Info
Ten blog rowerowy prowadzi Goofy601 z miasta Zabrze.Rowerowanie w liczbach:
Na BikeStats jestem od maja 2009. Od tego czasu...
- dystans: 34312.14 km
- w terenie: 2208.10 km
- średnia prędkość: 17.84 km/h
- prędkość maksymalna: 60 km/h
- najdalej: 331 km
więcej
- najwyżej: 1709 m.n.p.m.
Wielki Krywań Fatrzański (SK) więcej
Więcej o mnie.
Moje rowery
Wykres roczny
Wpisy archiwalne w kategorii
Odkrywczo
Dystans całkowity: | 13136.94 km (w terenie 1268.70 km; 9.66%) |
Czas w ruchu: | 735:31 |
Średnia prędkość: | 17.56 km/h |
Maksymalna prędkość: | 60.00 km/h |
Suma podjazdów: | 24798 m |
Liczba aktywności: | 245 |
Średnio na aktywność: | 53.62 km i 3h 04m |
Więcej statystyk |
Dane wyjazdu:
9.10 km
0.00 km teren
00:48 h
11.37 km/h:
Maks. pr.:21.00 km/h
Temperatura:26.0
Podjazdy: m
Rower:Śnieżna Gazela :)
Gliwicowanie
Wtorek, 12 sierpnia 2014 · dodano: 13.08.2014 | Komentarze 1
Wczorajsze orzeźwiające kąpiele sprawiły, że dziś zarówno Gazela jak i ubranie musiały przeschnąć ;) Po pracy już wszystko było ok, więc wybrałem się na małe gliwicowanie z aparatem. Zaniedbałem ostatnio zgłębianie niezgłębionych zakamarków miasta, a jeżdżenie ciągle tą samą trasą robi się po prostu nudne ;) Ruszyłem więc na niespieszny podbój starówki. Remont postępuje, większość ulic już zrobiona i przejezdna. Nic tylko zwiedzać. A w sierpniowym popołudniowym słońcu starówka po prostu cieszy oczy :)Oto wyniki dzisiejszych łowów :P
Poczta główna w Gliwicach© Goofy601
Nie wiedziałem, że na budynku poczty jest też herb Zabrza :)© Goofy601
Neonów na ulicach coraz mniej© Goofy601
Zakamarki starówki - ul. Grodowa 5© Goofy601
Kolejne ciekawe zdobienie nad wejściem :)© Goofy601
Kiciuś :)© Goofy601
Zakamarków starówki ciąg dalszy :)© Goofy601
Ul. Grodowa 15© Goofy601
Kościół pw. Wszystkich Świętych© Goofy601
Stylowy detal© Goofy601
Wykopaliska ;)© Goofy601
Ul. Górnych Wałów 13 - inicjały (właściciela? ) wkomponowane w ozdobną kratę© Goofy601
Na ul. Królowej Bony trwa remont dachu. Czyżby nastały lepsze czasy dla zabytkowej szkoły?© Goofy601
Dane wyjazdu:
15.90 km
8.70 km teren
01:33 h
10.26 km/h:
Maks. pr.:35.00 km/h
Temperatura:26.0
Podjazdy: m
Rower:Grand Adventure-S
Na Kozią Górę :)
Niedziela, 10 sierpnia 2014 · dodano: 13.08.2014 | Komentarze 5
Wczorajszy roboczy maraton dał mi nieco w kość, ale jakoś zdążyłem się wybrać do Bielska. Wspólnie z Elą zgodnie ustaliliśmy, że trzeba by się gdzieś ruszyć. A że było już po południu, a wśród gór czaiły się burze, wybór padł na coś bliskiego. Kozia Góra zwana również Stefanką nadawała się idealnie w kilku powodów:Po pierwsze - była blisko ;) Po drugie - jeszcze nas tam nie było. (właściwie taka argumentacja wystarczy ;) )
Stefanka :)© Goofy601
Korzystając z licznych udogodnień infrastruktury rowerowej dotarliśmy na bielskie Błonia, skąd rozpoczęliśmy poszukiwania odpowiedniej drogi na górę. Odpowiedniej dla rowerów i niewprawionych rowerzystów ;)
Tak można jeździć po Bielsku :)© Goofy601
Nic dodać nic ująć ;)© Goofy601
Już na początku ciekawość zwyciężyła, i ruszyliśmy zielonym szlakiem wzdłuż starego toru saneczkowego. Tor ten ma bogatą historię, gdyż powstał na stokach Koziej Góry jeszcze w XIX wieku. Następnie wielokrotnie przerabiany w latach 30-tych osiągnął status jednego z najtrudniejszych naturalnych torów w Europie. Liczył ponad 2km długości i pozwalał rozpędzić się do 70km/h (prędkość na sankach jak dla mnie trudna do wyobrażenia ;) )
Tor saneczkowy na stoku Koziej Góry© Goofy601
Pozostałości toru© Goofy601
Przez wiele lat odbywały się tu liczne zawody. Patrząc na obecny stan aż trudno uwierzyć, że ostatnie odbyły się w 2003 roku. Ostateczna rozbiórka toru nastąpiła w 4 lata później. Dziś, po 7 latach niewiele już z niego zostało. Ot, zarys trasy i kilka bardziej trwałych elementów infrastruktury.
Coś jednak ocalało ;)© Goofy601
Przyroda przejęła we władanie tor saneczkowy© Goofy601
Szatnia? Toaleta? Magazyn?© Goofy601
Mimo wszystko stanowi interesującą atrakcję turystyczną na szlaku. Takie urozmaicenie dla turystów lub Bielszczan na niedzielnym spacerze ;)
Powrót do korzeni :P© Goofy601
Łatwiej podjeżdżać tędy niż szlakiem ;)© Goofy601
Przejechawszy się kawałek torem "pod prąd" odbiliśmy najpierw na żółty szlak, a później już na szeroką szutrówkę prowadzącą do samego schroniska.
Wymarzona droga na górę :)© Goofy601
Widok ze szlaku na Bielsko-Białą© Goofy601
Schronisko Stefanka na Koziej Górze© Goofy601
Schronisko Stefanka jak się okazało stoi tu już ponad 100 lat i również przez długi czas było związane z saneczkarstwem. Obecnie służy za miejsce odpoczynku turystom i spacerowiczom. Jak przystało na "niedzielnych rowerzystów" odpoczęliśmy sobie trochę, zjedliśmy obiad - pyszne pierogi z jagodami (tak tak, z jagodami a nie borówkami jak w niedalekim Beskidzie Żywieckim :) ) i ruszyliśmy dalej.
A na obiad - pierożki :)© Goofy601
Otwierasz sok w górach a tu zaproszenie... w góry :P© Goofy601
Będąc na górze głupio byłoby nie wstąpić na oddalony 5min. od schroniska szczyt "właściwy" Koziej Góry (683m.n.p.m). Znajduje się tu się jeszcze lepszy punkt widokowy niż na szlaku. Można stąd bardzo długo podziwiać panoramę Bielska, które widać całe jak na talerzu :) Zapewne z tego powodu w 1898 została tu wybudowana widokowa altana wraz z pomnikiem ówczesnego burmistrza Bielska - Karola Steffana (stąd pewnie druga nazwa szczytu). Altana została zniszczona w latach 30-tych, ale do dziś można oglądać zachowany fundament.
Resztki altany/pomnika na szczycie Koziej Góry© Goofy601
Hmm, dla takich widoków można by w tej altanie przesiadywać godzinami... Choć pewnie zaraz wstęp byłby biletowany :P
Widok na włości burmistrza Steffana :)© Goofy601
Mimo, że burze rozeszły się gdzieś po kościach, a pogoda zachęcała do głębszej penetracji Beskidów, ruszyliśmy w drogę powrotną. Jak to w górach bywa, zjazd nie trwał zbyt długo ;) Wybraliśmy natomiast fajną trasę - szeroką dojazdówke schroniskową. Jedyne co przeszkadzało cieszyć się zjazdem to stanowczo zbyt gęsto ułożone korytka odpływowe (z bali :P ) i poluzowane stery w moim rowerze ;) Ale i tak frajda była z tego spora. Jadąc już "po twardym" mijaliśmy tłumy spacerowiczów. Droga z obu stron obstawiona była samochodami. Czy na prawdę na niedzielną przechadzkę trzeb jechać autem pod sam las? No, chyba że taką perełką ;)
Trochę niski ale i tak piękny :)© Goofy601
Powrót minął bardzo szybko, bo w końcu nie ujechaliśmy daleko. Cieszę się, że mimo notorycznego braku czasu ostatnio udało się wykroić całkiem interesującą wycieczkę :)
Bielsko-Kozia Góra (683m.n.p.m)-Bielsko
Dane wyjazdu:
54.50 km
0.00 km teren
02:25 h
22.55 km/h:
Maks. pr.:43.00 km/h
Temperatura:25.0
Podjazdy: m
Rower:Grand Adventure-S
Zdążyć przed Panią Burzą... ;)
Wtorek, 15 lipca 2014 · dodano: 16.07.2014 | Komentarze 3
Odzyskawszy aparat poczułem się jakby mi zwrócili zaginioną kończynę. Taki "kompletny" mogłem już w spokoju udać się na przejażdżkę. W Gliwicach zbierało się na burzę, a ja nie chciałem znów utknąć w domu na wieczór. Wybrałem się więc tam gdzie nie pada ;)Łabędy, Czechowice, Dzierżno. Tu mnie jeszcze nie było. No ale przecież trzeba poznawać najbliższą okolicę :) Zwłaszcza gdy opasłe RaceKing-i toczą się tak ochoczo. Prawdę mówiąc odzwyczaiłem się już od szerokich gum. A tu proszę. No i ta amortyzacja... :)
Kanał Gliwicki© Goofy601
Jadąc w kierunku Byciny przemierzałem malownicze aleje wysadzane wiekowymi drzewami. Równy asfalt wił się wśród terenów podmokłych, rozmaitych kanałów melioracyjnych, mostków, śluz i... starych torowisk. Trzy największe gliwickie jeziora powstały bowiem poprzez zalanie wyrobisk dawnych piaskowni ( kolejno w 1938, 1964 i 1970r.) a którędyś urobek trzeba było wywozić.
Na jednym z takich mostków zatrzymałem się na chwilę przy mechanizmie unoszenia zastawki kanałowej. Mimo słusznego wieku przekładnie ślimakowe produkcji wałbrzyskiej CarlsHutte GmbH zachowały się w bardzo dobrym stanie, a świeży smar pozwala przypuszczać, że dalej spełniają swą rolę :)
Przekładnie ślimakowe do unoszenia/opuszczania zastawki© Goofy601
Coś jakby łańcuch tylko sztywny ;)© Goofy601
Kto smaruje ten jedzie© Goofy601
CarlsHutte - Wałbrzych© Goofy601
Przez Bycinę i Taciszów okrążyłem dwa jeziora. Posiłkując się mapą znalazłem kilka fajnych skrótów. Fajnie się tu jeździ. Pomijając koszmarny kilkukilometrowy odcinek trylinki, nawet na bardzo wąskich lokalnych dróżkach asfalt jest więcej niż dobry :) Swoją drogą zawsze zastanawiam się, czy trylinki nie liczyć przypadkiem jako teren. Niby to to utwardzone a tłucze gorzej niż niejedna leśna ścieżka. Aż mi się stery poluzowały :P
Wąziutką ścieżką nie wiadomo gdzie ;)© Goofy601
Z Kozłowem wygramoliłem się na wiadukt nad A4, skąd rozeznałem sytuację meteorologiczną. Ciekawa sprawa - wszędzie wokół piękne słońce, obłoczki, tylko nad Gliwicami wisi ciężka chmura i ewidentnie łoi deszczem ile może ;) Niby fajnie, że nie zmokłem, ale właśnie tam mam teraz jechać... By zagrać na czas odbiłem sobie jeszcze na Sośnicowice.
Gdy wreszcie przez Ostropę dokulałem się do centrum, po deszczu zostały już tylko pokaźne kałuże na ulicach. Poszedł w kierunku Rybnika ;) Tak oto wyszedłem z tego "na sucho" ;)
P.S. Znów się ciekawy wóz trafił :)
Mercedes W120© Goofy601
Gliwice-Łabędy-Czechowice-Czerwionka-Dzierżno-Bycina-Taciszów-Rzeczyce-Ligota Łabędzka-Brzezinka-Kozłów-Łany Wielkie-Sośnicowice-Ostropa-Gliwice
Dane wyjazdu:
10.20 km
1.00 km teren
01:06 h
9.27 km/h:
Maks. pr.:28.00 km/h
Temperatura:27.0
Podjazdy: m
Rower:Grand Adventure-S
Operacja Południe.
Niedziela, 13 lipca 2014 · dodano: 14.07.2014 | Komentarze 4
Na chyba największy w południowej Polsce zlot pojazdów militarnych - Operacja Południe planowałem się wybrać już dość dawno. Zawsze jednak coś szło nie tak, i odkładałem wizytę na rok następny. Tym razem nastąpił jednak przyjemny zbieg okoliczności sprawił, że po pierwsze - byłem w Bielsku we właściwym czasie, po drugie - przypadkiem miałem ze sobą rower :PPojechaliśmy więc z Elą zobaczyć pokazy grup rekonstrukcyjnych na pięknie rozjeżdżonym czołgowisku :) A, że było to rzut beretem od domu, więc nie nabiliśmy specjalnie dużo kilometrów. Żar lał się z nieba okrutny, więc może i lepiej, że spędziliśmy popołudnie na poligonie podziwiając zmagania czołgów, wozów pancernych i wszelkiej maści wszędołazów :) Mój aparat wylądował w serwisie, więc zdjęcia dzięki uprzejmości Elowego sprzętu...
W tłumie zawsze można trafić na ciekawe sytuacje ;)
Odrobina nostalgii ;)© Goofy601
Dobry kamuflaż to podstawa :)© Goofy601
Rezerwat :P© Goofy601
Ah jaka piękna inscenizacja :P© Goofy601
Terenowy tramwaj© Goofy601
Jeżdżą tu pod nogami różne takie więc trzeba uważać ;)© Goofy601
Strój adekwatny do pogody ;)© Goofy601
A w obozie amerykańskim© Goofy601
Pora przyjrzeć się maszynom :)
Retro-Ursus - w pełni sprawny :)© Goofy601
Ciekawie rozwiązane zawieszenie ciągnika LANZ© Goofy601
A tego widziałem ostatnio w Gliwicach :)
Skąd ja go znam? ;)© Goofy601
WKPT - Wszechstronny Kieszonkowy Pojazd Terenowy ;)© Goofy601
Czołgowisko© Goofy601
T-34 w akcji :)© Goofy601
T-34, T-55 i T-72 na jednym poligonie :)© Goofy601
"Informujemy, że na terenie obozowiska Wermachtu znaleziono zielony polar. Właściciela prosimy o pilne zgłoszenie się..." :P:P
Obijam się coś w tym Lipcu okropnie ;)
Dane wyjazdu:
46.10 km
2.00 km teren
02:08 h
21.61 km/h:
Maks. pr.:36.00 km/h
Temperatura:17.0
Podjazdy: m
Rower:Śnieżna Gazela :)
Do pracy 48/2014 wreszcie normalna pogoda :P
Czwartek, 10 lipca 2014 · dodano: 10.07.2014 | Komentarze 0
Wreszcie brak deszczu i okrutnych upałów :) Nic więc dziwnego, że zaraz po pracy wybrałem się na małą przejażdżkę. Najpierw trochę po mieście za różnymi rzeczami pierwszej potrzeby, później trochę dalej. Aparat, jeszcze zipie, aczkolwiek bez zoomu i z uszkodzoną migawką to już nie to samo. Kilka zdjęć jednak udało się zrobić :)Niezłe fury można spotkać "na mieście" ;)
A to dopiero zestaw :)© Goofy601
Dwe Jeep-y jeden na pace drugi na lawecie - cud miód :)© Goofy601
Zawitałem w końcu na strefę ekonomiczną i trafiłem pod kolarski klomb :)
Rowerowy kwietnik :)© Goofy601
Później już zupełnie wiejskie pejzaże. Równiutki asfalt wił się mniejszymi i większymi pagórkami wśród pól i wiosek . Mijając dwujęzyczne tablice myślałem, że zapędziłem się za daleko na zachód :P
Czy aby nie za daleko dojechałem? ;)© Goofy601
Za Sośnicowicami wjeżdżam do raju rowerzystów, rolkarzy i biegaczy - na techniczną przy autostradzie. Nie niepokojony przez pojazdy mechaniczne docieram z powrotem do Gliwic
Wieże kościoła w Ostropie© Goofy601
Da się odczuć, że wszyscy korzystają z ładnej pogody. Na technicznej tłok, nawet ruch powietrzny wyraźnie się zagęścił :)
Pomyślne lądowanie... a przeleciał mi tuż nad głową ;)© Goofy601
P.S. nie wiem co mnie podkusiło by całą trasę jechać z ciężką torbą przewieszoną przez ramie....:P
Gliwice-Łabędy-Strefa-Kozłów-Łany Wielkie-Sośnicowice-Ostropa-Gliwice
Dane wyjazdu:
154.90 km
0.00 km teren
06:16 h
24.72 km/h:
Maks. pr.:53.00 km/h
Temperatura:25.0
Podjazdy: m
Rower:DemoTywator
V Śląski Maraton Szosowy - Radlin 2014 ;)
Niedziela, 29 czerwca 2014 · dodano: 10.07.2014 | Komentarze 3
Rano nie pada. Niebo jeszcze trochę zachmurzone, ale wszystko wskazuje na to, że jeszcze się wypogodzi. Do tego nie ma wiatru :) Dla pewności zabieram jedna kurtkę i zostawiam przy rowerze tylny błotnik. Ot tak, na wszelki wypadek ;) Szybkie pakowanie, micha pożywnej owsianki i ruszam do Radlina. Po wczorajszym ślęczeniu nad mapą nie mogę powiedzieć że jestem rześki i wypoczęty, ale tragedii nie ma - może się jeszcze obudzę.Pod Ośrodkiem Sportu powoli zaczynają się zbierać "sto pięćdziesiątki".
Jeszcze pusto ;)© Goofy601
W oczekiwaniu na start© Goofy601
Starty poszczególnych grup zaplanowano na 9:30. Dopytuję jeszcze co i jak i cierpliwie czekam na swoją kolej. Co jakiś czas dojeżdżają ludzie po całonocnej tułaczce. Jedni wyglądają na wykończonych, inni spokojnie podbijają kartę i ruszają po 600km. Szacun! :) Tu i ówdzie da się słyszeć narzekania na deszcz w nocy i wiatr łamiący gałęzie... A więc nie mieli lekko.
Punkt kontrolny A - biuro zawodów© Goofy601
Dla nas pogoda zapowiada się wręcz idealna. Powoli ustawia się pierwsza grupa startowa. Cykam kilka pamiątkowych zdjęć, póki wszyscy pełni sił ;) Ruszyli.
Pierwsza grupa na 150 ruszyła :)© Goofy601
Org wyczytuje drugą grupę startową. Jestem w trzeciej, więc mam jeszcze trochę czasu na zdjęcia... ale zaraz, wyczytał moje nazwisko?? Lecę z pytaniem.
-"tak tak, był pan w grupie trzeciej ale kilku przed panem się nie zgłosiło, więc przesunęliśmy wyżej by było po równo..."
-Super... :P
Na szybko łapię rower, przygotowuję, sprawdzam przednią piastę, która poluzowała mi się jeszcze na parkingu i z braku narzędzi skręciłem ją palcami... ok, chyba zadziała. Można ruszać ;)
START!
Ruszamy zwartą kolumną przez Radlin. Kierunek Wodzisław. W piętnastoosobowej grupie nie znam nikogo (nawet z netu ;) ), mamy za to mieszany skład. Jadą z nami trzy sympatyczne Maratonki. Nie mam pojęcia na jakie tempo się nastawiać, więc jadę asekuracyjnie. W myślach powtarzam trasę. Byle by się nie zgubić... :P
Już za pierwszym zakrętem grupa zaczyna przyspieszać. 27... 35... 43km/h... Oj nie będzie to zwykła niedzielna przejażdżka ;) W drodze do Wodzisławia orientuję się, że jadę ostatni. Trzeba podgonić. Na zjeździe doganiam koło ostatniego w kolumnie, na podjeździe zaczynam powoli piąć się w górę stawki. Tak dla pewności, że będzie za kim jechać gdybym jednak zbłądził. Trzy ronda, zjazd i już na kolejnym długim podjeździe peleton zaczyna się rozciągać. Niektórzy, pocisnęli na przód, inni przeszacowali siły, jeszcze inni postanowili trzymać swoje tempo. Zwalniam i ja, bo długo takiej średniej nie wytrzymam ;) Chwilę trzymam się za dziewczynami bo jadą z optymalną prędkością.
(I żeby mi nikt nie zarzucił, że się bezczelnie wiozłem na kobiecym kółku sprostuję. Co to jest zmiana, do czego służy i jak się ją daje dowiedziałem się dopiero na trasie ;) Taka kolarska szkoła życia. Startowałem zupełnie zielony w te klocki :P )
Grupa 9 jeszcze w miarę kompletna ;)© Goofy601
Na kolejnym podjeździe stwierdzam, że jednak chyba za wolno jedziemy i podciągam do przodu. Po chwili jadę już sam. Kierunek Mszana. W zasięgu wzroku mam dwóch kolejnych kolarzy. Dystans spory, ale staram się utrzymać. Wyglądają jakby znali trasę ;)
Po podjazdach przyszła kolej na długi zjazd. Z moimi nie do końca prostymi kołami trochę rzuca, ale da się utrzymać poprawny tor jazdy. Asfalt za to elegancki.
Prosta równa droga, czego chcieć więcej :)© Goofy601
Robi się coraz cieplej, podwiewa też jakby mocniej w twarz. Pomny rad mądrych ludzi staram się regularnie pić. Zaciągam więc większy łyk z bukłaka i po chwili czuję, jak mokną mi spodenki... Co jest? Wygląda na to że zaworek w ustniku się sp...spsuł ;) Izotonik małymi kropelkami spływa po rurce i kapie na nogi... Na liczniku ok. 40km/h. Walczę z wężykiem, paskiem od plecaka i aparatem, gdy nagle bardzo powoli wyprzedza mnie jakiś samochód... A ten czemu tak wolno jedzie? Dopiero po chwili widzę wystawione przez okno kamerę i aparat... :P No tak, filmik kręcą! :D (sławny będę ;) 6:15min , 7:27min oraz pomniejsze epizody w drugim planie :P)
Uporawszy się z cieknącym ustnikiem mijam Wodzisław i odbijam na tzw. mijankę w kierunku Ruptawy. Tu jest dopiero faliście ;) Odcinek o tyle ciekawy, że zawodnicy jadą tu w obu kierunkach jest więc okazja pomachać tym najmocniejszym na środku ich ostatniej pętli. Tu czasem kogoś wyprzedzę, to znów jestem wyprzedzany. Taka rotacja. Pogoda coraz ładniejsza, chmury znikają, wokół widoki na pola... Nagle czuję uderzenie o pasek od kasku. Owad, nic szczególnego. Ale zaraz... dalej bzyczy... Trzepiąc nerwowo głową wiedziałem już co za chwilę nastąpi. Bzyczący agresor w końcu się uwalnia, a ja mogę w spokoju wyciągnąć ze skroni pszczele żądło... :P Pięknie... Teraz pytanie - jestem uczulony czy nie? :P Skroń swędzi i chyba trochę puchnie, ale jechać trzeba.
Chyba skok adrenaliny sprawia, że mimo lekkiego już podmęczenia odzyskuję siły. Wyprzedzam kilku zawodników na podjazdach i podłączam się do pana na czarnym trekingu. Bezbłędnie przejeżdżamy przez najbardziej dla mnie zagmatwany odcinek trasy z Ruptawy do Golasowic. Trzymam się na lekki dystans, żeby nie było, że się wiozę ;) Poza tym jakoś nie lubię jechać tak blisko innego roweru. Mijamy naprawdę urokliwą okolicę. Wśród pól pełno małych stawików, aleje wysadzane starymi drzewami... Wszystko o dziwo po bardzo dobrym asfalcie :) Próbuję podczas jazdy coś focić ale chyba jestem nie wprawiony. Za duża prędkość ;)
Kościół w Pielgrzymowicach sfocony przez ramie ;)© Goofy601
Przed Bąkowem pan zagaduje czy przez wiślankę pojedziemy razem. Bo się podobno straszny wiatr robi w tunelu między ekranami a we dwóch będzie łatwiej. Cóż, chętnie. Nie wiem wprawdzie jak się te zmiany daje, ale w końcu będzie okazja trochę popracować :)
Wkrótce dołącza do nas jeszcze jeden zawodnik w czerwonej koszulce, a przed samym zjazdem na DK81 dołączają dziewczyny i jeszcze kilku kolarzy. Od razu wskakują do przodu i ostro tam walczą z wiatrem. Jest więc mocna ekipa dyktująca konkretne tempo.
Na pszczelim dopingu jedzie mi się zadziwiająco dobrze. Rzekłbym nawet, że to jeden z najprzyjemniejszych etapów na radlińskiej pętli. (mimo że większość mówiła o nim bardzo brzydko ;) ) Muszę jedynie pilnować swojego miejsca w kolumnie by nie spowalniać tych za mną. Na poboczu hmm, jeż ściele się gęsto. Jakiś pogrom musiał być minionej nocy:/ Ciśniemy tak równym rytmem aż do Skoczowa. Później grupa zaczyna się rwać.
Pędzimy wiślanką© Goofy601
Mijamy roboty drogowe i zgodnie ze strzałkami skręcamy do centrum Ustronia. Tu dopada mnie pierwszy kryzys... Ale chyba nie tylko mnie, bo mimo wleczenia się 15km/h po prostym wyprzedzam czerwoną koszulkę ;) Przez głowę przechodzą myśli, że może by tu zostać, poopalać się nad Wisłą. Wszak góry latem są takie piękne... a może to pszczoły mi szkodzą? ;) Robię w głowie krótki rachunek sumienia, i chyba wiem w czym problem. Do tej pory nigdy nie jechałem non stop dłużej niż 30km. A tu nie licząc jednej pszczelej podpórki nie dotykałem asfaltu przez prawie 60km. Na punkcie muszę złapać oddech.
Gdy widzę krzątającego się przy rondzie Orga wraca mi dobry humor. Wpadam na punkt kontrolny B, podbijam kartę i do kolejki po jedzonko :) W zasadzie to już trochę zgłodniałem. Na punkcie całkiem spora gromadka. Ci, którzy mnie wyprzedzili na trasie albo już pojechali, albo właśnie wyjeżdżają. Ja jednak muszę przynajmniej 10 min pochodzić po twardym i odpocząć. Inaczej czarno widzę dalszą jazdę. Słońce zaczęło już ostro przygrzewać. Kawałek dalej w cieniu opatrują gościa po wywrotce. Nieźle poobijany, spodenki podarte, ale jedzie dalej. To jednak impreza dla prawdziwych twardzieli :)
Punkt kontrolny B - Ustroń© Goofy601
Na dzień dobry 2 kubki izotoniku z kanistra (dobry, bardziej wodnisty niż mój ;)), kubek wody. Teraz do cienia skonsumować przydział żywnościowy. Jest buła z wszystkim czym się dało, drożdżówka i wafelek. Bułka znika szybko, chwilę potem drożdżówka. Apetyt dopisuje, to dobrze :) Wraca chęć do dalszej jazdy. Ba, nawet wielka chęć :) Jeszcze tylko kilka szybkich zdjęć, by zapamiętać jak to tu było i w drogę.
No tak, zdjęć... tylko czemu aparat się tak dziwnie klei? Aha, wyciekający z ustnika izotonik zamiast po nogach spływał całą drogę po aparacie...Pięknie :/ Migawka prawie nie działa a zoom trzeba obsługiwać dwoma rękami... tak się wszystko pokleiło :/ Trudno, nie będzie fotek. A najpiękniejszy odcinek trasy przede mną... :/
Poddenerwowany ruszam w dalszą drogę. Przede mną bardzo górzysty odcinek z Ustronia do Cieszyna. Na punkcie dało się słyszeć opinie, że wredny, pagórkowaty i męczący. Zobaczymy ;) Miałem rację, odpoczynek był mi potrzebny, siły powróciły. Nogi same wyrywają się do dalszej jazdy. Duża grupka ucieka mi na światłach w Ustroniu. Diabelstwo jest na czujnik, więc swoje muszę odstać aż nadjedzie jakieś auto ;) Doganiam ich dwa podjazdy dalej.
Rzeczywiście droga jest nazwijmy to urozmaicona. Góra, dół, góra, dół ale nie są to jakieś karkołomne podjazdy. A tych "w dół" jest nawet więcej i są długie i kręte :) No ale przecież czy nie w takich warunkach jeżdżę na co dzień? Czuję się jak ryba w wodzie. Szybko łykam krótkie podjazdy by po chwili delektować się zjazdem. Na tyle łagodnym, że nie trzeba dusić hamulca. Wokół góry, za nimi granica... Po prostu pięknie :D Rozumiem, że kolarzy "nizinnych" mógł ten odcinek denerwować, ale dla mnie był po prostu rewelacyjny. Tak mogło by być aż do samego Radlina.
Po tych górkach ganiam się z trójką kolarzy najprawdopodobniej z Krakowa (jeden w koszulce Bikeholicy). Wyglądają bardzo PRO, ale jadą dość asekuracyjnie. Pewnie to nie pierwsze ich okrążenie. Tak więc mijamy się na zjazdach i podjazdach.
W Cieszynie ma nastąpić zwrot akcji - wreszcie będę jechać z wiatrem. Zbliża się południe, słońce praży już całkiem solidnie, przydało by się wiatrowspomaganie ;) Życzenie spełnia się, ale w sposób trochę odmienny od oczekiwań. Na roncie w Cieszynie owszem zakręt w prawo, a za nim... prawdziwa ściana płaczu! Podjazd gigant wyrósł przede mną zupełnie znienacka, ledwo zdążyłem zredukować. No i zaczęło się mozolne mielenie. Ambitnie próbuję nie zmieniać na najniższy blat z przodu. Jak szosa to szosa ;) Po drodze monumentalna zabytkowa brama cmentarza komunalnego a tu nawet niema jak zdjęcia zrobić... Szalenie demotywujące. Wiatr w plecy więc praktycznie nie czuć że wieje. Do tego stok ustawiony centralnie na południe. Duszno jak na patelni... PRO grupka z Krakowa powoli się oddala. Zostaję z tym problemem sam ;) Nadchodzi kryzys nr2. Myślę sobie, doczołgam się jakoś do końca tej góry i stop. Nie da się dalej jechać Jest za gorąco. Poszukam cienia... Gdy w końcu trafiam na szczyt jakiś obłok przesłania słońce, robi się jakby chłodniej. Jest rondo, są strzałki i dłuugi zjazd. Zataczam się się na tym rondzie w kierunku strzałek, i sunąć w dół pod wpływem pędu ożywczego powietrza odzyskuję siły. Kryzys jak się pojawił, tak szybko znikł. Wyprzedzam grupkę z Krakowa i już równym tempem lecę aż do samych Zebrzydowic. Tu punkt kontrolny C umieszczono w zabytkowym pałacu.
Akurat zaczynałem znów odczuwać głód, więc cieszy mnie kolejny punkt żywieniowy. Tym razem w menu banan i batonik. Ale najpierw 2x herbata. Szczęśliwie zimna ;) Odpoczynek tym razem na siedząco. Twarda podłoga w zamkowym holu jest ciekawą alternatywą dla siodełka ;) Można się też trochę porozciągać i w końcu schować bezużyteczny już aparat do plecaka. Szkoda, że nie ma czasu na zwiedzanie. Szkoda, że nie ma jak zrobić zdjęć...
Na punkcie nie zabawiam długo. Przy wyjeździe mignęli mi znani z BS eranis z djtonikiem. Mimo ostatniego okrążenia wyglądali na skoncentrowanych. Trzymam kciuki za dobry wynik :)
Teraz czas powrócić do Ruptawy na mijankę. Droga wlecze się okrutnie. Ewidentnie nie spasował mi ten batonik z pakietu. Trochę zamulony przejeżdżam kolejne górki. Od izotonika już mną wstrząsa, więc przerzucam się na sok z bidonu. Od razu lepiej. Dosyć tej chemii ;)
Na mijance przez większość trasy pusto. Pszczoły na szczęście nie przypuszczają ataku by pomścić koleżankę ;) Nęka mnie za to uparcie myśl, że jak z mijanki skręcę w prawo to mam już tylko 16km do Radlina... Może już dość na dziś? W końcu to ponad 100km tego szalonego jak na mnie tempa.... Ostatnia szansa by się wycofać. Na ostatnim zjeździe przed skrzyżowaniem wyprzedzam dziewczynę jadącą na 450km. Wygląda na bardzo zmęczoną ale jedzie dalej. No to chwila, ona jedzie a ja nie mogę? Szarpię kierownicę mocno w lewo i wracam na trasę. Po chwili już wiem, że była to dobra decyzja :)
Pora zmierzyć się z ostatnią pięćdziesiątką ;) W drodze do Godowa doganiam poznanego na punkcie w Zebrzydowicach Grzegorza z Rybnika. Od teraz jedziemy już we dwóch. Prędkość trochę spada, ale za to jest czas trochę porozmawiać.
W Godowie mała niespodzianka od Orgów - strzałka na rondzie odwrócona w drugą stronę, na szczęście orientujemy się w porę ;) W Łaziskach doganiamy jedną z Maratonek - Marzenę (różowa koszulka, opony i akcenty w rowerze). Czyżby została w tyle za Teamem? Zbieramy ją na koło i lecimy dalej w kierunku Gorzyc. Tu wreszcie przydaje się nocne siedzenie nad mapą. Zapobiegam katastrofie nawigacyjnej i prowadzę dalej z pamięci. Ha, pierwsza prawdziwa zmiana ;) Jako, że nigdzie nie ma strzałek, moi współtowarzysze mają lekkie obawy czy na pewno jedziemy dobrą drogą. Ja jednak swoje wiem. Minąwszy Olzę, po przekroczeniu Odry spokojnie docieramy do wąskiej ścieżki przewidzianej przez organizatorów jako skrót ;) Żeby było zabawniej spora część zawodników pomijała ten skręt nadkładając dobre kilka kilometrów przez Chałupki.
Dalej w trójkę docieramy do Krzyżanowic, skąd trzeba pokonać jeszcze 3km odcinek do Tworkowa na punkt D. Pierwotnie punkt miał być w samych Krzyżanowicach, ale kilometrówka by się nie zgadzała więc Orgowie kawałek dalej przesunęli ;) Na polnej drodze pozdrawiamy zawodników wracających z punktu. Całkiem spora kumulacja. Zostawiamy naszą różową koleżankę na nieco spokojniejszym kółku i już we dwóch docieramy do celu.
Na punkcie w Tworkowie nie ma jedzenia. I całe szczęście bo od tej końcowej gonitwy zupełnie straciłem apetyt ;) Wlewam za to w siebie trzy kubki wody i zamawiam herbatę z cytryną. Uzupełniam też bidon, który przez wstręt do izotoniku zbyt szybko się wyczerpał ;) Dogania nas Marzena, ale chyba zbyt długo biesiadujemy, bo wyjeżdża na trasę przed nami. Mocna jest, bo gonić ją będziemy aż do samego Pszowa ;)
Po krótkiej naradzie ruszamy dalej. W końcu to ostatnie 20km. Grzegorz narzuca dość szybkie tempo, a ja staram się nie zostać w tyle. Jednocześnie cały czas usiłuję przekonać wypite na punkcie płyny, że opuszczanie mnie w tym momencie nie jest najlepszym pomysłem... Jednak zmęczenie robi swoje ;) Dojeżdża jeszcze dwóch zawodników (tych, którzy nadkładali drogi przez Chałupki) i tworzymy mały peleton. Prędkość jeszcze wzrasta bo panowie pewnie chcą czasy z zeszłego roku poprawiać. Nieśmiało wspominam kilka razy, że w Syryni trzeba uważać na skręt w lewo w wąską drogę... Mimo strzałek pojechali prosto :P Grzegorza udało mi się zawrócić od razu, pozostali musieli gonić.
Wąska uliczka miała doprowadzić nas do Pszowa. Po drodze czaił się jednak najbardziej nagłośniony podjazd tego maratonu. Nie wiem dokładnie ile procent, ale stromy był. Po raz kolejny cieszyłem się, że jednak zamontowałem w rowerze kasetę z 34T :P Zrzuciłem na młynek i spokojnie piąłem się w górę słuchając opowieści o wyjazdach w góry :)
Na szczycie podjazdu kolejna niespodzianka - drogowcy wycięli pokaźne dziury w asfalcie. Ledwo udało się ominąć. W Pszowie doganiamy Różową Kolarzystkę i lecimy dalej bo zaczęła się walka z czasem. Wprawdzie do limitu mamy spory zapas, ale pojawiła się szansa by zmieścić się poniżej 7 godzin :) No kto by pomyślał?
Koledzy wrzucają najwyższy bieg a ja tradycyjnie staram się nie odpaść. Ciśniemy tak aż do granicy Radlina. Teraz powinno być z górki. A jednak. Czeka nas jeszcze sporo mocnego kręcenia, bo od tablicy granicznej do "centrum" jest dobre 8km ;) Po drodze pan na czarnym trekingu, z którym jechałem początek trasy pojawia się jakby spod ziemi i mija nas jakbyśmy stali w miejscu... :P Skąd on wziął tyle mocy?? :D
Docieramy na metę. Wciąż są szanse zmieścić się w 7 godzinach. Odbijamy karty, jakieś problemy z odczytem, ale w końcu zaskakuje. (nie wiem czemu później okaże się, że mamy 7 minut różnicy w czasach ;)).
A z resztą nieważny czas. Powoli dociera do mnie, że UDAŁO SIĘ! Pomimo pewnych przeciwności, pomimo trudnej trasy udało się dojechać. I to nawet godzinę szybciej niż zakładałem :) Satysfakcja z ukończenia jest dużo większa niż przychodzące w trasie momenty zwątpienia :D
Gawędzimy sobie jeszcze o rowerach patrząc na nadjeżdżających kolejnych zawodników. Godzina 18:00 zbliża się nieubłaganie :)
Odliczanie do 18:00 trwa ;)© Goofy601
Zaczyna kropić, więc czas schować rowery. Właściwie to mógłbym tak siedzieć na tym deszczu, ale zaczyna się ulewa :P
Lekki deszczyk ;)© Goofy601
O 18:00 biuro zawodów zostaje zamknięte. Trwa wielkie sprzątanie i oczekiwanie na uroczystą dekorację zwycięzców. Ale to dopiero o 20:00. Jest trochę czasu na wymianę wrażeń, kąpiel czy odespanie po całonocnej jeździe...
Pomaratońskie rozmowy :)© Goofy601
Odsypiać można wszędzie ;)© Goofy601
Taki doping na pewno musiał być skuteczny :)© Goofy601
Niedotankowane paliwo... ;)© Goofy601
O 20:00 po raz kolejny udajemy się do sali teatralnej na uroczyste zakończenie. Stoły uginają się od pucharów. Następuje uroczysta dekoracja najlepszych i najwytrwalszych. Panie biorące udział po raz pierwszy również zostają nagrodzone. Są błyski fleszy i oklaski. Właściwie to nikt nie został pominięty, bo dla każdego uczestnika, który ukończył maraton przygotowano pamiątkową IMIENNĄ statuetkę. Tym sposobem otrzymałem pierwszy w życiu pełnowymiarowy puchar :) Aż się miło zrobiło :)
Puchary - sporo tego :)© Goofy601
Najwytrwalsi - ukończyli wszystkie edycje Maratonu© Goofy601
Do domu wracałem w pełni usatysfakcjonowany :)
Podsumowując,
Debiutancki start w maratonie szosowym uważam za więcej niż udany. Udało się uciąć godzinę z zakładanego czasu przejazdu oraz poznać swoje możliwości w zupełnie nowych warunkach. Pierwsze doświadczenie z kolarstwem szosowym, bardzo fajna atmosfera. Mimo tak wysokiego poziomu każdy mógł znaleźć sobie niszę i przejechać trasę w tempie dla siebie optymalnym. Nie do końca wiem, czy jazda na czas mnie wciągnie, ale już nabrałem apetytu na większe dystanse. Może się to wydać śmieszne po tylu kryzysach na najkrótszej trasie, ale po godzince odpoczynku na mecie miałem już ochotę na więcej :P Jak będzie w praktyce czas pokaże ;)
Póki co do kolekcji trafiło 13 nowych gmin, a w temacie przyszłorocznego Radlina jestem zdecydowanie na tak :)
Miłe pamiątki z Radlina :)© Goofy601
P.S.
Gdy zobaczyłem przednią oponę po maratonie padł na mnie blady strach. O ile nowa (najtańsza w sklepie ;) ) tylna nawet się porzadnie nie dotarła to przednia ostatecznie wyzionęła ducha... Dobrze że utrzymała się w jednym kawałku :P
Opona już może się rozluźnić ;)© Goofy601
Radlin-Wodzisław Śląski-Mszana-Jastrzębie Zdrój-Ruptawa-Pielgrzymowice-Golasowice-Bąków-Drogomyśl-Ochaby-Wiślica-Skoczów-Harbutowice-Hermanice-Ustroń-Goleszów-Bażantowice-Cieszyn-Hażlach-Kończyce Małe-Zebrzydowice-Ruptawa-Jastrzębie Zdrój-Gołkowice-Godów-Łaziska-Gorzyczki-Gorzyce-Olza-Roszków-Krzyżanowice-Tworków-Krzyżanowice-Syrynia-Pszów-Radlin
Dane wyjazdu:
0.00 km
0.00 km teren
h
km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
Podjazdy: m
Rower:DemoTywator
Pre-Radlin ;)
Sobota, 28 czerwca 2014 · dodano: 10.07.2014 | Komentarze 0
Jakiś czas temu przeszła mi przez głowę myśl szalona - "A może by tak spróbować swych sił w maratonie szosowym?" Odłożyłem myśl na bok, z nadzieją, że jest to tylko chwilowe szaleństwo pod wpływem lektury relacji z heroicznych wyczynów uczestników BB Tour czy MRDP. Myśl jednak uporczywie powracała podczas składania szosówki, kolejnych 100 kilometrowych wycieczek, a gdy zorientowałem się, że wpłaciłem wpisowe, stało się jasne - w czerwcu startuję w Radlinie 2014 ;)Jako, że na co dzień z "szosą" mam tyle wspólnego co z hodowlą bydła postanowiłem przyłożyć się do tematu. Za podstawową sprawę uznałem dobre dotarcie się z rowerem. Dotarłem się tak dobrze, że na 3 dni przed startem zajeździłem opony :P W sumie to miały już te kilkanaście lat... ale sprzedający koła powiedział, że "jeszcze trochę się na nich pojeździ". Chyba nie miał na myśli ponad 1000 km ;) Na ostatnią chwilę udało mi się zdobyć jedną sztukę (!) i tak w mniejszym rozmiarze niż poprzednia - 25x700C. Poszła na tył. Przód musi wytrzymać - jeszcze nie wygląda tak strasznie :P Cienkie to to, ale ładnie się toczy. Na większe testy zabrakło czasu ;) Dołożyłem też ultralekkie błotniki w razie opadu, pożyczoną z Granda torebkę na narzędzia i z takim zestawem udałem się do Radlina po odbiór numerów startowych.
Radlin - prawdziwie sportowo się zaczyna :)© Goofy601
W biurze zawodów spory ruch, wszak do 16:00 (oficjalne zamknięcie list startowych) zostało już niewiele czasu.
Biuro maratonu - zapisy trwają© Goofy601
W końcu i ja mogę zamocować numerek na moim wehikule ;)
Prawidłowo oznakowana :)© Goofy601
Teraz pozostaje spokojnie czekać na dalszy rozwój wydarzeń i chłonąć atmosferę miejsca ;) Zapisałem się na dystans 150km, zatem moja grupa startuje dopiero jutro rano. Nie znaczy to jednak, że można się zwijać do domu. Po zakończeniu zapisów ma się odbyć oficjalna odprawa. Jest więc chwilka by pooglądać maszyny zawodników mierzących się z najcięższymi dystansami - 450 i 600km. Jak dla mnie zupełna abstrakcja. Podobnie jak rowery rodem z innej galaktyki ;)
Przybysz z kosmosu? ;)© Goofy601
Słoneczko ostro przygrzewa, więc niektórzy regenerują siły w cieniu. Przed nimi całonocna jazda (warunek kwalifikacyjny BBTour), więc każda chwila snu jest na wagę złota.
Odrobina cienia - relaks jak się patrzy :)© Goofy601
Niektórzy w ostatniej chwili doładowują organizm jakże wartościowym dla kolarza makaronem.
Makaron najlepszym przyjacielem kolarza. Wierzcie lub nie, ale tak konsumują zwycięzcy :)© Goofy601
Wreszcie przyszedł czas na odprawę. Udajemy się do budynku Miejskiego Ośrodka Kultury, gdzie w retro-teatralnej sali organizatorzy mają wyjawić uczestnikom wszystkie tajniki wyznaczonej do przejechania trasy.
W drodzę na odprawę© Goofy601
Tu mała konsternacja, bo z rzutnika wyświetla się zawartość strony internetowej (opatrzona komentarzem "a trasa wygląda tak") a także filmik, który od ponad miesiąca wisi w sieci, i wszyscy z pewnością znają go już na pamięć. Pomijając fakt, że był kręcony w marcu, gdy jeszcze nie było liści i każde skrzyżowanie wyglądało inaczej niż teraz, jeszcze większe zdziwienie wywołały uwagi organizatorów w stylu "na tym skrzyżowaniu ze światłami - świateł już niema", "ten zakręt łatwo rozpoznacie bo obok jest taki charakterystyczny słup reklamowy...", "Na filmie tego nie widać, ale po drugiej stronie ulicy stoi kościół..." :P No i na zakończenie, "zmieniliśmy umiejscowienie trzeciego punktu kontrolnego - jest w wiosce 6km dalej od trasy". Hmm, jeśli ktoś sobie wgrał tydzień temu ślad w GPS-a to teraz będzie miał mały problem ;) Poza tym jak niby te kościoły i słupy reklamowe mają być zauważone w nocy? ;) Na pocieszenie dostajemy 3 rodzaje strzałek na trasie i dodatkowy punkt żywieniowy. O, to już coś.
Po skończonej odprawie nikt nic nie wie, i co bardziej dociekliwi zostają na dodatkowe konsultacje Komandorem.
Po odprawie - czy ktoś ma jakieś pytania co do trasy? ;)© Goofy601
Tymczasem na placu pod Domem Sportu na wszystkich uczestników i gości czeka pamiątkowe zdjęcie i wspólny przejazd ulicami Radlina. Niezbyt długi, jakieś 2 km ;)
Przygotowania do startu© Goofy601
Przejazd ulicami Radlina© Goofy601
Jeszcze tylko oficjalna przemowa i zaczyna się! Pod motocyklową eskortą piętnastoosobowe grupki ruszają by zmierzyć się z dystansem 600, 450 i 300km. Upał gdzieś się stracił, jest nadzieja, że będą mieć fajną pogodę do jazdy :)
Start pierwszej grupy© Goofy601
W kolejnej grupie pojawia się liczna reprezentacja BikeStats :)
Bike Stats wystawił reprezentację? :)© Goofy601
Z morderczym dystansem 450km chętnie mierzy się również płeć piękna. Panowie, czapki/kaski z głów! :)
Panowie - napinka w stylu PRO, Panie - na pełnym luzie :) Radlin 450km© Goofy601
Gdy wyjeżdżają ostatnie grupy zaczyna już kropić. Nie wróży to za dobrze nocnym pogromcom kilometrów. Do tego ten wiatr...:/
Radlin opuszczam i ja. Przecież startuję dopiero rano ;) Od Rybnika jadę w koszmarnym, zacinającym deszczu. W myślach przeganiam te chmury znad radlińskiej trasy. Już sama walka z dystansem, snem i ze sobą jest wystarczającym wyzwaniem. Nie potrzebują dodatkowych niespodzianek.
Oczarowany przejrzystością wyjaśnień na odprawie zabieram się za ponowna analizę trasy. Z dwóch map, i screenów ze Street View sporządzam dokładny opis. (jak się później okaże bardzo przydatny ;) ) Tak schodzi mi do 23:30. A jutro wczesna pobudka...
Opisywanie trasy :P© Goofy601
Bo powiadają, że w kolarstwie liczy się dobra strategia... ;)© Goofy601
Kategoria Odkrywczo
Dane wyjazdu:
25.80 km
0.00 km teren
01:10 h
22.11 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
Podjazdy: m
Rower:DemoTywator
Warsztat - powrót :P
Środa, 18 czerwca 2014 · dodano: 18.06.2014 | Komentarze 3
Po pracy coś na ząb, zmiana roweru i do warsztatu. Wozidełko podobno jeździ a winne niesprawności były uszczelki wtryskiwaczy i czujnik klimatyzacji. Cóż, z elektroniką się nie dyskutuje ;) Przy tak pięknej aurze dojazd oczywiście rowerowy.Po drodze mijam wyjątkowo "damską" kamienicę. W 1904r. ktoś postawił na oryginalność. Narożniki zdobią kobiece twarze, dużo jest także kwiatów.
"Damska" kamienica ;)© Goofy601
Ma oko na wszystko ;)© Goofy601
Motywy kwiatowe© Goofy601
Nie zabrakło i elementu grozy ;)
Hmm, element grozy? ;)© Goofy601
W Czekanowie robię mały postój na podziwianie panoramy. Mimo dobrej widoczności, są jednak pewne braki w krajobrazie. Nie widać trzeciego komina EC Zabrze (ciągle nie mogę się przyzwyczaić), o szpitalu już nie wspominając... Cóż, zmiany.
EC Zabrze z wiaduktu w Czekanowie. Tylko komina brak© Goofy601
Kawałek dalej kolejna nowość - nowa droga łącząca ul. Witosa z ul. Handlową. Jest to zaczątek pod nowe inwestycje w tym terenie.
Przedłużenie ul. Handlowej© Goofy601
Tablica(czka) znamionowa ;)© Goofy601
Bezpośrednie połączenie z DK78 w sąsiedztwie dwóch autostradowych węzłów z pewnością podnosi atrakcyjność nowych działek, jednak patrząc dumnie rozrysowany na wielkiej tablicy plan zagospodarowania terenu mam mieszane uczucia.
Podział terenu pod inwestycje© Goofy601
Podobnie zapewne pomyśli inwestor na 3 hektarowej działce z lewej strony. Teren spory ale przeorany trzema konkretnymi wykopami kolejowymi. Niby już nieczynnymi ale przecież samo się nie zasypie ;) Inna rzecz, że teren działki zachodzi na jeden z najśmieszniejszych odcinków Zabrzańskiej Obwodnicy Rowerowej zwanej również niebieskim szlakiem. Czyż nie jest przyjęte, że szczęśliwy nowy właściciel w pierwszej kolejności stawia solidny płot? :P Cóż czas pokaże.
Drugie zdjęcie jest dużo bardziej optymistyczne, gdyż przedstawia prace przy układaniu asfaltu. Tu wykonawca ma pełne prawo się pochwalić, gdyż jest to chyba najrówniejszy asfalt w całym mieście! :D Okolicznym szosowcom gorąco polecam wypróbować póki nie rozjeżdżą tego ciężarówki ;)
A tak powstaje idealnie równy asfalt ;)© Goofy601
Obok powstał szeroki chodnik wraz z kostkową ścieżką rowerową. Nie muszę tłumaczyć którą opcję wybrałem ;)
Po tej radosnej zabawie wróciłem na starą trasę, by wśród dziur i kolein dotrzeć do mechanika. Autko rzeczywiście zrobione, więc powrót autostradą :P
Wieczorem jeszcze wyskoczyłem do sklepu, gdzie przywitał mnie taki widok...
Zorza Gliwicka :P© Goofy601
Czy to zwiastun dobrej pogody na jutro? ;)
Gliwice-Żerniki-Szałsza-Czekanów-Grzybowice-Wieszowa-Górniki-Stolarzowice-Repty-Bobrowniki
Dane wyjazdu:
85.60 km
14.60 km teren
04:50 h
17.71 km/h:
Maks. pr.:41.00 km/h
Temperatura:18.0
Podjazdy: m
Rower:Grand Adventure-S
Industriada 2014!!! :D
Sobota, 14 czerwca 2014 · dodano: 19.11.2016 | Komentarze 0
Na tegoroczną Industriadę wybrałem się razem ze Skudem. Na szlak zabytków techniki wyruszyliśmy dość późno, ale nic to, wszak znów szykowało się morze atrakcji. A żeby je wszystkie ogarnąć, wiadomo, że najlepszy jest rower :)Zaczęliśmy od Szombierek. Tradycyjnie czekał tam już samochód-skazaniec, gotowy na smutny koniec pod kołami pociągu. Wszystko by zwiększyć świadomość społeczną odnośnie nierówności szans w takim starciu ;) Oprócz pokazu, zajrzeliśmy też w różne zakamarki stacji.
Uwaga pociąg :)© Goofy601
Ofiara przygotowana© Goofy601
Jest i pociąg© Goofy601
Zakamarki starej lokomotywowni© Goofy601
W planie mieliśmy zajrzeć do udostępnionej na tę okazję przez Fortum Elektrociepłowni Szombierki, jednak długa kolejka szybko uświadomiła nam, że to nie tym razem ;)
Jedna z trzech "wież" katedry industrii :)© Goofy601
Elektrociepłownia Szombierki© Goofy601
Zgarniając Tomkowych znajomych ruszyliśmy w stronę Chorzowa.
Kierunek Chorzów© Goofy601
Prawie u celu© Goofy601
Szybki serwis w bramie? Czemu nie, i tak pada ;)© Goofy601
Szlak Zabytków Techniki z roku na rok się rozwija. Tym razem trafiła się okazja by zobaczyć specjalnie uruchomiony, czynny młot parowy z 1898r. Wcześniej jednak złapał nas przelotny deszcz. Oczekiwanie na koniec ulewy w zabytkowej bramie wcale nie oznacza, że nie można np. zrobić szybkiego serwisu rowerów ;)
Na odpalenie młota niestety spóźniliśmy się, ale jego widok w centrum opustoszałej wybielonej hali, oraz całe postindustrialne otoczenie likwidowanej kopalni i tak robiło spore wrażenie :)
Surowe industrialne wnętrza :)© Goofy601
Zabytkowy, czynny młot parowy© Goofy601
Chciało by się powiedzieć "zielony Śląsk" ;)© Goofy601
Dalsza trasa powiodła nas do centrum Katowic. Tu również nie często zdarza mi się bywać, a już na pewno nie rowerem ;)
Industriada dociera wszędzie :)© Goofy601
Katowicki Spodek :)© Goofy601
Tu powstaje Muzeum Śląskie© Goofy601
Tu nasze drogi się rozeszły. Reszta ekipy odbiła na Muchowiec, by zdążyć na Night Biking. Ja miałem apetyt na dalsze zwiedzanie. Ruszyłem pod szyb Wilson. Tu niestety industriadowe atrakcje dobiegły już końca. Obejrzałem co się dało z zewnątrz i pojechałem dalej.
Odprowadzały mnie wyglądające z pobliskiego familoka kociaki... :)
Kociaki z familoka :)© Goofy601
Gdzieś w głowie świtała mi myśl, że właśnie podczas tegorocznej Industriady ma rozpocząć działalność zrewitalizowana Walcownia Cynku. A przecież to gdzieś w tej okolicy. Tak dotarłem do Szopienic :) Krążąc wśród zabytkowej ceglanej zabudowy znalazłem w końcu drogę na teren dawnej huty.
Szkoła w Szopienicach© Goofy601
Piękne zdobienia© Goofy601
Niegdyś olbrzymi kompleks przemysłowy, dziś pusty, porośnięty dziką trawą plac i ledwie nieliczne zabudowania.
Ostatnie zabudowania© Goofy601
Resztki przemysłowego krajobrazu© Goofy601
Dawna Walcownia Cynku© Goofy601
Wśród nich prawdziwa perełka - zachowana w dużym stopniu w oryginale hala walcowni cynku :) Rzadko zdarza się, by udało się zachować tyle oryginalnego sprzętu, tak jakby dopiero niedawno zakończono tu pracę. Stare walcarki, piece muflowe, maszyny parowe. Wszystko surowe, spracowane, noszące ślady napraw lub przeróbek... po prostu autentyczne :) Wśród tego liczne grono zwiedzających i postindustrialnych fotografów.
Przedsionek hali walcowni© Goofy601
Wehikuł czasu :D© Goofy601
Dawniej walcowano tu blachę,© Goofy601
Dziś panowie gościnnie grają muzykę elektro ;)© Goofy601
Pasy napędowe© Goofy601
Przebłysk innego świata :)© Goofy601
Moje ulubione posadzki przemysłowe :D© Goofy601
Pospawa się i będzie działać ;)© Goofy601
Uśpione maszyny© Goofy601
Jakby ktoś pytał ;)© Goofy601
Wysłużone walcarki© Goofy601
W Walcowni spędziłem dobrych kilka godzin, ciesząc oczy klimatem tego miejsca. W tym czasie roweru przypilnował mi miły Pan z mobilnej kawiarenki :)
Kolejne industrialne święto dobiegło końca. Cieszę się, że znów udało się spędzić je na siodełku :) Mnie czekał jeszcze wieczorny powrót do domu... Ale to już przyjemna formalność :)
Wieczorem przez Katowice© Goofy601
Rondo i Superjednostka© Goofy601
Spodek wersja oświetlona :)© Goofy601
Rokitnica-Mikulczyce-OMG-Plejada-Karb-Bobrek-Szombierki-Bytom-Łagiewniki-Chorzów-Katowice Centrum-Janów-Szopienice-Janów-Katowice Centrum-Chorzów-Rozbark-Bytom-Karb-Miechowice-Stolarzowice-Helenka-Rokitnica
Kategoria 75 - 100km, Odkrywczo
Dane wyjazdu:
100.20 km
0.00 km teren
04:01 h
24.95 km/h:
Maks. pr.:44.00 km/h
Temperatura:20.0
Podjazdy: m
Rower:DemoTywator
Jedziemy w górę mapy... Lubliniec :)
Środa, 4 czerwca 2014 · dodano: 10.06.2014 | Komentarze 0
Po powrocie z pracy przesiadłem się z Gazeli na Demę, zabrałem kilka drobiazgów i ruszyłem po odbiór wylicytowanej w necie piasty. Tak, po raz kolejny "zaoszczędziłem" na przesyłce decydując się na odbiór osobisty ;) A tak na serio to miałem ochotę na dłuższą przejażdżkę. Możliwość odwiedzenia nowej gminy była dodatkową zachętą ;) Pogoda była więcej niż dobra - taki ciepły wiosenno-letni wieczór. Jeszcze w Gliwicach wrzuciłem w siebie konkretną porcję makaronu i tak zatankowany ruszyłem w kierunku Pyskowic. Szacowałem czas jazdy na jakieś 2,5h w jedną stronę. Nie wziąłem jednak pod uwagę możliwości Demota ;)Kierunek Tworóg© Goofy601
Wśród pól, a później także i lasów nie niepokojony nadmiernym ruchem samochodowym jechałem przed siebie nie robiąc nawet specjalnych postojów. Mimo sporego podjazdu przed Łubiem jechało się lekko i rytmicznie. Pierwszy postój na złapanie oddechu wypadł w Brynku, do którego dojechałem w godzinę :P
Spokojnie wśród pól :)© Goofy601
Tu wbiłem się na wydawać by się mogło główną drogę DK11, gdzie spodziewałem się samochodowej nawałnicy. A tu proszę niespodzianka - bardzo mały ruch. Przy wąskiej drodze o, powiedzmy sobie szczerze, miejscami kiepskiej nawierzchni było to bardzo pomocne.
W krótkim czasie przekroczyłem Małą Panew i wjechałem w Powiat Lubliniecki :) Jak dumnie głosi tablica szczycący się trasami rowerowymi o łącznej długości 120km. Brzmi zachęcająco :)
Oficjalne zdobycie Lublińca ;)© Goofy601
Aż 120km? Trzeba będzie przetestować :)© Goofy601
Minąłem również Kokotek - bazę wypadową grupy Niniwa Team. Od tego miejsca asfalt idealny. Pobocze wąskie ale takie w sam raz. (hehe, wiem, kiedyś nie pisałem tyle o jakości nawierzchni, ale teraz wiedzę, że z siodełka amatorskiej nawet szosówki aspekt ten wydaje się mieć bardzo istotne znaczenie. Przynajmniej dla usadowionych na siodełku czterech liter :P )
Równiutka szosa pod Kokotkiem© Goofy601
Do Lublińca dotarłem w 1:45 godz. ;) Tak więc ze sporym zapasem. Załatwiłem co trzeba i stwierdziłem, że skoro mam jeszcze trochę czasu do zmroku to sobie pozwiedzam miasto. Żeby nie było że tylko po piastę tu przyjechałem ;)
Miasto w promieniach zachodzącego słońca prezentowało się bardzo ładnie. Objechałem starówkę, kilka mniejszych uliczek i rynek (chyba ;) )
Lubliniec - rynek© Goofy601
Stare kamienice w Lublińcu© Goofy601
Uliczka z ciekawym zakończeniem ;)© Goofy601
Pomnik przy cmentarzu wojskowym© Goofy601
Nie chciałem ryzykować jazdy jedenastką po ciemku, więc po dwudziestominutowym zwiedzaniu odpoczęty ruszyłem w drogę powrotną. Las minął jeszcze szybciej niż się spodziewałem, dziurawy odcinek też :) Zachód słońca zastał mnie w Brynku. Na postoju pochłonąłem pół czekolady i z doskonałym humorem ruszyłem na kolejny odcinek. Do samych Gliwic już praktycznie drogi lokalne. Słońce już wprawdzie zaszło, ale było jeszcze całkiem jasno. Pogrążające się w wieczornej mgiełce pola i absolutnie pusta droga. Coś pięknego :) Do samych Pyskowic minęły mnie może dwa samochody :P
Zachód słońca, ale wciąż ciepło :)© Goofy601
Ściemniło się dopiero w Pyskowicach. Na podjeździe do Czechowic siadłem na koło rowerzyście na trekingu. Odjechał mi pod tą górkę, ale na prostej go doszedłem... no i musiałem wyprzedzić bo się chyba zmęczył. W każdym razie wydawało mi się że jedziemy trochę za wolno ;) Przejazd przez centrum był już jedynie formalnością. Jedynie zakupów nie zdążyłem zrobić bo sklepy pozamykali ;) Czas powrotu 1:50 godz. Nie nadążam za tym rowerem ;)
Wycieczkę mimo braku jakiegokolwiek planu uważam za udaną. Taka jazda to sama przyjemność.
P.S. Czasem mam tak, że na trasie uczepi się jakaś melodia i nie chce człowieka opuścić. Czasem przeszkadza, czasem pomaga. Nie mam pojęcia jakie są kryteria wyboru. Często zupełnie irracjonalne...
"Play lista" na dziś:
1. TO - całą drogę tam - zapewne z racji północnego kierunku wycieczki.
2. TO - większość z powrotem
3. Na ostatnich kilometrach i w domu, gdy zacząłem już czuć lekkie zmęczenie, w głowie kołatał się już tylko refren piosenki "Ropuszko pościel łóżko" :P (kawałek tak archaiczny, że internet o nim nie słyszał. Ale może komuś upartemu się uda wygooglować :P)
Pozostało mi tylko dobrze posłać łóżko. Wszak jutro rano do pracy trzeba wstać wypoczętym ;)
Gliwice-Łabędy-Czechowice-Pyskowice-Łubie-Kopienica-Jasiona-Połomia-Brynek-Tworóg-Kokotek-Lubliniec-Kokotek-Tworóg-Brynek-Połomia-Jasiona-Kopienica-Łubie-Pyskowice-Czechowice-Łabędy-Gliwice