Info
Ten blog rowerowy prowadzi Goofy601 z miasta Zabrze.Rowerowanie w liczbach:
Na BikeStats jestem od maja 2009. Od tego czasu...
- dystans: 34312.14 km
- w terenie: 2208.10 km
- średnia prędkość: 17.84 km/h
- prędkość maksymalna: 60 km/h
- najdalej: 331 km
więcej
- najwyżej: 1709 m.n.p.m.
Wielki Krywań Fatrzański (SK) więcej
Więcej o mnie.
Moje rowery
Wykres roczny
Wpisy archiwalne w kategorii
Odkrywczo
Dystans całkowity: | 13136.94 km (w terenie 1268.70 km; 9.66%) |
Czas w ruchu: | 735:31 |
Średnia prędkość: | 17.56 km/h |
Maksymalna prędkość: | 60.00 km/h |
Suma podjazdów: | 24798 m |
Liczba aktywności: | 245 |
Średnio na aktywność: | 53.62 km i 3h 04m |
Więcej statystyk |
Dane wyjazdu:
293.50 km
0.60 km teren
16:03 h
18.29 km/h:
Maks. pr.:58.00 km/h
Temperatura:34.0
Podjazdy: m
Rower:DemoTywator
Maraton Podróżnika 2015 :)
Sobota, 13 czerwca 2015 · dodano: 16.06.2015 | Komentarze 7
Nie ma co ukrywać, że do tego dnia przygotowywałem się intensywnie przez ostatnie pół roku. Zachęcony pozytywnym debiutem w Radlinie, skuszony barwnymi opisami z pierwszej edycji, postanowiłem spróbować swych sił w Maratonie Podróżnika. Mimo, że wybrałem dystans krótszy (300km przez niektórych uważany nawet za rekreacyjną przejażdżkę ;) ) to i tak miałem spore obawy czy podołam. Wszak nie przejechałem w tym roku zbyt wielu długich tras, a pierwszy górski "trening" również zaliczyłem dopiero tydzień przed startem. Ale co tam, spróbować trzeba.W piątkowe popołudnie spakowawszy samochód ruszam w kierunku Krakowa, by w miarę swoich skromnych możliwości zmierzyć się z górską trasą na dystansie prawie 300km. Po niecałych trzech godzinkach jazdy docieram do urokliwej Doliny Będkowskiej. W dolinkach podkrakowskich nigdy wcześniej nie bywałem. Tym większe wrażenie zrobił na mnie ogrom białych ścian Sokolicy górującej nad polem namiotowym gospodarstwa Brandysówka. To tu mieści się baza tegorocznego maratonu. Rozbijam namiot, przygotowuję rower, zostaje nawet trochę czasu na naleśniki na kolację. Spać idę wcześnie (jak na mnie ;) )bo przed 22:00. Trzeba wypocząć, jutro wielki dzień :)
Sokolica - Dolina Będkowska© Goofy601
Wstaję przed szóstą, by zdążyć wszystko spokojnie przygotować do startu. W nocy mimo sporej tremy spałem zaskakująco dobrze. Nie przeszkadzały mi nawet odgłosy biwakującej po sąsiedzku młodzieży... To pewnie zasługa świeżutkiej i pachnącej pościeli, którą dzięki uprzejmości Pani Właścicielki mogłem zabrać do namiotu. (tak tak, wybrałem się na biwak bez śpiwora :P ). Miło jest obudzić się rano z widokiem wprost na olbrzymią ścianę Sokolicy :) Ogarniam "obóz", pakuję prowiant, potrzebne na trasie drobiazgi i ruszam na odprawę. Do startu jeszcze trochę czasu, ale są już prawie wszyscy, ponad 60 osób. Da się wyczuć koncentrację i lekkie podenerwowanie. Jeszcze się na dobre dzień nie zaczął, a już wiadomo, że będzie gorąco. Chyba nawet bardzo. Sprawny podział na grupy, wyznaczenie liderów, informacje co i jak. Trafiam do grupy, którą przez Kraków w ramach startu honorowego poprowadzi Księgowy. Jest okazja trochę poznać osoby, z którymi będę dzielić trudy na trasie przez następne... no właśnie 24 godziny, jeśli się uda dojechać ;)
Pierwsze ruszają "pięćsetki". Trzy grupy w odstępach co 5 min. Dużo niebieskich BBTourowych koszulek. Startują prawdziwe forumowe legendy. Przed nimi nawet 40 godzin nieprzerwanej jazdy, 500km i ponad 7000m przewyższeń. Najbardziej hardkorowo do sprawy podchodzi Kot, która ruszyła na trasę już o 4 rano. Szacun :)
8:20 przychodzi czas na nas - "trzysetki". Grupy już na pierwszy rzut oka bardziej zróżnicowane. Różne rowery, niektóre bardzo nietypowe. Zawodnicy również niestandardowo poubierani. Trafiają się zwykłe koszulki, niekolarskie spodnie, wełniane czapeczki... :) Ogólnie jakby więcej luzu :) A przecież trasa, mimo że krótsza, to wcale nie mniej wymagająca. Spora część zawodników/czek jedzie z sakwą. Miło, nie będę sam. Ot prawdziwy maraton podróżnika :)
Przygotowania do startu Maratonu Podróżnika :)© Goofy601
Pada hasło do startu. Ruszamy. Witaj przygodo! :) Początkowo grzecznie suniemy w dół doliny Będkowskiej. Już za pierwszym zakrętem wyrasta przed nami krótka ścianka o sporym nachyleniu. W peletonie słychać szybkie redukcje przełożeń. To tylko mały przedsmak tego co ma nas dziś czekać. Manetki jeszcze się napracują, nie mniej niż klamki hamulców ;)
Jedziemy równym tempem w stronę Krakowa. Jest z górki albo po płaskim, więc mimo coraz większego upału jedzie się całkiem dobrze. Małopolskie drogi są generalnie w bardzo dobrym stanie. To duży atut dzisiejszej trasy. Już na pierwszym krętym zjeździe mijamy krzątającą się na poboczu grupę "pięćsetek". Łatają gumę. Czyżby pierwsza ofiara upału?
W mieście robi się jeszcze cieplej. Drogowe termometry wskazują, że na jezdni można by z powodzeniem usmażyć jajecznicę. A jeszcze niema dziesiątej ;) W ruch idą bidony. Przyjąłem taktykę "mało ale często" i po łyczku dowadniam się co jakiś czas. Orzeźwiający smak "wody miodowej" psuje nieco krem do opalania, który najprawdopodobniej spłynął wraz z potem na ustnik. Eh, nic to, wszak jedziemy przez sam środek miasta Kraka, mijamy Wawel, i powoli zbliżamy się do nieznanych dotąd gór :)
Dla zwiększenia bezpieczeństwa Księgowy zarządza jazdę w parach. Kolumna jest krótka, widać nas i łatwiej jest wyprzedzić. Jak na masie krytycznej. W to mi graj ;) Z przodu trzymający równe tempo lider, z tyłu Karol popiskujący hamulcami na znak, że wszyscy przejechali już skrzyżowanie i nikt nie został... Wzorowa organizacja ;) Ani się obejrzałem, a już Wieliczka. Czekamy w cieniu na grupę piątą i szykujemy się do startu ostrego. Dużo osób jest już mocno podmęczonych. Trudno się dziwić. W cieniu mamy już mocne 35'C, a przecież to dopiero pierwsze 40km. Bez specjalnego przekonania wsuwam jednego z otrzymanych na starcie batoników i popijam sporą ilością wody. Powinien się przyswoić ;) Gdy dojechali już wszyscy (łącznie z najbardziej odjechanym na tych zawodach rowerem) Księgowy dał znać, że jako lider podaje się do dymisji i odtąd już każdy sobie rzepkę skrobie ;)
Start ostry w Wieliczce© Goofy601
Rower typowo górski ;)© Goofy601
To właśnie tu, pod Wieliczką zaczęła się moja pierwsza przygoda z Beskidem Makowskim i Wyspowym :) Na powitanie i rozgrzewkę mały podjazd (jakieś 8%), potem zjazd (9%) i tak na przemian ;) Przyznam, że takich nachyleń, nie spotykałem do tej pory zbyt często. A już na pewno nie w takim zagęszczeniu. Początkowo rozpędzając się w dół, można było spokojnie dojechać do szczytu kolejnego wzniesienia, ale z czasem górki zaczęły przeważać nad zjazdami. Gdzieś trzeba nabrać wysokości ;)
Pierwsze koty za płoty ;)© Średni
Na jednym z dłuższych podjazdów w drodze do Gdowa doganiam Kahę, Oszeja i Żubra. Tak uformowany pociąg metodycznie zdobywa górkę mijając po drodze studzącego się w krzakach Księgowego ;) Żubr mocno napiera do przodu, a mnie zachciało się focenia widoczków, bo okolica jest tak piękna, że grzechem było by tego nie uwieczniać. Przy okazji wlewam co nieco wody do kasku, tak dla lepszego samopoczucia. W międzyczasie mija mnie Kaha z Oszejem. Stylowa czapeczka podobno świetnie izoluje od szkodliwych promieni. Z pewnością też dodaje trochę punktów do mocy, bo zaraz mi odjeżdżają ;)
Jedziesz maraton, a gminy zbierają się same ;)© Goofy601
W Gdowie na zjeździe pierwsza nieduża pomyłka nawigacyjna, ale szybko poprawiam i tuż za Łapanowem jadę dalej urokliwą dolinką wzdłuż rzeczki. Pachną łąki, szemrze strumyk... jest upał, ale to już wszyscy wiemy ;)
Za Kępnowem łapię pod sklepem ekipę naszych. Tak, najwyższy czas na postój. W sklepie klimatyzator a pod nim utrudzeni rowerzyści ;) Podmieniam bidon, bo pierwszy się skończył. Kupuję też trochę wody "na zapas". Pod sklepem jest również Tater, który trasę objechał sobie wcześniej i chętnie dzieli się z nami szczegółami co do następnych podjazdów. Co, gdzie, kiedy, wszystko już wiemy. Takich informacji próżno szukać na wgranym przed startem śladzie GPS. Tater mówi, że tuż przed nami zaczynają się ścianki o dwucyfrowych nachyleniach ale szczęśliwie w prawie wszystkich wioskach są sklepy czynne do 22:00. Właśnie spakowałem do sakwy dodatkowe 2l płynów "na ciężkie czasy"... :P.
Pod sklepem© Goofy601
By nie rozsiadać się za długo w kurczącym się szybko przysklepowym cieniu ruszyliśmy dalej z Księgowym i Taterem. Nie ujechaliśmy daleko, bo już za paręset metrów trafiło się dogodne zejście do potoku :P Jak dzieci pierwszy raz widzące śnieg rzuciliśmy się potaplać w przyjemnie chłodnej wodzie. Namoczone koszulki i chusty dały zupełnie nową jakość dalszym podjazdom.
Księgowy poczuł instynkt łowcy - poluje na pstrągi ;)© Goofy601
A podjazdy nie byle jakie, bo po 12-13%. Te już się dały odczuć w nogach i zapiętych niskich biegach. Nowa technika jazdy okazała się całkiem skuteczna. Górka, odpoczynek, zdjęcia, zjazd, górka, odpoczynek, zdjęcia, zjazd. I tak przejechaliśmy przez Zegartowice - rodzinną miejscowość Rafała Majki :) Fajnie się z chłopakami jechało, ale poczułem znajome burczenie w brzuchu, a obiecałem sobie, że głodzić się nie będę ;) Upatrzyłem zacieniony trawnik pod kamiennym płotem kościoła na Górze Św. Jana i tam spocząłem by spożyć przygotowane na tę okoliczność kanapki z nutellą* (*podrabianą, ale skład identyczny z naturalnym :P ). Efekt? Błyskawiczna regeneracja. Znów miałem siłę się uśmiechnąć i podziwiać urok krajobrazów wokół :) W międzyczasie nadjechali Kaha i Oszej i również skorzystali z tej chłodnej miejscówki ;)
Każdy cień jest na wagę złota :)© Goofy601
No kilku kolejnych, coraz dłuższych górkach tempo robi się raczej spacerowe. Górskie widoki zapierają dech w piersiach, ale nie można wykluczyć, że przyczynia się do tego również temperatura oscylująca wokół 40'C w słońcu. Na jednym z przystanków Kaha częstuje magnezem w dropsach. Dzięki Kaha! :D
Woda (w temperaturze zupy) zyskuje sporo wartości odżywczych, morale również idzie w górę :). Tasując się między grupkami docieramy do wspaniałego długiego zjazdu do Kasiny Wielkiej.
Zjazd do Kasiny Wielkiej© Goofy601
Wjeżdżamy na DK28 w kierunku Rabki. Ten odcinek jest wybitnie rekreacyjny. Łagodnie w dół lub po płaskim. Można sobie trochę odpocząć i poczuć jak na górskiej wycieczce. Można, o ile wgrało się właściwy ślad do GPSa :P Na skrzyżowaniu w Mszanie czekamy na światłach z Karolem. On ma ślad prosto, ja w lewo. Postanawiamy zweryfikować je empirycznie. W końcu i tak spotkamy się w Rdzawce ;) W efekcie Karol jedzie sobie wygodnie krajówką, a ja po kilku zakrętach funduję sobie przeprawę przez jedyny pagórek w okolicy ;) W pakiecie spacer pod prawie pionową uliczkę między domkami i zjazd 13% szosówką po szutrze... Chyba jako jedyny mam terenowy odcinek w swoim dorobku :P No i te panoramy ze szczytu... :D
Panorama z górki w Mszanie ;)© Goofy601
Ścieżka, a jakże łączy się po chwili z właściwą trasą. Jadę z pełnym przekonaniem, że teraz to już na pewno jadę ostatni ;) Pojawiają się pierwsze rozważania filozoficzne na temat sensu startowania w maratonach, przeceniania swoich możliwości itp. Z czarnowidztwa wyrywa mnie pierwsza dziś na niebie... chmura. Niezbyt duża, ale jakże inaczej jedzie się w jej cieniu :D Do tego chwilę później dogoniłem Kahę, a pod sklepem spotkaliśmy jeszcze Karola. Reszta podobno zaopatruje się gdzie indziej. Nic dziwnego, skoro pod tym "śmierdzi trupem" :P Do tego parking jest o wiele za drogi ;)
Parking, dobrze że klientów cennik nie obowiązuje ;)© Goofy601
Dziwnie szybko kończy się ta woda. Kolejna butla ląduje w sakwie. Reszta w bidon, razem z sokiem multiwitaminowym w odpowiedniej proporcji. Każdy ma swoje sposoby ;) Ruszamy dalej. Droga z płaskiej przechodzi w lekko acz systematycznie wznoszącą. Ciągle jesteśmy w dolinie Raby, więc na razie będzie spokój. Nie wiedzieć kiedy peleton dołącza do Żubra, który omal nie wyprowadza nas w pole. Na szczęście trzy GPSy do jednego zdecydowały o właściwym wyborze kierunku. Możliwe, że u Żubra podświadomie zadziałał instynkt samozachowawczy, bowiem już za chwile docieramy do pierwszej poważnej przeszkody na trasie - podjazdu w Rdzawce. Na jego szczycie czeka na nas pierwszy punkt kontrolny. Ale nim tam dotrzemy czeka nas 1,8km pagórka o nachyleniu ok 20% :P Mając w nogach 125km brzmi pysznie. Autobusy zawracają, auta pokazują się rzadko, a maratończycy jadą dalej :P Trzeba to trzeba ;)
Rdzawka, początek ściany płaczu... ;)© Goofy601
Kaha obiera ciekawą strategię podjazdu wężykiem. Ma to sens, bo nachylenie staje się mniejsze. Jakiś czas wychodzi całkiem zgrabnie, ale ostatecznie mówię pas. Reszta z buta. Trochę szkoda mi kolan, a będą mi jeszcze potrzebne. Zaczęło się też kręcić w głowie. Nie tyle od gorąca co od tych zawijasów :P Kaha metodycznie zdobywa kolejne metry. Podjechała całość. Szacunek!
To się musi dać podjechać :P© Goofy601
Dojeżdża też umęczony Karol. Teraz czas na odpoczynek :) A nie, najpierw SMS :P Nasze zmagania są bowiem objęte monitoringiem online. Zaliczenie punktów kontrolnych, tudzież swoje osobiste przemyślenia można wysłać smsem. Efekty takiej relacji na żywo można oglądać tutaj :) Na przełęczy, przy zakopiance jest stacja benzynowa. Reszta ekipy już jakiś czas biwakuje na tarasie z niesamowicie pięknym widokiem na Tatry. :D My na nie patrzymy, a gdzieś tam za nimi zmagają się z trasą "pięćsetki".
Panorama Tatr :)© Goofy601
Jest chwila by złapać oddech, pogadać, wymienić spostrzeżenia. Z smsów dowiadujemy się, że sporo osób z obu dystansów wycofało się ze względu na pogodę. Niedobrze. Teraz najlepszy czas by przemyśleć dalsze poczynania, zrobić bilans sił i możliwości. Potem do pociągu będzie daleko ;) Z wizją dojechania w planowany czasie pożegnałem się już dawno, ale może wypadało by chociaż dojechać?... Niech zadecyduje kanapka z "nutellą". Jeśli się przyjmie, jadę dalej ;)
W międzyczasie na punkt dojeżdżają kolejni zawodnicy. (więc nie jesteśmy ostatni, hehe :) ). Próbujemy jakoś przywrócić do życia morale Karola, który wygląda na wypłukanego z mikroelementów. Każdy więc radzi jak może, co zjeść, czego nie, co pić, czym uzupełniać itp. No i przede wszystkim dłuższa przerwa :) Ja również spędzam na tym punkcie dobre 45min ;)
Gdy tak dyskutujemy o sposobach na upał i uzupełnianiu niedoborów nagle przypomina mi się scena z pewnej wiekowej kreskówki (2:14 minuta). W tym momencie pasuje jak ulał ;)
Kto zdążył wypocząć zbiera się w dalszą drogę. Najpierw Tater z ekipą, potem Księgowy z Kahą i Żubrem. Czas powoli i na mnie. Karol chce się zabrać z Oszejem, ale ten po zastosowaniu taktyki "na śpiocha" (przespanie w krzakach największej patelni) ostatecznie decyduje się wycofać z powodu bólu kolan. Pozostaje zaczekać na Elizium.
Czas ruszać na PK2© Goofy601
Kanapka zadecydowała - pora ruszać. W końcu do PK2 "tylko" 50km ;) Zabieram się z Witkiem dosiadającym poziomki. Na bardzo widokowych serpentynach zakopianki nie jestem w stanie go dogonić. Ależ toto zasuwa :D Niestety chwilę później nasza wspólna jazda się kończy, bo poziomka traci linkę tylnej przerzutki :/ Klops. Skąd w tej sennej okolicy znaleźć jakiś warsztat, a co dopiero rowerowy? (później życie pokaże, że na Maratonie Podróżnika wszystko jest możliwe ;) ). Ustalamy żebym jechał dalej sam.
Na dogonienie kogokolwiek nadziei wielkich nie mam, bo wystartowali sporo przede mną. Kulam się więc spokojnie w kierunku Zubrzycy obserwując zachodzące powoli słońce. Cały dzień usiłowało nam dopiec, a teraz zmęczone samo układa się do snu... Mnie taki luksus dziś ominie, ale na razie nie myślę o tym. Kto wie co się przez te kilka godzin zdarzy. Miarowo połykam mniejsze i większe pagórki, chłonąc atmosferę sobotniego popołudnia w górskich wioskach. Eh, prawie jak na wycieczce :)
Popada czy nie popada?© Goofy601
Mając w pamięci wskazówki Tatera wiem, że przede mną znajduje się najwyższy punkt na trasie (Przełęcz Krowiarki), ale że od tej strony podjazd jest dosyć łagodny. Nie powiem, cieszyło mnie to bardzo, do momentu gdy orientuję się, że przed nią znajduje się jeszcze jedna przełęcz - Zubrzycka. A ta już do łagodnych nie należy :P Mozolnie zdobywam kolejne metry, a uparta górka nie chce się skończyć. Straszy tylko serpentynami, komarami, a gdy to nie pomaga - dobija ostatecznie nastoprocentową kumulacją. Spacer :P.
Zjazd do Zubrzycy dłuży mi się niemiłosiernie. Nie żebym nie chciał odpocząć, ale z każda minutą uciekają z takim trudem zdobywane metry. A przecież zaraz i tak trzeba będzie zacząć wspinaczkę od nowa. Cóż za marnotrawstwo :P
Na szczęście podjazd pod Krowiarki faktycznie jest bardzo sympatyczny i straty można odrobić bez bólu :).
Na szczycie obowiązkowy SMS - wszak to już drugi punkt kontrolny:) Teraz wycofywanie się nie ma już sensu. Następny to właśnie meta ;) Zapada zmierzch. A więc zdążyłem pokonać ten odcinek z dnia :) Próbuję trochę poleżakować na przydrożnym płotku z bali, lecz komary biorą mnie za darmową wyżerkę i szybko spraszają kumpli. Ja jeszcze szybciej się stąd ewakuuję ;) Postanawiam również znaleźć coś ciepłego do jedzenia. Jest po 21:00 więc czas już najwyższy. Należy mi się jakaś nagroda za te dwa punkty ;)
Zapomniałem ubrać kurtki, więc na zjeździe prócz solidnego wytelepania na dziurach lekko zmarzłem. W pakiecie otrzymałem regeneracyjny piling z much. Podobno delikatne uderzenia chitynowych pancerzyków skutecznie poprawiają ukrwienie skóry twarzy zapewniając witalność i świeży wygląd. Przyda się po nieprzespanej nocce :P
Gdy dojeżdżam do Zawoi jest już ciemno. W licznych restauracjach/karczmach trwają weekendowe zabawy. Pod jedną z nich dostrzegam błyski rowerowych światełek. Nasi! :D A więc trochę podgoniłem :) Jedna ekipa już pojechała. Zagaduję jeszcze z Księgowym i Żubrem, którzy też się już zbierają. Polecają pierogi. Uśpiony do tej pory żołądek odkleja się od kręgosłupa i mówi stanowcze "Taaak" :D
Parkuję rower na ganku przy jednym ze stolików i lecę zamówić. Biorę również wodę. Mała i w szkle :P Ale z lodem i odrobinę posolona smakuje wybornie :) Nie minęło nawet 15 min jak na stole wylądował talerz pełen pysznie wyglądających ruskich pierożków. Prawdziwa uczta :) W hotelu obok chyba organizowane są jakieś zawody, bo co chwilę z lasu wybiegają ludzie z numerkami, witani brawami ze sceny :P
Nagroda - obiadek w prawdziwie góralskim klimacie :)© Goofy601
Ok, dość już tego siedzenia. Gdzieś tam za górami pod wielką białą skałą stoi sobie samotny zielony namiot i czeka aż ktoś się w nim wyśpi ;) Zapowiada się piękna noc. Idealna do jazdy, mimo że bezksiężycowa. Zarzucam lekką kurtkę, kamizelkę, odpalam lampki i w drogę. Na stacji uzupełniam jeszcze zapasy wody i soku. Sklepy całodobowe trzeba będzie teraz raczej omijać z daleka ;)
Jedzie się pięknie. Pierogi błogo wypełniają żołądek, noga mimo wszystko podaje, nic nie boli, nic nie uwiera. Profilaktycznie, żeby się nie stresować nie analizowałem dokładnie odcinka z PK2 do mety. Tater coś wspominał o agrafkach w Stryszawie i na to się nastawiam. Grunt to dobre nastawienie. Niespodzianki w nocy nie są fajne ;)
Rzeczywiście, niebawem pojawia się znak na Stryszawę. Z głównej, dobrze oświetlonej drogi skręcam w lewo i… wpadam w ciemność ;) Tak, boczne drogi w górach nocą. Będzie ciekawie :) Bocialarka rozświetla mi trochę tą czerń ale i tak jazda jest mocno na wyczucie, bo na drodze niema pasków. Trochę mielenia na najniższym biegu ale udało się podjechać. W nagrodę zjazd do centrum Stryszawy i kolejna główna droga. Ta lekkimi pagórkami prowadzi wprost do Suchej Beskidzkiej, której rozświetlone centrum przypomina małe Las Vegas. Przynajmniej w porównaniu do ciemności wiejskich przysiółków ;) Trafił się nawet ładnie podświetlony most nad Skawą :)
Sucha Beskidzka - most nad Skawą© Goofy601
Do Makowa Podhalańskiego znów jedzie się świetnie. Pagórki nie męczą, ruch minimalny, latarnie… Nic nie zapowiada tego co ma za chwilę nastąpić. Nieopodal rynki ślad skręca w lewo. Przejeżdżam wybrukowany ryneczek, mijam knajpkowe „nocne życie” . Droga zaczyna piąć się do góry serpentynami. Trochę zaskoczony zaciskam zęby i podjeżdżam. Na kolejnej nawrotce kończą się latarnie. Ok, przy lampce też można jechać ;) Coś tam narzekam pod nosem, że znów pod górę, ale przecież zaraz te pętelki się skończą i zacznie się zjazd, albo chociaż jazda szczytami…Faktycznie, agrafki robią się coraz krótsze, koniec wydaje się blisko. Nieznacznie przyspieszam, jeszcze w lewo i… Co jest? Skończyły się, tylko czemu rower nie jedzie?? Otóż serpentyny może i się skończyły, ale podjazd, bynajmniej :P Teraz leci na krechę do góry. Spacer! ;)
W nocy, w lesie jakoś szybciej te marsze idą. Motywacja większa. Jednak wolę siedzieć na siodełku w nieznanej okolicy. Choć podobno za dnia jest tu pięknie :) Uf, wreszcie szczyt. Ta niespodziewana ścianka okazała się być maskotką tego maratonu – Górą Makowską. Dopiekła chyba wszystkim zawodnikom ;)
Zaczynam się zastanawiać, czy dużo jeszcze będzie takich niezapowiedzianych „myków w lewo” zakończonych karkołomnym podjazdem w ciemnościach. Oby nie, bo przeprawa do czekającego gdzieś tam namiotu potrwa chyba całą wieczność ;) Póki co czeka mnie długi, wąski i bardzo stromy zjazd do Jachówki. Bardzo dobra nawierzchnia, ale spadek taki, że hamulce aż piszczeć zaczęły z przeciążenia. Dobrze było zmienić klocki przed startem… W dolinie chyba wszyscy już śpią. Przejeżdżam bardzo blisko drewnianych domów, lecz wszędzie panuje jednolita ciemność. Trudno się dziwić, jest środek nocy ;)
Na zachodzie co jakiś czas niepokojąco błyska. Na razie nie słychać, więc może burza jest jeszcze daleko. Zrywa się za to porywisty wiatr unoszący tumany kurzu. Wyjazd z doliny na szczęście nie wiąże się z żadnym nieprzyjemnym podjazdem. Prowadzi w dół rzeki. Póki jest rzeka jestem podjazdoodporny ;)
Trasa wiedzie bocznymi, bardzo dobrymi drogami aż do Kalwarii Zebrzydowskiej. Tu również kwitnie nocne życie. Złapałem rytm, jedzie się dobrze. Nie tracę więc czasu na postoje, tylko śmigam dalej, byle za śladem. Zatrzymuję się dopiero za Brzeźnicą na przystanku autobusowym. Jest całkowicie ciemno. Około 3 w nocy. Najwyższa pora na kanapki ;) Im bardziej zbliżam się do Wisły, tym pagórki stają się łagodniejsze. Takie bardziej jak u nas. Szybki sms do kibiców, że żyję i wio dalej :)
Wreszcie jakaś odmiana terenu. Teraz trochę więcej zakrętów, ale płasko. Kawałek wzdłuż wału zakończony efektownie podświetloną zaporą w Łączanach.
Zapora na Wiśle w Łączanach© Goofy601
Na drugim brzegu znów zaczynają się pagórki. Ale przechodzą już jakoś beznamiętnie. Po 4:00 zaczyna świtać. A więc udało się przetrwać pierwszą w życiu noc na rowerze :) Dziwne, że nawet nie jestem śpiący :P Zapowiada się piękna pogoda i kolejny dzień upału. Ale na razie jest fajnie. Nogi same chcą kręcić. Tylko głowa jakaś taka otumaniona trochę ;) Za Rybną, po pokonaniu miło rozgrzewającego podjazdu trafiam na... Kahę i Księgowego, aktualnie w porze śniadania. Jako, że nie znam tajemniczego hasła, czym prędzej ruszają dalej. Ja z nimi ;) Cała noc intensywnej jazdy przyniosła efekty. Jednak ich dogoniłem :) Ostatnie 15km pokonujemy wspólnie. Robi się naprawdę szybko. Zakręt za zakrętem, ostre kręte zjazdy. Widać, że mają jeszcze sporo siły. O dziwo też mam, więc staram się nie odstawać ;) Gdy mijamy DK78 już czuć, że meta jest blisko. Dopiero wtedy dociera do mnie, że może nie jest tak źle z czasem i najpewniej zmieścimy się w limicie. Do Doliny Będkowskiej wpadamy w dobrych nastrojach. Ostatnie górki wydają się śmieszne po tym co przejechaliśmy od wczoraj. W Brandysówce meldujemy się o 4:45 :) Na miejscu czeka już Agnieszka (Księgowego małżonka). Wita, gratuluje, wręcza przepiękne medale… A więc jednak udało się ukończyć :D I to 3,5godz. przed limitem :) Wspaniałe uczucie. Cały trud nagle gdzieś znika, wszystkie złe momenty i wyrzekania idą w zapomnienie. W pamięci zostaje to, co dobre. I tymi właśnie dobrymi wrażeniami przez następne kilka godzin dzielimy się na werandzie brandysowego schroniska.
Opowieści z trasy wzbudzają pewien niepokój... ;)© Goofy601
W międzyczasie dojeżdżają kolejni równie zmęczeni co szczęśliwi uczestnicy. Między innymi Karol, który przełamał kryzys i podjął dalszą walkę z górami; Witek, który w magiczny wręcz sposób zdołał naprawić zerwaną linkę przerzutki w poziomce; czy Elizium, który na zjeździe z Góry Makowskiej zaliczył wywrotkę, złamał obojczyk, scentrował koło a mimo to ruszył dalej by ukończyć maraton :) Każdy w pełni zasłużył sobie na ten medal, słowa uznania i oklaski :)
Reszta dnia upłynęła na kibicowaniu „pięćsetkom” i ogólnie pojętym odpoczynku. Wymarzony jeszcze w Zawoi namiot niestety nie doczekał się nawet krótkiej drzemki . Za dużo się działo ;)
Na zakończenie jeszcze kilka statystyk:
- 293,5km w górzystym terenie.
- ponad 4000m przewyższeń.
- 30 gmin do kolekcji.
- 6/22 miejsce ( a więc jednak nie ostatni ;) )
- Czwarty czas na dystansie 300.
- Wspaniałe widoki.
- Mnóstwo wrażeń i nowych doświadczeń :)
A przede wszystkim możliwość poznania osobiście wielu prześwietnych ludzi, po części znanych z Internetu ale i tych widzianych po raz pierwszy. Dzięki za ten miło spędzony czas. Bo właśnie przyjacielska atmosfera na trasie, jak i „po godzinach” jest jednym z głównych atutów Maratonu Podróżnika. Mam nadzieję, że ten debiutancki start nie będzie ostatnim. A póki co, medal na niebieskiej wstążeczce będzie przywoływał pozytywne wspomnienia :)
Do następnego!
Numerek, medal i... nieoficjalny patron Maratonu Podróżnika ;)© Goofy601
Więcej zdjęć TUTAJ
Dolina Będkowska-Zabierzów-Balice-Kraków-Wieliczka-Przebieczany-Gdów-Zagórzany-Łapanów-Zegartowice-Szczyrzyc-Szkrzydlna-Kasina Wielka-Mszana-Rabka Zdrój-Rdzawka-PK1-Chabówka-Skawa-Jordanów-Toporzysko-Zubrzyca Górna-Przełęcz Krowiarki-PK2-Zawoja-Stryszawa-Sucha Beskidzka-Maków Podhalański-Jachówka-Budzów-Zachełmna-Lanckorona-Kalwaria Zebrzydowska-Wysoka-Kopytówka-Brzeźnica-Kossowa-Chrząstowice-Łączany-Kamień-Rybna-Sanka-Frywałd-Nawojowa Góra-Rudawa-Brzezinka-Dolina Będkowska.
Dane wyjazdu:
41.30 km
0.00 km teren
02:01 h
20.48 km/h:
Maks. pr.:46.00 km/h
Temperatura:28.0
Podjazdy: m
Rower:DemoTywator
Docieranie klocków ;)
Czwartek, 11 czerwca 2015 · dodano: 05.07.2015 | Komentarze 0
Zmieniłem mocno już starte klocki przednie i od razu jakość hamowania się poprawiła. By była jeszcze lepsza pojechałem na małą przejażdżkę, żeby je trochę podocierać. A że nawet na najmniejszą wycieczkę bez celu ciężko się ruszyć, postanowiłem wyskoczyć do Zabrza by sfocić pomnik pod Urzędem Miasta.Pomnik bohaterów Armii Radzieckiej i Ludowego Wojska Polskiego© Goofy601
Z foceniem trzeba się spieszyć, bowiem uchwałą zabrzańskich radnych ma zostać przeniesiony "w inne miejsce". Komu przeszkadza na skwerku koło dawnego targowiska, nie wiem. Owo tajemnicze nowe miejsce nie zostało jeszcze określone, więc zapewne rozpłynie się gdzieś bez wieści podczas przeprowadzki. Trochę to wszystko przykre, bo i monument specjalnie brzydki nie jest, a i wystawiony został dla upamiętnienia walczących z faszyzmem bohaterów.
Tablica na pomniku© Goofy601
No ale tak jak kiedyś bez opamiętania skuwano zewsząd wszystko co niemieckie, tak i teraz z mniejszą lub większą zawziętością tępi się wszystko co "komunistyczne" (cokolwiek to znaczy ;) )
W ramach luźnego zwiedzania podjechałem sobie jeszcze zobaczyć fontannę przy Muzeum Górnictwa Węglowego. Tu zrobiłem kilka zdjęć pomnikowi "mężczyzny z gołębiem"... ;) Postać górnika z odpoczywającym na ręku gołąbkiem symbolizuje tradycyjne na Śląsku zamiłowanie do hodowli tych ptaków.
(A, że Pan Pstrowski był przy okazji przodownikiem pracy... to nie mówcie nikomu, bo nam go też gdzieś wyeksmitują... ;))
"Mężczyzna z gołębiem" ;)© Goofy601
Korzystając z okazji pokręciłem się jeszcze w okolicach Huty Zabrze. Tu dość mocno rzuca się w oczy dawne i współczesne podejście do architektury ;)
Zdecydowanie wolę "starsze" wzornictwo ;)© Goofy601
Generalnie na terenie huty dużo się dzieje. W jednym ze starych budynków trwają jakieś prace budowlane, natomiast rozległe nieużytki wydają się być jakby bardziej uporządkowane... Ciekawe, cóż się tu święci?
Coś się w środku buduje© Goofy601
Porządki na terenie Huty Zabrze© Goofy601
I tylko zapomniana wieża-staruszka patrzy z góry na to wszystko, sama nie mogąc doczekać się godnego potraktowania :/
A u wieży nadal po staremu :(© Goofy601
Wracając do Gliwic, zrobiłem jeszcze małą rundkę przez Rudę i Kończyce. Tak, by pozostać jeszcze trochę w retro-klimatach :)
ul. Szczęść Boże© Goofy601
W Kończycach© Goofy601
No, to hamulce dotarte, a i ja sobie troszkę pojeździłem przed sobotnim wyzwaniem ;)
Gliwice-Sośnica-Zabrze Centrum-Biskupice-Ruda Śląska-Zaborze-Pawłów-Kończyce-Makoszowy-Przyszowice-Bojków-Gliwice
Dane wyjazdu:
148.30 km
1.10 km teren
07:40 h
19.34 km/h:
Maks. pr.:54.00 km/h
Temperatura:24.0
Podjazdy: m
Rower:DemoTywator
Przywitać się z górami ;)
Czwartek, 4 czerwca 2015 · dodano: 18.07.2015 | Komentarze 0
Maraton podróżnika zbliża się wielkimi krokami. Sprzęt już praktycznie gotowy, ale czy kondycja również? Postanowiłem przekonać się o tym empirycznie. :) Na czerwcowy długi weekend wybrałem się do Ciśca nieco okrężną trasą, by przejechać prawdziwie górski odcinek a przy okazji uzupełnić gminne niedobory w południowej części mapy ;)Wczesnym rankiem zwlokłem się, spakowałem ostatnie bagaże, na sakwach zawiesiłem długorękawną koszulkę (bo jeszcze nie wyschła ;) ) i mając w perspektywie cały dzień na siodełku wyruszyłem na spotkanie z przygodą. Jak ja to lubię :)
Przygodę czas zacząć :)© Goofy601
Zachmurzone niebo i +18'C zapowiadały dobre warunki do jazdy. Minąłem senny jeszcze Knurów, i już po chwili znalazłem się w gminie Czerwionka-Leszczyny, z którą jak dotąd zupełnie było mi nie po drodze. Co dziwne, bo przecież jest tak blisko ;) Minąłem wiekową Kopalnię Dębieńsko, a także wspaniale zachowaną kolonię robotniczą, Porównując z takim na przykład Bobrkiem (podobna zabudowa), tutaj urzeka harmonia i porządek. Trawa zielona, drzewa przystrzyżone, ulice czyste... Może to z okazji Bożego Ciała, a może tu tak po prostu jest :)
Przygotowania do bożocielnej procesji© Goofy601
Kierunek Czerwionka© Goofy601
Kopalnia Dębieńsko© Goofy601
Osiedle robotnicze© Goofy601
Jadąc wciąż na południe, drogą wśród lasów i jeziorek dotarłem do Żor. Kolejna gmina i miasto dotąd nieodwiedzone. Na rynku trafiłem na interesującą wystawę rzeźby... głównie metalowej. Motywy kołowo-rowerowe wyraźnie dominowały, ale były i inne. Niestety, nie doszukałem się niczego o twórcy, więc nie wiem, co przez swoje instalacje chciał powiedzieć, niemniej wnikliwe przyjrzenie się wszystkim rzeźbom zajęło mi ponad pół godziny ;)
Rynek w Żorach© Goofy601
Pomnik podróżnika rowerowego. Atrybuty - rękawice i ciepłe kapcie ;)© Goofy601
Buciki ;)© Goofy601
Trudno wyczuć co to jest :P© Goofy601
Jeleń na mono? :P© Goofy601
Szczurki :P© Goofy601
Najazd gigantycznych monocyklistów ;)© Goofy601
Nacieszywszy oko sztuką nowoczesną ruszam dalej. Początkowo trochę ekstrawagancką ścieżką rowerową (cóż, starówka rządzi się swoimi prawami ;) ) Potem już normalnym asfaltem.
Ścieżka rowerowa? ;)© Goofy601
Droga wznosi się i opada kolejnymi, coraz to większymi pagórkami. Krajobraz z typowymi dla przemysłowego Śląska kontrastami. Zielone pola i łąki aż po horyzont, ale gdzieś w środku tego pojawia się kopalnia, albo znad zieleni łąk wypiętrza się sporej wielkości czarna hałda. Harmonię równo obsianych pól przecina nasyp kolejowy, a przy drodze, zamiast tradycyjnych cieniutkich drucików zwisają dumnie opasłe kable wysokiego napięcia lub jakiś tajemniczy rurociąg, który po chwili znika gdzieś w ziemi... Elementy wydawało by się kompletnie do siebie niepasujące, tworzą jednak całkiem zgrabnie wyglądającą całość :)
Malownicze okolice Żor :)© Goofy601
Kopalnia Pniówek© Goofy601
Łąki, hałdy, kable... taki krajobrazowy mix ;)© Goofy601
W Pniówku przymusowy postój - procesja ;) Tego dnia wielokrotnie spotykałem i będę spotykał płatki kwiatów na asfalcie i kondukty wiernych maszerujące ulicami.
Procesja ;)© Goofy601
Na bogato :)© Goofy601
Zza chmur powoli wychodzi słońce, co od razu przekłada się na komfort jazdy. No ale od czego wymyślono koszulki z zamkiem ;)
Wjeżdżam na ziemię cieszyńską. Tu pagórki coraz większe, asfalty nadal bez zarzutu (nie licząc małego "skrótu" po szutrze ;) ), a widoki coraz bardziej interesujące. Z lekkiej mgiełki wyłaniają się zarysy gór. Lubię ten moment - znaczy, że już blisko :)
Widać już góry :D© Goofy601
Tak to już jest z planami© Goofy601
Wyszło jak zwykle ;)© Goofy601
Pomysłowy skrócik ;)© Goofy601
Kolejnym "punktem obowiązkowym" na dziś jest Dębowiec. Tu odpoczywam trochę od głównej drogi i klucząc wśród malowniczych stawów docieram do pierwszego poważniejszego pagórka. Poważniejszego tzn. takiego, który ma więcej niż kilometr i wymaga zrzucenia przynajmniej na drugi blat ;) Widoki w dalszym ciągu cudne. Bez gór świat byłby uboższy...
Ewangelicki kościółek na pierwszym ambitnym podjeździe :)© Goofy601
Dębowiec - Centrum :)© Goofy601
Podjazd doprowadził mnie bocznymi ścieżkami aż do Skoczowa. Tu znalazłem trochę cienia - idealne miejsce na przekąskę. Trzeba się nagrodzić za dobrze wykonaną robotę ;) Szybki zjazd do centrum i nie zwlekając kieruję się na Brenną. Tu również nigdy jeszcze nie zdarzyło mi się być. Nie tylko rowerem, ale wcale ;) Trudno się dziwić. Do doliny Brennicy nie dojeżdża żaden pociąg, a i żadna droga "dokądś" tędy nie przebiega. Nie przeszkadza to wcale w przyciąganiu turystów, bowiem położenie miejscowości pozwala na swobodne dotarcie "od kuchni" na wiele ciekawych szczytów, zarówno w Beskidzie Śląskim jak i w Żywieckim.
Jadąc wąską szosą między rzeką a górami podziwiam wznoszące się po obu stronach zielone szczyty. Kalkuluję też, czy ze zbierającej się chmury spadnie coś niedobrego ;)
Dojazd do Brennej© Goofy601
W dolinie Brennicy© Goofy601
Nie chcąc kusić losu ewakuuję się do Ustronia. Najpierw jednak kolejna górka. W końcu o to chodziło, prawda? ;) Zjazd do centrum jest wspaniały - ostre, świetnie wyprofilowane zakręty i gładziutki asfalt. Sama przyjemność zjeżdżania :) Od razu można docenić zalety nowego przedniego zawieszenia Demy. Prowadzi się bardzo pewnie. No, może mogła by trochę lepiej skręcać, ale przy tak monstrualnej bazie kół nie można spodziewać się cudów. Na prostej bez zarzutu :)
W Ustroniu można już wyraźnie odczuć, że mamy długi weekend. Sznur samochodów przemieszcza się w kierunku Wisły. W samej Wiśle już jedynie stoi ;) Samochody parkują gdzie popadnie, bez ładu i składu. Jakaś weekendowa apokalipsa... Jedynie motocykle i rowerzyści mają tu jakieś szanse ;)
Korek w Wiśle ;)© Goofy601
Na tym etapie wycieczki muszę zdecydować - czy wspiąć się na Salmopol czy Kubalonkę. Ponad 100km w nogach i nastająca pomału duchota nie ułatwiają sytuacji. Po namyśle przy batoniku stawiam na sprawdzoną Kubalonkę. Z tego co pamiętam większość szlaku biegła w lesie. Odpocznę w cieniu. Nic bardziej mylnego ;) Na całym pierwszym pakiecie serpentyn jakiś "mądrala' postanowił zrobić punkt widokowy i wyciął wszystkie drzewa. Zamiast kojącego cienia zrobiła się więc patelnia :P Nic to, w końcu przybyłem tu się hartować ;)
Podjazd pod Kubalonkę© Goofy601
8km przejechałem w pół godziny. Ale obyło się bez przystanków. Jednak dwie sakwy potrafią strasznie ciągnąć w dół ;) Na szczycie czas na odpoczynek i zmianę bidonów. Turystów tradycyjnie mnóstwo, jednak nie czuje się jakoś tego tłoku. Trochę irytuje jedynie dźwięk automatu z metalowym krążkiem wbijanym do bramki przeciwnika. To charakterystyczne dzwonienie kojarzy mi się bardziej z nadmorskim deptakiem niż ze zdobywaniem górskich przełęczy... ;) Stąd mały dysonans. Nieistotny jednak, wobec wspaniałych widoków i długiego, krętego zjazdu w perspektywie :)
Widok w kierunku Istebnej© Goofy601
Zjazd rzeczywiście bardzo fajny. Nawet udało mi się trochę zmarznąć. W Istebnej mijam bazę zawodów MTB. Nie mam pojęcia co to za impreza, ale pewnie większej rangi, bo zawodników przyjechało sporo. Sama baza też zajmuje praktycznie całe boisko. No nic, trzeba będzie wygooglować jak dojadę na miejsce ;) Póki co przede mną rozgrzewający podjazd do centrum Istebnej, zakończony moim ulubionym skrzyżowaniem ;) O dziwo, nogi odpoczęły podczas zjazdu.
Istebna - skrzyżowanie z efektownym podjazdem ;)© Goofy601
Przez centrum jedzie się minimalnie pod górkę. W porównaniu z wcześniejszymi "hopkami" to jednak kaszka z mleczkiem ;) Ważne, że po obu stronach drogi można sobie popatrzeć na zabytkową góralską zabudowę, Teraz jeszcze okraszoną bożocielną dekoracją :)
Dekoracje na procesję© Goofy601
Istebna - drewniane domki© Goofy601
Istebna© Goofy601
Koniaków już taki relaksujący nie jest. Począwszy od trzech serpentyn, skończywszy na podjeździe przez całą wioskę. No ale przecież to wstęp do podjazdu właściwego na Ochodzitą ;) Nie może być za łatwo :P
Do centrum Koniakowa© Goofy601
Widok z podjazdu na Ochodzitą© Goofy601
Podjazd na najwyższy punkt na trasie zabiera mi trochę sił. Widoki wspaniałe, ale cieszę się , że to już ostatnia górka na dziś. Kończy się picie, została jedna kanapka, a i ziewanie przeciągłe coraz bardziej mnie męczy ;) Czas najwyższy kończyć tę wycieczkę ;) Tym bardziej, że zegar wskazuje już 16:00.
Karczma Ochodzita w świąteczne popołudnie ;)© Goofy601
Do karczmy nie wstępuję, bo mają chyba komplet ( na parkingu na pewno;) ) Piknik robię sobie w cieniu przy drodze. Siły wracają, pora na nagrodę - 15km bardzo widokowego zjazdu w stronę Milówki :D Nie licząc jednego odcinka po bruku, wspaniała nawierzchnia. Można się odprężyć i skupić jedynie na hamowaniu i podziwianiu górskich szczytów :D
Zjazd z Ochodzitej© Goofy601
Stara i nowa droga na Zwardoń© Goofy601
Wiadukt w Milówce© Goofy601
Taki odcinek potrafi nieźle podładować akumulatory :) O zmęczeniu zapominam zupełnie, i wjeżdżam do Ciśca w poczuciu dobrze wykonanej roboty :) Chyba jednak nie jest tak źle z kondycją. Pytanie czy dam radę na dwa razy dłuższym dystansie ;)
Cisiec - Soła :D© Goofy601
Gliwice-Knurów-Krywałd-Szczygłowice-Czerwionka Leszczyny-Stanowice-Szczejkowice-Żory-Osiny-Krzyżowice-Pniówek-Pielgrzymowice-Pruchna-Dębowiec-Simoradz-Skoczów-Górki Wielkie-Górki Małe-Brenna-Górki Małe-Ustroń-Wisła-Istebna-Koniaków-Laliki-Szare-Milówka-Cisiec.
Dane wyjazdu:
73.50 km
0.00 km teren
03:09 h
23.33 km/h:
Maks. pr.:41.00 km/h
Temperatura:25.0
Podjazdy: m
Rower:Śnieżna Gazela :)
Bielsko - Gliwice. Się pojechało, to trzeba i wrócić ;)
Niedziela, 31 maja 2015 · dodano: 18.07.2015 | Komentarze 0
Głupio jakoś mi było wsiadać w pociąg, dlatego późnym popołudniem ruszyłem na kołach w kierunku domu. Z połowę lżejszymi sakwami to zupełnie inna jazda. I bez tych zakichanych kijków :PPora pożegnać Bielsko© Goofy601
Niezastąpiony odcinek brukowy ;)© Goofy601
Jak to w uzdrowisku - spory ruch ;)© Goofy601
Ciekawe co to będzie jak rozpakują? :P© Goofy601
Tajemnicza instalacja z wraków© Goofy601
Dla odmiany pojechałem przez Suszec. Tu trafiłem najpierw na jakiś wielki festyn, a później na świeżo zaaranżowany skwerek. (przynajmniej wcześniej go tu nie widziałem ;) ) Super, będzie gdzie odpoczywać w trasie :D
Nowoodkryty skwerek w Suszcu :)© Goofy601
Do Gliwic dotarłem wieczorkiem - tak w sam raz ;)
Bielsko Biała-Czechowice-Dziedzice-Goczałkowice Zdrój-Pszczyna-Suszec-Królówka-Woszyce-Zazdrość-Zawada-Orzesze-Ornontowice-Gierałtowice-Bojków-Gliwice
Dane wyjazdu:
73.00 km
0.00 km teren
03:23 h
21.58 km/h:
Maks. pr.:45.00 km/h
Temperatura:16.0
Podjazdy: m
Rower:DemoTywator
Bielsko - test bagażnika :)
Piątek, 29 maja 2015 · dodano: 18.07.2015 | Komentarze 1
Kilkanaście miesięcy starań by zbudować szosówkę, a potem życie wymusza, by zrobić z niej bagażówkę ;) Ale muszę przyznać, że wyszło całkiem zgrabnie :)Przed... ;)© Goofy601
I po metamorfozie ;)© Goofy601
W ramach testów wybrałem się na pierwszą trasę, która mi przyszła do głowy - do Eli ;) Dla utrudnienia kazała mi przywieźć kijki trekkingowe, które całą drogę niemiłosiernie tłukły się o bagażnik :P
Pora ruszać w góry :)© Goofy601
Po wstępnym ogarnięciu załadowanych po brzegi sakw jechało się już całkiem zwyczajnie. Oczywiście przy zachowaniu marginesu bezpieczeństwa na hamowanie i praktycznie wszystkie krawężniki. Jednak to opony 700x25 ;)
Gostyń - te rury prawdopodobnie prowadzą do Łazisk© Goofy601
Nowy wiadukt w Kobiórze - z osobną ścieżką rowerową :)© Goofy601
Rowerzysto też? ;)© Goofy601
Rynek w Pszczynie© Goofy601
Jezioro Goczałkowickie© Goofy601
Gliwice-Bojków-Gierałtowice-Ornontowice-Orzesze-Zawiść-Gostyń-Kobiór-Piasek-Pszczyna-Goczałkowice Zdrój-Czechowice Dziedzice-Bielsko Biała
Dane wyjazdu:
43.90 km
3.60 km teren
02:43 h
16.16 km/h:
Maks. pr.:34.00 km/h
Temperatura:14.0
Podjazdy: m
Rower:DemoTywator
Rowerowa kontrabanda ;)
Sobota, 23 maja 2015 · dodano: 27.05.2015 | Komentarze 1
Jak w tytule - w dniu dzisiejszym buszowaliśmy sobie bez skrępowania rowerową grupą tam i z powrotem po niemiecko-polskiej granicy ;) Że niby daleka wycieczka powiecie? Otóż nie. Wystarczyło przejechać się kilka km do mojego rodzinnego miasta. Wszystko za sprawą połączenia sił Muzeum Miejskiego w Zabrzu i Zabrzańskiej Masy Krytycznej. Owocem tej współpracy był kolejny rajd rowerowy z cyklu "Na kole ku...", który tym razem przeniósł nas w czasy, gdy Zabrze było jeszcze Hindenburgiem, a nawet miastem granicznym. Cofnęliśmy się do lat 20-tych XX wieku, kiedy to przez sam środek jednolitej dziś aglomeracji przebiegała (często w dość zawiły sposób) granica polsko-niemiecka.W sobotni poranek liczna grupa rowerzystów, koordynowana przez ZMK, pod policyjną eskortą, ruszyła by sprawdzić co też po niemal 80-ciu latach pozostało z siedmiu zabrzańskich przejść granicznych.
Dla lepszego zobrazowania - Zabrze w 1930r wyglądało mniej więcej tak.
Po krótkim wstępie skierowaliśmy się do Biskupic, gdzie na ul. Szyb Wschodni znajdowało się pierwsze przejście. Znajdują się tu domy polskich i niemieckich celników, które dziś z powodzeniem spełniają rolę budynków mieszkalnych. Mieszkańcy byli chyba lekko zaskoczeni widokiem 80-cio osobowej grupy rowerzystów z przewodnikiem, zajmujących trawnik przed ich posesją :P
Dziś po granicy ani śladu ;)© Goofy601
Drugim na dziś celem było przejście przy ul. Trębackiej. Zaraz za wiaduktem kolejowym znajdowała się już Polska. Obecnie jest to granica administracyjna z Rudą Śląską.
Tam już jest Polska ;)© Goofy601
Po niemieckiej stronie - przejście w Biskupicach© Goofy601
Po wysłuchaniu historii tego miejsca porzuciliśmy przyjemne asfalty, by terenowym skrótem dotrzeć do Zaborza. Jako, że w skład grupy wchodziły chyba wszystkie możliwe rodzaje rowerów, a szlak okazał się trochę rozmokły, nie obyło się bez przygód.
Skrócik ;)© Goofy601
Wszyscy dzielnie jadą :)© Goofy601
Ostatecznie jednak, wszyscy (mniej lub bardziej ubłoceni ;) ) dotarli szczęśliwie do kolejnego punktu - Przejścia przy ul. Wolności.
Niemiecki posterunek przy ul. Wolności© Goofy601
Stąd udaliśmy się na ul. Pszczyńską, gdzie posterunki ulokowano po obu brzegach rzeki Czerniawki.
Pan Przewodnik :)© Goofy601
Polski posterunek w Pawłowie© Goofy601
Kolejny "terenowy" odcinek - przez park Pileckiego. Tutaj nasz rajd rowerowy spotkał się niespodziewanie z zawodami biegowymi... Dwie legalne imprezy w tym samym miejscu i w tym samym czasie ;) Spotkaliśmy się na skrzyżowaniu parkowych alejek. My ścieżką wschód-zachód, finiszowa prosta biegu - północ-południe :P
Poczekaliśmy grzecznie aż biegacze dokończą to co zaczęli, następnie taśma w górę i kolumna rowerzystów przetoczyła się niczym pociąg z wunglem w poprzek trasy :P
Czekamy na swoją kolej ;)© Goofy601
Kawałek dalej, na końcu ul. 3 Maja wysłuchaliśmy kolejnej opowieści o historii zabrzańskiego pogranicza. Posterunek po "polskiej" stronie jest już mocno przebudowany, ale po odpowiednim wprowadzeniu da się rozpoznać jego pierwotną funkcję.
Niemiecki posterunek przy ul. 3 Maja© Goofy601
Jest i polski - mocno przebudowany© Goofy601
Zakamarkami Kończyc :)© Goofy601
Finał rajdu miał miejsce pod Kopalnią Makoszowy. Tu znajdowały się aż dwa przejścia. Jedno zwykłe - drogowe, a drugie dla pracowników kopalni, czynne tylko w godzinach zmian.
Kopalnia Makoszowy© Goofy601
Meta :)© Goofy601
Tu też nastąpiło oficjalne zakończenie dzisiejszego spotkania, podziękowania i zaproszenie na jesienną edycję. Tym razem w planie zabrzańskie ratusze :)
Serafin z Jankiem odprowadzili mnie aż na Sośnicę, przy okazji pokazując nie znany mi wcześniej fragment niebieskiego szlaku rowerowego. Po parku szosówką znów jechało się świetnie ;)
Przypomniało mi się też, że jutro wybory....
Dobrze że ostrzegają ;)© Goofy601
Pod kościołem św. Józefa trafiliśmy na motocyklowy ślub. Nawet pojawił się pomysł zrobienia rowerowej "bramy", ale nasilająca się mżawka pokrzyżowała nam plany. Pogoda i tak długo wytrzymała. Na dziś tyle musiało wystarczyć ;)
Motocyklowy ślub :)© Goofy601
I to by było na tyle ;) Organizatorom należą się ogromne podziękowanie za bardzo pouczającą wycieczkę i za podtrzymanie tradycji rajdów "Na kole ku...". Do zobaczenia jesienią :)
Gliwice-Sośnica-Zabrze Centrum-Biskupice-Zabrze Centrum-Kończyce-Makoszowy-Zabrze Centrum-Sośnica-Gliwice
Dane wyjazdu:
100.80 km
0.00 km teren
05:00 h
20.16 km/h:
Maks. pr.:39.00 km/h
Temperatura:21.0
Podjazdy: m
Rower:DemoTywator
Setka po śląsku ;)
Sobota, 16 maja 2015 · dodano: 29.05.2015 | Komentarze 2
Sobota, piękna pogoda i sporo wolnego czasu. Wymarzone warunki by wreszcie się gdzieś przejechać. Z samego rana spakowałem więc niezbędne drobiazgi, zabrałem Demę i w drogę. Na początek krótka rundka po miasteczku studenckim. Ani śladu po Igrach. Aż trudno uwierzyć, że w zaledwie kilka godzin to wszystko wysprzątali :D Jedynie piwne zacieki na chodnikach zdradzają, że jeszcze wczoraj w nocy trwała tu w najlepsze impreza masowa :PNajpierw skierowałem się do Rudy Śląskiej. Na jarmark staroci ma się rozumieć. Miałem cichą nadzieję upolować coś fajnego. Niestety, tym razem mój "dostawca" się nie pojawił ;) No ale przecież nie można za każdym razem czegoś przywozić. Oglądanie też jest fajne ;)
Po obejściu całego placu jakoś tak głupio było wracać do domu. Jest wcześnie, plecak pusty i lekki. Skoro już tu jestem to można by ruszyć gdzieś dalej. Mieszkając na obrzeżu bardzo rzadko zapuszczam się rowerem w głąb aglomeracji. A szkoda, bo sporo ciekawych miejsc mi umyka. Pora to zmienić. Dziś za cel obrałem Mysłowice. Oznaczało to przejazd "na krechę" przez praktycznie cały GOP, ale co się napatrzyłem to moje ;) Zabytkowe kamienice, ceglane familoki, wieże ciśnień, huty, kopalnie... Jak na jedną wycieczkę dawka wręcz piorunująca ;)
Jadąc przez GOP ;)© Goofy601
Jadąc przez GOP ;)© Goofy601
Jadąc przez GOP ;)© Goofy601
Pokręciłem się trochę w okolicy Huty Batory, gdzie wielki zakład przemysłowy współgra z miastem bardzo harmonijnie. Właściwie przenikają się nawzajem.
Huta Batory© Goofy601
Jedna z bram huty© Goofy601
Przemysł, miasto i zieleń nie musza się wykluczać ;)© Goofy601
Zadziwiająco równymi drogami dotarłem do Katowic, gdzie również niezwykle rzadko bywam. A z rowerem to może ze dwa razy ;) Pozwiedzałem trochę centrum, przejechałem się nowym tunelem pod nowym dworco-galerią. Zakazu dla rowerów nie widziałem ;)
Wjazd do tunelu pod galerią dworcową w Katowicach© Goofy601
Helmut czy Sznycel, zawsze mam kłopot rozróżnić ;)© Goofy601
Gdzieś na wysokości 6 piętra© Goofy601
Stary dworzec w Katowicach© Goofy601
Katowice - ul. Mariacka© Goofy601
Za Katowicami okolica znów zaczęła wyglądać spokojniej. Domki zrobiły się mniejsze i luźniej rozsiane. Więcej ogródków i zieleni. Przedmieścia można by rzec. I w takich okolicznościach krajobrazu dotarłem do Mysłowic.
Bardziej tradycyjnie :)© Goofy601
Korzystając z okazji wstąpiłem do Muzeum Pożarnictwa. Parokrotnie spotkałem się z opinią, że w porównaniu z innymi obiektami na Szlaku Zabytków Techniki "tam nic niema" ;) Postanowiłem sprawdzić empirycznie, i już na wstępie muszę się nie zgodzić z tą tezą :P Otóż do oglądania jest dużo! Mimo, że w muzeum trwa obecnie remont trzech spośród czterech hal, eksponaty są dostępne dla zwiedzających. A jest ich na tyle dużo, że pobieżne zapoznanie się ze wszystkim zajęło mi ponad 2 godz. ;) Wiem, że współcześnie jak muzeum nie posiada "atrakcji interaktywnych", monitorów, wyświetlaczy filmów, to dla niektórych trochę wieje nudą. Ja jednak wolę gdy eksponaty same mówią za siebie swoją autentycznością i możliwością bezpośredniego kontaktu. I w tym przypadku właśnie tak jest. Jeśli nie traktować ekspozycji jako "zbioru czerwonych wozów konnych", ale wgryźć się w każdy z osobna, poczytać o jego historii, spojrzeć na niespotykane już dziś detale, to można sobie zafundować niezłą podróż w czasie :)
Zbiory Centralnego Muzeum Pożarnictwa© Goofy601
Pokaźna kolekcja :)© Goofy601
Okolica jakby znana ;)© Goofy601
Niespotykana dziś dbałość o szczegóły© Goofy601
Niby drobiazg a cieszy oko :)© Goofy601
Komuś się chciało nawet na resorach szparunki zrobić :)© Goofy601
A to maleństwo pracowało dla parowozowni w Pyskowicach© Goofy601
Jak widać ;)© Goofy601
Jak dla mnie prawdziwymi perełkami są tu drewniana konna sikawka z 1717roku oraz sikawka parowa. Ta pierwsza wygląda niczym średniowieczna maszyna oblężnicza. Misterne zdobienia nawet po prawie trzystu latach świadczą o kunszcie wykonujących ją rzemieślników. Druga swoimi nitami i mosiężną armaturą wspaniale oddaje klimat "epoki pary" :)
Katapulta? Nie. Wóz strażacki :)© Goofy601
Stare drewno, zdobione nity... :)© Goofy601
Dopieszczone w każdym calu ;)© Goofy601
Tabliczka znamionowa ;)© Goofy601
Para buch, pompa w ruch :)© Goofy601
Na wieży strażak zasnął i chrapie ;P© Goofy601
Na piętrze umieszczono galerię fotograficzną oraz kolekcję hełmów.
Przykłady innych działań Straży Pożarnej© Goofy601
Mina kota bezcenna... :P© Goofy601
Kolekcję wozów strażackich na czas remontu można podziwiać w dostawionym na zapleczu namiocie. Tu również spędziłem więcej czasu, bo można pojazdy obejrzeć praktycznie z każdej strony, a nie jak na stałej ekspozycji zza taśmy :)
Jak Żuk to z pompą ;)© Goofy601
Benz-Gaggenau z 1913r - najstarszy samochód w muzeum© Goofy601
Chevrolet 4100 z 1944r© Goofy601
Nowa definicja tapicerki wykańczanej drewnem :P© Goofy601
Skoda :)© Goofy601
Skoda "Bartek" :)© Goofy601
Prototypowy Star 25© Goofy601
ZIŁ 485 - pływający :)© Goofy601
Po udanym zwiedzaniu ruszyłem z powrotem do Gliwic. Tym razem obrałem kierunek na Mikołów ;) Po drodze grzechem byłoby nie odwiedzić Nikiszowca . Piękne osiedle. Królestwo cegły i bruku :) Tu znów (przyznaję się bez bicia) dotarłem po raz pierwszy ;) Nie było dziś dobrego światła do robienia zdjęć :/ Ale przynajmniej będzie pretekst by tu wrócić.
Nikiszowiec© Goofy601
A zaraz obok:
Kopalnia Wieczorek - Szyb Pułaski© Goofy601
Jadąc dalej minąłem w przelocie Giszowiec - drugie słynne katowickie osiedle, na którym już raz miałem okazję się pojawić ;).
Giszowiec© Goofy601
Po dłuższej przeprawie przez katowickie przedmieścia zrobiło się troch luźniej i bardziej "wiejsko" ;) W pakiecie gratis spory podjazd aż do samego Mikołowa. Rzeczywiście leży na najwyższym wzniesieniu w okolicy ;)
Mikołów - bazylika św. Wojciecha© Goofy601
Po przejechaniu przez to pagórkowate miasto został już tylko długi zjazd prawie do samych Gliwic. Dla rozluźnienia po długiej bądź co bądź wycieczce pokręciłem jeszcze kilka kółek po miasteczku akademickim.
Wiosna na Politechnice ;)© Goofy601
Nowy budynek Centrum Nowych Technologii bardzo ładnie wpasował się w otaczający krajobraz. Jego nowoczesna bryła nawet nie kłóci się specjalnie z sąsiadującym zabytkowym budynkiem wydziału IŚiE.
Centrum Nowych Technologii© Goofy601
Od tej bardziej widocznej strony ;)© Goofy601
Dopiero dziś zauważyłem, że w szczytowej, przeszklonej części zostało zainstalowane wielgachne wahadło będące fizycznym dowodem na ruch obrotowy Ziemi. Na 22 metrowej lince zawieszone jest 55-cio kilogramowy ciężarek, który poruszając się zmienia kierunek swych wahnięć. Pełny cykl, w którym wraca do początkowego kierunku trwa ok. 31 godzin ;)
Wahadło Foucaulta© Goofy601
Gdy tak podziwiałem sobie wahadełko słońce zdążyło schować się za horyzont. Wieczorny chłód to znak, że czas najwyższy kończyć na dziś. W domu licznik pokazał miły trzycyfrowy wynik :)
Gliwice-Sośnica-Zabrze Centrum-Bielszowice-Wirek-Bykowina-Świętochłowice-Chorzów-Katowice-Załąże-Zawodzie-Janów-Mysłowice-Janów-Nikiszowiec-Giszowiec-Ochojec-Piotrowice-Kopaniny-Mikołów-Śmiłowice-Borowa Wieś-Paniówki-Przyszowice-Sośnica-Gliwice
Dane wyjazdu:
73.20 km
0.00 km teren
03:36 h
20.33 km/h:
Maks. pr.:43.00 km/h
Temperatura:14.0
Podjazdy: m
Rower:Grand Adventure-S
Nocne Bielsko ;)
Piątek, 8 maja 2015 · dodano: 17.05.2015 | Komentarze 0
Po biblioteczno-rowerowej Masie wstąpiłem jeszcze dopakować sakwy, przyszykować Granda do drogi i ok 20:40 ruszyłem w kierunku Bielska. Trasa spora, godzina późna (miało być wcześniej ale wyszło jak zwykle ;) ) Słońce chowało się już za horyzontem gdy opuszczałem granice Gliwic.Jadąc nocą nie chciałem za bardzo kombinować, wiec trasa pozostała bez zmian. No może z małymi udogodnieniami pomijającymi odcinki leśne ;) Rower oświetlony i z daleka widoczny, po 22:00 praktycznie zniknęły samochody, jechało się bardzo przyjemnie. Do Orzesza prawie cały czas pod górę, ale przecież miałem trenować podjazdy ;)
Trasa niby znana, a zupełnie inaczej się jechało niż za dnia. Wspomniany już brak samochodów, w mijanych wioskach pięknie podświetlone kościoły. Ostatnio jechałem tędy kilka miesięcy temu. Niby niewiele, a już widać zmiany. W wielu miejscach poprawiono asfalt, w Kobiórze otwarto nowy elegancki wiadukt ze ścieżką rowerową. Tu też zrobiłem sobie pierwszy postój kanapkowy. Kupiłem też nowe baterie do nawigacji, bo zaczęła się trochę buntować. Trochę poobserwowałem sobie nocne życie stacji paliw, po czym ruszyłem dalej zastanawiając się, czy o tej porze więcej tankują samochody, czy raczej ich kierowcy ;)
Chcąc uniknąć jazdy przez całkowicie ciemny las (księżyc nie przyświecał zbyt łaskawie ;) ) wybrałem wariant awaryjny - 2km krajową jedynką. Wprawdzie jest tu ponad metrowej szerokości zadbane pobocze, ale i tak z ulgą odetchnąłem zjeżdżając z powrotem na lokalne dróżki ;)
Nieznane wcześniej zakamarki Piasku minąłem sprawnie, by już za chwilę pobłądzić w Pszczynie ;) Nigdy jakoś nie zawitałem do ścisłego centrum. Zawsze jakoś bokami przemykam. A przecież to takie ładne miasto. Wypadało by też w końcu jakieś zdjęcia zrobić ;)
Pszczyna nocą :)© Goofy601
Z Pszczyny do Goczałkowic to już praktycznie na pamięć ;) Zdziwił mnie tylko zupełnie opustoszały deptak w Uzdrowisku. Przecież jest piątek, weekend się zaczął. A tu grobowa cisza i nigdzie żywej duszy ;)
Za to sam deptak został wreszcie ukończony i elegancko oświetlony aż do samego mostu na Wiśle :) Dalszy odcinek, którego również się trochę obawiałem jako "nieogarniętych ciemnych krzaczorów", również przeszedł gruntowną modernizację. Latarnie, melioracja, nowy asfaltowy dywanik... Pięknie po prostu :)
Tym sposobem dobrnąłem do Czechowic. Tu już dało się zauważyć może ze dwie grupki rozbawionych młodych ludzi. Na ulicach dominowały za to taksówki. Przejazd przez miasto zwykle dłuży mi się bardzo. Dziś jednak poszedł całkiem sprawnie. Górki się wypłaszczyły czy co? ;) Przed samym Bielskiem zatrzymałem się na mojej ulubionej stacji. Byłej ulubionej, bo teraz jak widzę zmieniła barwy i właściciela. Już nie ma takiego klimatu. Już nie będzie hot-dogów przy okrągłym stoliku... :( Mimo to zatrzymałem się na drugi postój kanapkowy.
W samym Bielsku również strasznie pusto. Nie czuło się "rozimprezowanego" początku weekendu. Czyżby to cisza przedwyborcza? ;)
Ostatni odcinek przez miasto również bez większych komplikacji. Do Eli dotarłem ok. 0:30. Całe szczęście jeszcze nie spała ( chwała wynalazcy wciągających seriali... :P).
Prognozy podają, że od jutra pogoda ma zacząć kaprysić. Dobrze że ta noc nie poszła na zmarnowanie :) Teraz tylko zasłużony prysznic, posiłek regeneracyjny i spaaać :P
Zasłużona kolacja :P© Goofy601
Gliwice-Bojków-Gierałtowice-Ornontowice-Orzesze-Zawiść-Gostyń-Kobiór-Piasek-Pszczyna-Goczałkowice Zdrój-Czechowice Dziedzice-Bielsko Biała
Dane wyjazdu:
60.20 km
2.20 km teren
02:48 h
21.50 km/h:
Maks. pr.:41.00 km/h
Temperatura:16.0
Podjazdy: m
Rower:Grand Adventure-S
"Bajk Jurajski" - Dzień 3: Powrót
Poniedziałek, 4 maja 2015 · dodano: 17.05.2015 | Komentarze 0
Wszystko co dobre kiedyś się kończy. Po bardzo intensywnym weekendzie majowym przyszedł czas na powrót do domu. Ela pojechała autem z rzeczami, a ja ambitnie postanowiłem wrócić tak jak przyjechałem - na kołach. Mimo, że początkowo pogoda nie wyglądała na stabilną, później się poprawiła. W tą stronę nie było tak różowo. Nie dość, że cały czas pod wiatr, to jeszcze uaktywniły się wszystkie roboty drogowe zawieszone na czas majówki. No ale skądś się te "asfalty marzeń" muszą brać ;)Sanktuarium w Mrzygłodzie© Goofy601
No to w drogę ;)© Goofy601
Jakimś cudem przeoczyłem go ostatnio :P© Goofy601
Patrząc na końcowy czas, to chyba nie było aż tak źle ;)
Mrzygłód-Marciszów-Poręba-Siewierz-Mierzęcice-Tąpkowice-Niezdara-Świerklaniec-Orzech-Radzoinków-Stroszek-Stolarzowice-Helenka-Rokitnica
Dane wyjazdu:
46.10 km
0.00 km teren
03:09 h
14.63 km/h:
Maks. pr.:51.00 km/h
Temperatura:15.0
Podjazdy: m
Rower:Grand Adventure-S
"Bajk Jurajski" - Dzień 2: Niespiesznie po gminy ;)
Sobota, 2 maja 2015 · dodano: 17.05.2015 | Komentarze 0
Wczoraj z racji niepewnej pogody zwiedzaliśmy zamki samochodem. Dziś jednak bez wykrętów z samego rana ruszyliśmy z Elą na rowery. Na początek kawałek do centrum do Myszkowa.W stronę Myszkowa© Goofy601
Myszków - papiernia© Goofy601
Tu postanowiliśmy jechać dalej na północ w kierunku Żarek, by zobaczyć słynne w okolicy Jarmarki. Tu niestety jazda nie należała do najprzyjemniejszych. Wąsko, i jedynie z piaszczystym poboczem. Ruch okropnie duży. Nie dość, że dzień targowy, to jeszcze ludzie masowo wylegli uzupełniać zapasy po pierwszym święcie. Plus oczywiście turyści z rowerami na dachach ;) Co chwilę trzeba było przepuszczać jakąś ciężarówkę, które na szczęście w przeciwieństwie do osobówek czekały aż się zrobi trochę miejsca...
Cmentarzysko traktorów© Goofy601
Chyba już nie pojedzie :/© Goofy601
Straciliśmy w ten sposób sporo czasu, dlatego w Żarkach zapadła decyzja o skróceniu trasy. W końcu mamy oddychać czystym jurajskim powietrzem, a nie truć się spalinami i niepotrzebnie narażać ;)
Żarki - centrum© Goofy601
Chwila szukania i dotarliśmy na Jarmark. Odbywa się on w kompleksie zabytkowych stodół oraz na otaczającym je terenie. Można tu znaleźć praktycznie wszystko. Ubrania, narzędzia, rowery, sprzęt rolniczy, elektronikę, a także wszelkie możliwe warzywa i owoce, a nawet zwierzęta. Po prostu jarmark z prawdziwego zdarzenia. Stoiska porozsiewane są między zabytkowymi stodołami z białego kamienia i cegły.
Żareckie Jarmarki© Goofy601
Zabytkowe stodoły w Żarkach© Goofy601
Zabytkowe stodoły w Żarkach© Goofy601
Trochę czasu zajęło nam przejście całego targowiska. Trzeba więc było troszkę przyspieszyć by zdążyć na obiad. Wracając zatoczyliśmy małą pętlę po najbliższej okolicy (przy okazji zahaczając jeszcze jedną gminę ;) ). Nie było nudno, bo trasa obfitowała w długie podjazdy oraz fantastyczne widokowe zjazdy. Za Włodowicami trafiły się nawet dwie agrafki :D Gdy mknie się w dół 50km/h po szosie bez dziur i z widokiem na zielone pola/lasy, od razu wiadomo, że warto się było pomęczyć na podjeździe :)
Na podbój Jury ;)© Goofy601
Eh, te podjazdy ;)© Goofy601
Nie mogło się oczywiście obyć bez zamku. Bez tego wycieczka po Jurze była by co najmniej niekompletna ;)
Zamek w Mirowie - jaki jest każdy widzi ;)© Goofy601
Na końcówce, już mocno zgłodniali staraliśmy się podkręcić nieco tempo by zdążyć na obiad, a i tak trafiały się różne ciekawostki ;)
Na bogato :P© Goofy601
Wysłużony Star zawierciańskiego PKSu© Goofy601
Stary młyn w Mrzygłodzie© Goofy601
Mimo skróconej trasy i limitu czasu uważam tą wycieczkę za udaną. Widoki wspaniałe, pogoda też, no i Ela po raz kolejny sprawdziła się na dłuższym dystansie :)
Mrzygłód-Myszków-Żarki-Niegowa-Mirów-Góra Włodowska-Włodowice-Kopaniny-Mrzygłód
Gminy: Żarki, Niegowa,