjazdoodporny ;)
Trasa wiedzie bocznymi, bardzo dobrymi drogami aż do Kalwarii Zebrzydowskiej. Tu również kwitnie nocne życie. Złapałem rytm, jedzie się dobrze. Nie tracę więc czasu na postoje, tylko śmigam dalej, byle za śladem. Zatrzymuję się dopiero za Brzeźnicą na przystanku autobusowym. Jest całkowicie ciemno. Około 3 w nocy. Najwyższa pora na kanapki ;) Im bardziej zbliżam się do Wisły, tym pagórki stają się łagodniejsze. Takie bardziej jak u nas. Szybki sms do kibiców, że żyję i wio dalej :)
Wreszcie jakaś odmiana terenu. Teraz trochę więcej zakrętów, ale płasko. Kawałek wzdłuż wału zakończony efektownie podświetloną zaporą w Łączanach.

Zapora na Wiśle w Łączanach © Goofy601

Na drugim brzegu znów zaczynają się pagórki. Ale przechodzą już jakoś beznamiętnie. Po 4:00 zaczyna świtać. A więc udało się przetrwać pierwszą w życiu noc na rowerze :) Dziwne, że nawet nie jestem śpiący :P Zapowiada się piękna pogoda i kolejny dzień upału. Ale na razie jest fajnie. Nogi same chcą kręcić. Tylko głowa jakaś taka otumaniona trochę ;) Za Rybną, po pokonaniu miło rozgrzewającego podjazdu trafiam na... Kahę i Księgowego, aktualnie w porze śniadania. Jako, że nie znam tajemniczego hasła, czym prędzej ruszają dalej. Ja z nimi ;) Cała noc intensywnej jazdy przyniosła efekty. Jednak ich dogoniłem :) Ostatnie 15km pokonujemy wspólnie. Robi się naprawdę szybko. Zakręt za zakrętem, ostre kręte zjazdy. Widać, że mają jeszcze sporo siły. O dziwo też mam, więc staram się nie odstawać ;) Gdy mijamy DK78 już czuć, że meta jest blisko. Dopiero wtedy dociera do mnie, że może nie jest tak źle z czasem i najpewniej zmieścimy się w limicie. Do Doliny Będkowskiej wpadamy w dobrych nastrojach. Ostatnie górki wydają się śmieszne po tym co przejechaliśmy od wczoraj. W Brandysówce meldujemy się o 4:45 :) Na miejscu czeka już Agnieszka (Księgowego małżonka). Wita, gratuluje, wręcza przepiękne medale… A więc jednak udało się ukończyć :D I to 3,5godz. przed limitem :) Wspaniałe uczucie. Cały trud nagle gdzieś znika, wszystkie złe momenty i wyrzekania idą w zapomnienie. W pamięci zostaje to, co dobre. I tymi właśnie dobrymi wrażeniami przez następne kilka godzin dzielimy się na werandzie brandysowego schroniska.
Opowieści z trasy wzbudzają pewien niepokój... ;) © Goofy601

W międzyczasie dojeżdżają kolejni równie zmęczeni co szczęśliwi uczestnicy. Między innymi Karol, który przełamał kryzys i podjął dalszą walkę z górami; Witek, który w magiczny wręcz sposób zdołał naprawić zerwaną linkę przerzutki w poziomce; czy Elizium, który na zjeździe z Góry Makowskiej zaliczył wywrotkę, złamał obojczyk, scentrował koło a mimo to ruszył dalej by ukończyć maraton :) Każdy w pełni zasłużył sobie na ten medal, słowa uznania i oklaski :)
Reszta dnia upłynęła na kibicowaniu „pięćsetkom” i ogólnie pojętym odpoczynku. Wymarzony jeszcze w Zawoi namiot niestety nie doczekał się nawet krótkiej drzemki . Za dużo się działo ;)

Na zakończenie jeszcze kilka statystyk:
- 293,5km w górzystym terenie.
- ponad 4000m przewyższeń.
- 30 gmin do kolekcji.
- 6/22 miejsce ( a więc jednak nie ostatni ;) )
- Czwarty czas na dystansie 300.
- Wspaniałe widoki.
- Mnóstwo wrażeń i nowych doświadczeń :)

A przede wszystkim możliwość poznania osobiście wielu prześwietnych ludzi, po części znanych z Internetu ale i tych widzianych po raz pierwszy. Dzięki za ten miło spędzony czas. Bo właśnie przyjacielska atmosfera na trasie, jak i „po godzinach” jest jednym z głównych atutów Maratonu Podróżnika. Mam nadzieję, że ten debiutancki start nie będzie ostatnim. A póki co, medal na niebieskiej wstążeczce będzie przywoływał pozytywne wspomnienia :)

Do następnego!


Numerek, medal i... nieoficjalny patron Maratonu Podróżnika ;) © Goofy601



Więcej zdjęć TUTAJ

Dolina Będkowska-Zabierzów-Balice-Kraków-Wieliczka-Przebieczany-Gdów-Zagórzany-Łapanów-Zegartowice-Szczyrzyc-Szkrzydlna-Kasina Wielka-Mszana-Rabka Zdrój-Rdzawka-PK1-Chabówka-Skawa-Jordanów-Toporzysko-Zubrzyca Górna-Przełęcz Krowiarki-PK2-Zawoja-Stryszawa-Sucha Beskidzka-Maków Podhalański-Jachówka-Budzów-Zachełmna-Lanckorona-Kalwaria Zebrzydowska-Wysoka-Kopytówka-Brzeźnica-Kossowa-Chrząstowice-Łączany-Kamień-Rybna-Sanka-Frywałd-Nawojowa Góra-Rudawa-Brzezinka-Dolina Będkowska.
Kategoria >100km, Odkrywczo



Komentarze
sebaqgti
| 04:35 środa, 10 maja 2017 | linkuj świetna relacja! mam nadzieję, że w tym roku pojawi się równie dobra z tegorocznej edycji MP. Jak przygotowania do tegorocznej edycji?
Goofy601
| 10:57 piątek, 14 sierpnia 2015 | linkuj djk71 - Dzięki :) Nic straconego. Forumowiczów tak wkręciło organizowanie maratonów, że już 1.08-2015 odbył się "Turystyczny Maraton" na 500 i 300km, a na wrzesień prawdopodobnie szykuje się poprawka, dla tych, którzy nie mogli się zjawić :P Wciąż masz szanse :D
djk71
| 10:40 piątek, 14 sierpnia 2015 | linkuj Gratulacje. Dopiero też nadrabiam czytanie relacji. Ale zazdroszczę, choć wtedy śledząc na bieżąco Wasze zmagania i obserwując termometr cieszyłem się, że musiałem się wycofać... Teraz jednak żal...
Goofy601
| 06:50 czwartek, 25 czerwca 2015 | linkuj biber dzięki :) Hehe, do 500 to chyba jeszcze daleka droga. Ale wiatr się przyda :)
biber
| 11:19 środa, 24 czerwca 2015 | linkuj Gratuluję i wiatru w plecy na 500 ;)
Goofy601
| 22:21 wtorek, 23 czerwca 2015 | linkuj Morsie tak, nie nadążam z usuwaniem :P
Ma się rozumieć że by było. A na pewno szybciej na zjazdach :D

P.S. Istnieje wielkie prawdopodobieństwo, że byłeś 50 000 odwiedzającym ten blog :P:P:P
mors
| 20:36 wtorek, 23 czerwca 2015 | linkuj 0 komentarzy? O-O Ty je usuwasz, czy co? ;)
Gratuluję, choć oczywiście byłoby ciekawiej na Grandzie... ;)
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa emsie
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]