Info
Ten blog rowerowy prowadzi Goofy601 z miasta Zabrze.Rowerowanie w liczbach:
Na BikeStats jestem od maja 2009. Od tego czasu...
- dystans: 34312.14 km
- w terenie: 2208.10 km
- średnia prędkość: 17.84 km/h
- prędkość maksymalna: 60 km/h
- najdalej: 331 km
więcej
- najwyżej: 1709 m.n.p.m.
Wielki Krywań Fatrzański (SK) więcej
Więcej o mnie.
Moje rowery
Wykres roczny
Dane wyjazdu:
72.10 km
3.70 km teren
05:10 h
13.95 km/h:
Maks. pr.:60.00 km/h
Temperatura:17.0
Podjazdy:1130 m
Rower:Grand Adventure-S
Wrześniowe szaleństwo - 3 kraje w jeden dzień ;)
Piątek, 30 września 2011 · dodano: 03.10.2011 | Komentarze 0
No i stało się. Przyszła kolej na ostatni z założonych na ten rok celów beskidzkich wycieczek. No właśnie – kolej ;) Zaopatrzony w jednodniowy urlop, rower i trochę niezbędnego bagażu wsiadłem wczesnym rankiem w pociąg w kierunku Katowic. Trafiłem na przełomowy moment bo już od jutra miały zacząć kursować pociągi nowego przewoźnika – Kolei Śląskich. Z tej okazji Pani w kasie nie dała się przekonać, że dziś jest ostatni dzień promocji na przewóz rowerów ;) Będąc posiadaczem biletu za pełną stawkę mogłem bez obaw stać z rowerem w przedziale „dla pasażerów z większym bagażem”. Brak światła, poranna mgła za oknem i ożywione rozmowy Pań Konduktorek „jak to będzie u nowego przewoźnika” tworzyły niepowtarzalną atmosferę rozpoczynającej się przygody :)W Katowicach przesiadka na pociąg do Wisły Głębce. Ostatni raz starym składem – od jutra tą trasę obsługiwać będą w weekendy nowiutkie ELFy. Na pocieszenie dostaję pierwszoklasowy wagon zaadaptowany na drugoklasową bagażówkę. I to na tym samym peronie :) Jest wygodny fotel z podłokietnikiem i sporo miejsca na rower. Pora ruszać.
Droga do Wisły mija nawet szybko. Słońce wspina się leniwie coraz wyżej roztapiając poranny szron. Jest chłodno, ale ma być ładna pogoda. W przedziale obok wycieczka dziewcząt w wieku gimnazjalnym. Muzyka, tańce, a po chwili nawet serpentyny z papieru toaletowego powiewają za oknem – jest impreza :P
W miarę punktualnie pociąg dociera do ostatniej stacji – Wisła Głębce. Dalej już muszę radzić sobie sam. Pierwszym wyzwaniem jest przeciśnięcie roweru z sakwą i właścicielem przez drzwi otwarte jedynie do połowy... Czar PKP, jednak ma to swój klimat ;)
Dalej już tylko na kołach ;)© Goofy601
Na początek podjazd pod Kubalonkę. Niby chłodno, ale już po paru minutach intensywnego machania nogami robi się coraz cieplej. W ruch idą zamki i rękawy. Bardzo starannie wykonana droga pnie się serpentynami w górę.
Podjazd na Kubalonkę.© Goofy601
Zdecydowanie wolałbym tędy zjeżdżać. Na szczęście nawet najwyższa góra kiedyś się kończy, a za nią czeka najlepsze – zjazd. :) W moim przypadku w kierunku Istebnej.
Trudny wybór.© Goofy601
Droga w dół do Istebnej nie jest już w prawdzie tak „wypasiona” jak ta, którą dane mi było podjeżdżać, lecz mimo łat i dziur zapewnia sporo wrażeń. Długie proste odcinki pozwalają szybko nabierać prędkości. Trzeba jednak zachować ostrożność, bo jest i parę ciasnych zakrętów. Do tego piękne widoki, a przede mną cały dzień... no i czego chcieć więcej :)
Na jednej z takich długich prostych nieoczekiwanie pada rekord prędkości – 60km/h. Moje wyczyny nie uchodzą uwadze miejscowego stróża porządku.
Na celowniku :P© Goofy601
Na szczęście tym razem kończy się na pouczeniu. Jeszcze tylko wspólna fotka i pora ruszać dalej ;)
Nie taki znowu straszny ;)© Goofy601
Kolejna długa prosta w dół i Istabna zostaje za mną. Rzut oka za siebie i niedowierzające spojrzenie na licznik spojrzenie na licznik. A wydawało się, że taka niepozorna górka ;)
Widok na Istebną.© Goofy601
Mijam rondo i rozpoczyna się wspinaczka w kierunku Jaworzynki. Po osiągnięciu wysokości ok 600 m.n.p.m. droga robi się łagodniejsza i dalej biegnie już szczytami. Nie ma tu lasu, co gwarantuje wspaniałe widoki. Zwłaszcza przy takiej pogodzie jak dzisiaj.
Krótki postój robię przy gospodarstwie agroturystycznym „Na Grapie” gdzie mieści się prywatne muzeum regionalne. Niestety w tym momencie zamknięte. Przez okna niewiele widać, oglądam więc tylko z zewnątrz chałupę góralską z dawnych czasów oraz stodołę i wymyślne ule.
Muzealna chałupa.© Goofy601
Pomysłowa rynna :)© Goofy601
Lokalizacja świetnie pomyślana, z widokiem na graniczny łańcuch górski. Aż by się chciało usiąść na ławie przed izbą i porozmyślać... Dziś jednak nie mam na to czasu – plany ambitne a dzień już mimo wszystko jesienny. Muzeum, a właściwie gospodarstwo oferuje możliwość noclegu, więc być może wrócę tu kiedyś by lepiej przyjrzeć się okolicy :)
Noc w muzeum? ;)© Goofy601
Kawałek dalej kościół Św. Piotra i Pawła. Jest otwarty, więc mam okazję zajrzeć do środka by przez chwilę podziwiać pięknie zdobione wnętrze. Lubię ten styl w tutejszych kościołach – białe ściany i drewno. Wszystko na swoim miejscu, bez zbędnego przerostu formy. Skromny, ale zadbany beskidzki kościółek.
Kosciół w Jaworzynce.© Goofy601
Wnętrze kościoła św. Piotra i Pawła w Jaworzynce.© Goofy601
Nie spiesząc się specjalnie przejeżdżam przez całą Jaworzynkę (która ciągnie się przez dobre 3 kilometry) i docieram do ośrodka sportowego o nazwie, jakże by inaczej -„Jaworzynka” ;) Tu właśnie wyznaczono punkt, gdzie można uzyskać pamiątkową naklejkę potwierdzają odwiedzenie Trójstyku.
Okazuje się jednak, że naklejki niedawno się skończyły. Pech. Na szczęście duża tablica przed wejściem o treści: „Miejsce przyjazne rowerzystom” nie kłamała i miła Pani w recepcji wykonuje kilka telefonów by już po chwili poinformować mnie, że mogę takową naklejkę zakupić... w muzeum „Na Grapie” :P
Cóż, wracać się po kawałek papieru przez 3 km... Niby bez sensu, ale jak człowiek się uprze ;) Poza tym Pan Właściciel muzeum obiecał, że otworzy dziś na chwile z okazji mojego przyjazdu ;)
Przydrożny krzyż.© Goofy601
Znajome już górki i dolinki pokonuję szybciej i po 10 minutach jestem już pod muzeum. Wróciłem tu szybciej niż bym się tego spodziewał ;) Na miejscu okazuje się, że Pan Właściciel wysłał córkę, która nie tylko przekazuje mi obrazek z wizerunkiem Trójstyku lecz również podsuwa ciekawy pomysł na trasę w drodze powrotnej.
Miło się rozmawia, ale na mnie już pora. Jest już prawie południe. Trzeci dzisiaj przejazd przez Jaworzynkę mija mi prawie sprintem ;)
Jeszcze chwila i docieram do Trójstyku – miejsca zetknięcia się trzech granic – Polski, Czech i Słowacji.
Trójstyk - widok ogólny ;)© Goofy601
Miejsce nie jest może jakieś super zjawiskowe – ot zaciszna dolinka nad brzegiem potocka. Jednak fakt zetknięcia granic nadaje jej jakieś specjalne znaczenie, które przyciąga turystów. Pewnie też dlatego przestrzeń wokół jest całkiem przyjemnie zagospodarowana. Są szlaki turystyczne, tablice informacyjne, wiaty w których można posiedzieć, odpocząć lub.. rozpalić grilla ;) Są też trzy granitowe obeliski – po jednym dla każdego państwa.
Polska część Trójstyku.© Goofy601
Wymarzone miejsce na dłuższy postój i jakiś pełniejszy posiłek. Do wyboru mam dwie wiaty – czeską i za mostkiem słowacką. Po polskiej stronie wiaty niema. Są za to schodki, obok których biegnie wąska asfaltowa dróżka, jakby stworzona z myślą o rowerzystach.
Odpoczywam pod wiatą u Czechów. Jest niesamowicie wręcz cicho i spokojnie. Niema wiatru, turystów też niewielu. Ci co są, podziwiają krajobraz w milczeniu albo rozmawiają prawie szeptem. Od razu widać że nie z Polski ;) Nie chciałbym nikogo obrazić, ale duża część naszych rodaków ma tendencje do zbyt głośnego zaznaczania swojej obecności ;)
Wylegujące się nieopodal zwierzęta również zachowują bezgraniczny spokój ;)
Bycek ? ;)© Goofy601
Rzeczywisty punkt styku trzech granic znajduje się pośrodku wyznaczonego przez obeliski trójkąta – w korycie górskiego potoku. Jest on trudno dostępny, ale również oznakowany.
Prawdziwy punkt styku granic.© Goofy601
Trójstyk - ujęcie ze strony słowackiej. ;)© Goofy601
Po zjedzeniu kilku porządnych kanapek i zebraniu sił ruszam ponownie wąską ścieżką rowerową, tym razem w kierunku Czech. Jak to dobrze, że nie ma problemu z przekraczaniem granicy. Skoro już tu jestem, warto by odwiedzić najbardziej wysunięty na wschód kawałek Republiki Czeskiej. Mowa oczywiście o wsi Hrcava.
Z Trójstyku prowadzi mnie szybkim zjazdem po betonowych płytach żółty szlak. Zjazd ten wymyślono chyba tyko po to by za chwilę rozpocząć mozolną wspinaczkę. Na niecałym kilometrze do pokonania 100 m różnicy wysokości. Tu po raz pierwszy dziś prowadzę rower, a i to nie jest łatwym zadaniem ;)
Do Hrcavy docieram nieźle zmordowany, ale od razu humor mi się poprawia. Wioska nieduża, z jedną tylko drogą dojazdową, zabudowa w dużej części zabytkowa, ale jakież to wszystko zadbane :) Widać że skromnie, ale porządnie i czysto. I to jest piękne :)
Domy w Hrcavie.© Goofy601
Łatwość przekraczania granicy powoduje, że dopiero na widok przedmiotów nazwijmy to “codziennego użytku” człowiek orientuje się, że jest w innym kraju ;)
Prosto, janso, na temat :)© Goofy601
Krążąc po uliczkach trafiam na drewniany kościół św. Cyryla i Metodego. Trochę inny niż te widywane na Śląsku. Może to przez te okienka?
Drewniany kościół Cyryla i Metodego.© Goofy601
Przez Hrcavę przechodzi kilka szlaków tematycznych i rowerowych, a większość ciekawych miejsc jest bardzo dobrze oznaczona.
Sporo opcji do wyboru - skrzyżowanie w Hrcavie.© Goofy601
Podziwianie widoków :)© Goofy601
A jest co podziwiać :)© Goofy601
Nacieszywszy się widokami ruszam dalej, tym razem do sąsiadów Słowaków. W poszukiwaniu zielonego szlaku pieszego ponownie muszę zmierzyć się z trójstykową stromizną. Tym razem w dół. Już się nie dziwię czemu podchodziło się tak ciężko. Utrzymanie roweru na dwóch hamulcach wymaga niezłej gimnastyki, zwłaszcza na zakrętach ;)
Jako że dziś jestem nastawiony głównie na asfalty cieszy mnie, że zielony szlak ( najkrótsza droga na Słowację ) ma tylko 800m. Przejedzie się go rach ciach, a potem znowu po równym. Tylko gdzie on może być? Pomagając sobie GPSem trafiam w końcu na zielony znaczek i ... zagłębienie w trawie do kolan. „Ścieżka” przez moment prowadzi łagodnie, ale za chwilę robi się bardziej stromo. Przejazd utrudniają niskie gałęzie. Pieszo chyba idzie się tędy w kucki :P
Znakowany szlka turystyczny w wydaniu słowackim ;)© Goofy601
Kawałek dalej następuje pewna poprawa. Jest droga, nawet szeroka... tylko płynie nią strumień. Cóż, nie będzie tak łatwo jak się wydawało ;)
Kawałek dalej ;)© Goofy601
Trochę to trwało, ale w końcu dotarłem do cywilizacji. Tak, tu czułem się jakbym przekraczał granicę „na dziko”. Na szczęście nikt do mnie nie strzelał :P
Trafiam do miejscowości Cierne. Tu również oznakowanie inne niż u nas. W tym kapeluszu i wdzianku ludzik z pasów przestaje być anonimowy ;)
Ten pieszy ma osobowość ;)© Goofy601
Z racji późnej godziny przez Cierne przejeżdżam dość szybko, focąc tylko co ładniejsze widoczki.
Obrodziło tej jesieni :)© Goofy601
Stylowy przystanek.© Goofy601
Jedzie czy nie jedzie? ;)© Goofy601
Kieruję się na żółty szlak do turystycznego przejścia granicznego ( tak głosi ustawiona tam tabliczka). Przed ponownym wjazdem w las, na lichym blaszanym moście robię postój na batonika. Uwagę zwraca wielokrotnie naprawiana barierka. Jak widać nie tylko w Polsce da się zreperować most przy pomocy starej deski i kawałka drutu ;) Na wszelki wypadek szybko opuszczam to miejsce.
Bo wszystko da się naprawić domowymi sposobami :P© Goofy601
Przeprawa przez las. Jest przejście, jest nawet znakowana trasa rowerowa. Niestety z powodu „nieczytelności” drogowskazu nie będzie mi dane z niej skorzystać.
Zbliżamy się do Polski :/© Goofy601
Wybieram więc czarny szlak pieszy w kierunku Czadeczki. Wbrew pozorom jedzie się bardzo przyjemnie :)
Slalom między drzewami :)© Goofy601
Po kolei ;)© Goofy601
Docieram do pierwszych polskich zabudowań oraz asfaltu. Nareszcie ;) Pogoda w dalszym ciągu przepiękna. Praktycznie bezchmurnie :)
Całkowite zachmurzenie na dzień dzisiejszy :P© Goofy601
Jako że wrócił mi w końcu zasięg Plusa szybki telefon do Eli, która też chciała dziś pojeździć. Umawiamy się w Koniakowie.
Zgodnie z sugestią Córki właściciela muzeum „Na Grapie”, aby zapewnić sobie trasę z fajnymi widokami, powinienem teraz wyruszyć wzdłuż rzeki Czadeczki i odbić na zielony szlak rowerowy. Tak też robię i tuż za mostkiem czeka na mnie kolejny stromy podjazd. Póki droga prowadzi przez las jakoś daję radę i powoli brnę do przodu. Tuż za lasem jednak słońce zaczyna przygrzewać i kapituluję. Nie ma sensu się tak męczyć, lepiej podziwiać widoki ;)
Panorama Jaworzynki.© Goofy601
Spacer pod górkę pozwolił mi trochę odpocząć. Mogę więc jechać dalej po w miarę równym górski grzbiecie. Mijam różne zabudowania, starsze, nowsze, nowo budowane domki letniskowe i działki z przyczepą kempingową. Nie dziwię się, że ludzie chcą się tu budować. Piękny stąd widok na Jaworzynkę, Istebną i Koniaków.
Drewniana chałupka :)© Goofy601
Bo kanapa i telewizor to podstawa :P© Goofy601
Powoli zaczynam rozmyślać o obiedzie, ale to dopiero w Koniakowie. Póki co na drodze stoi mi jeszcze jeden szczyt – Ochodzita. Jest to najwyższy punkt dzisiejszej wycieczki i mimo, że nie muszę wjeżdżać na samą górę ( 894 m.n.p.m) to na wygłodniałym rowerzyście robi wrażenie ;)
W oddali Ochodzita.© Goofy601
Widok w kierunku Istebnej ze stoków Ochodzity.© Goofy601
Podjazd wyglądał groźnie, ale nie był taki zły, a dodatkowo wynagrodził pięknymi widokami. W Koniakowie przyjemny zjazd i po paru minutach jestem na miejscu. Jak się okazuję przed czasem. Stawiam więc rower na wielostanowiskowym parkingu i odpoczywam w cieniu pałaszując ostatniego znalezionego w sakwach batonika ;)
Parking rowerowy pod kościołem w Koniakowie.© Goofy601
W międzyczasie, po nierównej walce z mapą dotarła też Ela. Ruszamy poszukać czegoś do zjedzenia. W drodze do Ciśca pozostał nam tylko jeden podjazd – ponowna konfrontacja z Ochodzitą. Z powodu dużej liczby spraw do obgadania pokonujemy go jednak piechotą ;)
Ostatni podjazd na trasie :)© Goofy601
Obowiązkowo sweet focia okolicznościowa ;)
Na ludowo-rowerowo :)© Goofy601
Jesień...© Goofy601
U szczytu podjazdu czeka na nas Karczma Ochodzita. Idziemy coś zjeść. Po całym dniu na siodełku można trochę zaszaleć. Nazwy w karcie dań brzmiały zwyczajnie. Ich rzeczywiste odpowiedniki ze „zwyczajnością” miały niewiele wspólnego, niemniej były bardzo smaczne :)
„Sałatka z kurczakiem”:
Coś pożywnego.© Goofy601
„Naleśniki z serem”:
I coś na słodko :)© Goofy601
Po bardzo sycącym posiłku posiedzieliśmy jeszcze trochę ciesząc oczy widokiem z karczmowego tarasu. Bardzo dobra lokalizacja.
Wieczorne Beskidy :)© Goofy601
Karczma Ochodzita.© Goofy601
Od razu widać, że to już jesień. Ledwo słońce dotknęło horyzontu a już bardzo szybko zaczęło robić się ciemno. Niby fajny nastrojowy klimat, ale do Ciśca zostało nam jeszcze 15 km, a Ela nie zabrała lampek ;) Pora jechać.
Zachód słońca :)© Goofy601
Mimo protestów zarządzam odzianie się w odblaskowe kamizelki. Co z tego że „okropnie wygląda”, przynajmniej będzie nas widać ;)
Na drodze pusto, a w planach żadnego więcej podjazdu. 15 km czystej jazdy w dół :) Póki jest jeszcze widno możemy trochę poszaleć po drodze technicznej przy trasie 69. Jest super. Od Milówki robi się już na prawdę ciemno, więc musimy trochę przystopować. Staram się trzymać możliwie blisko na kole i swoimi lampkami oświetlać nasz tandem ;)
Bądź widoczny na drodze :)© Goofy601
Nowa droga w kierunku Zwardonia© Goofy601
Tym sposobem cało i zdrowo dojeżdżamy do Ciśca.
Rokitnica-Mikulczyce-Zabrze Centrum-pociąg-Wisła Głębce-Istebna-Jaworzynka-Hrcava(CZ)-Cierne(SK)-Jaworzynka-Koniaków-Szare-Milówka-Cisiec